Promocje na Nie dotyczy

Znaleziono 5 713 wpisów

Gra roku? Diablo 3!

Jaką grę określić możemy mianem gry roku? Tytuł najlepiej wykonany, najwyżej oceniany przez branżę, czy może posiadający najwięcej tajemniczego atrybutu powszechnie określanego jako „grywalność”? To gra, w którą grałeś najwięcej, najintensywniej, lub też najwięcej o niej rozmawiałeś ze znajomymi? Żadnym z powyższych kryteriów nie potrafię wyjaśnić mojej miłości do Diablo 3. Jest to najbardziej nieuzasadnione i niezasłużone zafascynowanie dla gry, której do ideału brakuje tyle co Wachowi do pokonania Kliczki. Ale czyż nie taka powinna być miłość?

 

Diablo 3 to typowy przykład, dlaczego szufladkowanie gier poprzez Metascore nie ma najmniejszego sensu. W jaki sposób można ocenić taką grę po kilku spędzonych dniach/tygodniach? Każdy, kto choć trochę pomłócił w nową grę Blizzarda wie, że tak naprawdę zaczyna się ona dopiero na poziomie Inferno, a więc po trzykrotnym ukończeniu wątku fabularnego. Już tutaj zaczynają się więc schody. No bo jak to – zapytacie – czy gra ma jakąś fascynującą linię fabularną z różnymi zwrotami akcji i wyborami moralnymi, żeby warto było ją przechodzić przynajmniej 3 razy? Oczywiście, że nie! Fabuła w Diablo 3 jest naprawdę kiepska, odrażająco sztampowa i nie ucieka daleko od schematu „ubij szczury w piwnicy, przynieś dziadkowi zaginiony pierścień, zdobądź legendarny miecz i leć na największe Zło”. Po ubiciu ostatniego bossa, „Nigdy Mnie Nie Pokonasz” Diablo, fabułę najzwyczajniej się przeklikuje, tudzież przewija escape’em. Więc może chociaż tryb multiplayer usprawiedliwia taki „przydługi samouczek”? Gra poza co-opem dla 4 osób nie posiada żadnych funkcji sieciowych. Mimo tego, przejście jej na trzech podstawowych poziomach trudności (od najtrudniejszego „easy”, „super-easy” i „zginie-tylko-ciamajda”) upływa szybciej niż powietrze z balona medialnego po kolejnej porażce naszych kopaczy.

 

I tu zaczyna się pierwsza zagwozdka. No bo niby dlaczego ktoś chciałby spędzić minimum 50 godzin na trzykrotnym przechodzeniu marnej fabularnie i przyłatwej gry hack’n’slash? Można to tłumaczyć „magią Blizzarda” (jeszcze nie raz użyję tego określenia), lecz ja osobiście wytłumaczyłbym to rewelacyjnie poprowadzonym levelowaniem postaci. Gracz osiąga maksymalny, 60 level dopiero pod sam koniec poziomu hard (czytaj „easy”) i dopiero wtedy ujrzy ostatnie ze swoich dostępnych umiejętności. Celowo użyłem słowo „ujrzy” zamiast „wybierze”, gdyż w grze wszystkie umiejętności i czary są odblokowywane przy kolejnych poziomach i od razu gotowe do użycia. Łamanie staroświeckich schematów to coś, czym Blizzard kupił mnie od początku mojej przygody z Diablo 3. Jaki jest bowiem sens w daniu graczowi wyboru, o którym nie ma on zielonego pojęcia? Jak możesz wybrać „tą ulubioną” opcję jeżeli nie jesteś w stanie sobie jej zobaczyć i przetestować? U Blizzarda nie ma wyboru. Jesteś na poziomie 36? Możesz dowolnie przełączać skille odblokowane między 1 i 36 levelem. Jesteś na 60? Możesz wybrać cokolwiek chcesz.

 

Funkcja ta, ku mojemu zdziwieniu, spotkała się ze sporą dezaprobatą zagorzałych fanów serii. Pojawiły się zarzuty o porzucenie jakichkolwiek elementów RPG i robienie z Diablo gry akcji. Gracze oburzali się także na fakt, że takie potraktowanie levelowania przełoży się na wymuszenie włożenia jak największych środków w kupowanie uzbrojenia. Oba te zarzuty są zasadne. I oba, moim zdaniem, w niczym Diablo 3 nie przeszkadzają, a wręcz dodają atrakcyjności rozgrywce! Podglądanie paska doświadczenia w trakcie „samouczka” to najciekawsze z możliwych zadań, a moment odblokowania nowych umiejętności jest wyjątkowo ekscytujący. Jeśli natomiast chodzi o gear, to cały sens tej gry leży w zdobywaniu coraz lepszego uzbrojenia oraz dopasowywania go do posiadanych umiejętności. Ktoś nawet, całkiem słusznie, nadał tej grze przydomek „Farmville”. W Diablo 3 się nie gra, nie przechodzi, nie odkrywa i nie pokonuje wrogów, w Diablo 3 się „farmi”. I to farmienie daje mi, doświadczonemu graczowi identyczny rodzaj satysfakcji jak poszerzanie gospodarstwa przez facebookowego Farmwilowicza.

 

Wracając więc do tematu, dlaczego taki rodzaj rozgrywki miałby zapewnić Diablo 3 zaszczytne miano „gry roku”? Po prostu to farmienie daje przeogromny i niewytłumaczalny rodzaj satysfakcji  Grając w Diablo zapomniałem o świecie z zewnątrz. Wstawałem rano, żeby sprawdzić co sprzedałem w Domie Aukcyjnym, kładłem się spać za późno po „ostatnim” jeszcze jednym rajdzie na Kartana. Grając Czarodziejem zbierałem coraz to nowy gear po kolejnych nerfach fundowanych przez Blizzarda i wieloma godzina próbowałem dążyć do „nieosiągalnego”, czyli odnalezienia idealnej kombinacji zaklęć i uzbrojenia. W końcu ubiłem i „Pana Najwyższe Zło” po raz czwarty i mogłem… tryumfalnie odłożyć grę na półkę? Gdybym to zrobił zapewne nie czytalibyście tego tekstu, na pewno jednak grze brakuje też porządnego endgame’a. Dlaczego więc taki, wydawało by się, prosty klikacz-zbieracz tak zdecydowanie ogłaszam tytułem roku?

 

W tej grze po prostu jest „to coś”. Jest to nieopisywalne i trudne do wytłumaczenia jak odpowiedź na pytanie „za co mnie kochasz?”. Może to ta słynna „magia Blizzarda”, o której pisałem wcześniej, może własne widzimisię. Po przejściu gry na Inferno zamiast odłożyć wreszcie tego pożeracza czasu na półkę zawołałem „ej chwila!”. Nie trafiłem jeszcze na mojego pierwszego „legendara”, nie pokończyły mi się wszystkie aukcje, no i nie po to kupowałem pierścień z Life on Hit, Crit Chance i 150 inteligencji, żeby powalić tego wrzaskliwego fajtłapę i zapomnieć! Być może nie spędziłem z Diablo 3 tyle czasu co z FIFĄ, nie doznałem tak intensywnych wrażeń jak podczas grania w serię Uncharted. Nie poznałem też odpowiedzi na pytanie „co może zmienić naturę człowieka?” zadawanego w Planescape: Torment. W końcu i Diablo porzuciłem po tym jak stałem się zupełnie nieśmiertelny wykorzystując jedno z wielu niedopatrzeń Blizzarda i w nieskończoność zamrażając wrogów w „Tornadach Śmierci”. Jednak wszystkie pozytywne wspomnienia związane z grą i frajdą z farmienia sprawiają, że cały czas planuję powrócić do tego niedopracowanego potworka (może po planowanym dodaniu aren PvP?). Ta gra jest taka „najmojsza”. Zakupiło ją jakieś 6 milionów osób w pierwszym miesiącu, a gdy ja czerpałem z niej największą frajdę, online pozostało może 1% z nich. Nie kocha się ideałów, prawdziwa miłość akceptuje wady wybranej osoby i traktuje je jako ulubione cechy. Tak samo jak Marilyn Monroe nie byłaby taka wyjątkowa bez swojego słynnego pieprzyka, tak samo Diablo 3 nie dostarczyło by mi tyle wspomnień, gdyby wszystko w nim było idealne.

 

Tuż po odłożeniu Diablo 3 zakupiliśmy sobie z bratem Torchlight 2. Wszystko było super-dopracowane, levelowanie jak za starych dobrych czasów, masa świetnych pomysłów i bajkowa grafika. No ale po co ja mam w to grać? 🙂

 remike

Kolejny giveaway - Homefront!

Strona rozwija się bardzo szybko, w „grupie zasłużonych” jest już ponad 20 osób, więc zgodnie z harmonogramem mamy dla was grę Homefront!

http://www.steamgifts.com/giveaway/qPIva/ 

W giveawayu może wziąć udział każdy użytkownik, spełni wymagania opisane w >>TYM>> wątku na forum. Zwycięzca wyłoniony zostanie 14 grudnia!

Pozostałe trwające giveawaye to: Darksiders 2, Castle Crashers oraz King’s Bounty: Legenda

Recenzja Defenders Quest oraz konkurs!

Rozwija się nasz kącik publicystyczny! Nasz dział wzbogaciła dzisiaj >>recenzja Defender’s Quest: Valley of the Forgotten<< napisana przez kal3jdoskopa.

Pragniemy zachęcić was do aktywnego pisania o grach. Najlepsze teskty zostaną opublikowane na łamach serwisu (czytaj więcej). Warto również odwiedzić nasze forum dyskusyjne, na którym rozpoczęliśmy konkurs na najlepszego Łowcę Gier. Do wygrania bundle indie oraz gra na steam dla zwycięzcy!

Recenzja Defender's Quest: Valley of the Forgotten

Wybić się przed szereg

 

W moim odczuciu większość gier typu tower defense dzieli kilka zasadniczych wad-dużą statyczność rozgrywki, zbyt małe urozmaicenie i dość proste „podbijanie” poziomu trudności. W efekcie poza trzema przypadkami nie spędziłem z tego typu tytułami przed ekranem zbyt wiele czasu. Chlubnymi wyjątkami w moim osobistym rankingu są Dungeon Defenders, dylogia Soulcaster i… Czy trzecim wyjątkiem jest Defender’s Quest? O tym (i nie tylko) w niniejszej recenzji!

 screen1

Znowu magowie i potwory? 

 

Jak można zauważyć na screenach, gra rozgrywa się w typowej otoczce fantasy-mamy wojowników, kapłanów, a także ożywione truposze, określane w grze mianem „revenant” (powracający) i inne plugawe stwory. W tle mamy historię o zarazie dziesiątkującej ludzi i zamieniającą ich we wspomniane revenanty, oraz niezwykłej bibliotekarki, która posiada specyficzną zdolność działania „pomiędzy światami”… Czy historia w grze typu tower defense ma w ogóle jakieś znaczenie? Otóz ta z Defender’s Questa nie jest szczególnie odkrywcza, ale została poprowadzona w całkiem przyzwoity sposób, a do tego okraszona sporą dawką humoru. Nie sposób nie polubić pyskatego i lubiącego się przechwalać berserkera, a jest to pierwszy „pomocnik”, jakiego spotkamy na swej drodze. Dalej jest jeszcze lepiej, ale nie chcę nic więcej zdradzać-bo warto odkryć wszelkie smaczki tego typu samemu.

 

Zapożyczenia, urozmaicenia

 

Teksańskie studio odpowiedzialne za DQ reklamuje swoją grę jako krzyżówkę tower defense’a i crpg-a. W praktyce jest to głównie tower defense, crpg-a mamy tutaj fragmentarycznie-ale jest, i co najważniejsze, rzeczywiście urozmaica rozgrywkę. Mamy kilka klas postaci które pełnią rolę naszych „struktur obronnych”, a które wraz ze zdobywanym doświadczeniem z bitew nabywają i rozwijają dodatkowe zdolności. Tu i ówdzie możemy dokupić im nowy sprzęt bądź pancerz, a nasza główna bohaterka(pełniąca rolę „punktu krytycznego”, który należy bronić) również się rozwija, ulepszając dostępne zaklęcia. I w sumie na tym całego cRPG-a koniec, reszta to już znane z gatunku tower defense schematy-obsadzamy wolne miejsca naszymi pomocnikami, w trakcie planszy ulepszamy ich dzięki manie pozyskiwanej z zabitych przeciwników, a w razie potrzeby „kasujemy” wojaków i przywołujemy w innym miejscu.

Ciężko mi jest wyjaśnić fenomen DQ ale takie połączenie okazuje się szalenie grywalne. Co chwilę mamy do czynienia z nowymi przeciwnikami, plansze zmuszają do sporej elastyczności w planowaniu obrony, a dodatkowego smaczku dodają różnego rodzaju „bossowie” oraz przeciwnicy umiejący przemieszczać się przez rzeki, co zmusza do ogarnięcia wielu „dróg dojścia”. I niby to samo serwują inne „wieżoobronne” produkcje, ale w DQ rzecz mnie wcale nie znudziła, a wprost przeciwnie, zaostrzyła apetyt-nad samym demem spędziłem około czterech godzin, pełna wersja zajęła mi ich ponad dwadzieścia-a i tak nie udało mi się jeszcze przejść przez wszystkie dodatkowe wyzwania. Na pozytyw na pewno zaliczyłbym również grze brak nudnego szlifowania postaci-spokojnie można każdą planszę (w poszczególnych „odmianach” ze względu na poziom zaawansowania wrogów) przejść raz. A dla wytrwałych czekają również dodatkowe nagrody-masa doświadczenia i lokalnej „waluty”, oraz unikalne przedmioty i księgi ulepszające niektóre zdolności głównej bohaterki.

 screen2

 

 Technikalia

 

Defender’s Quest jest typową grą indie-został stworzona przez czteroosobowy zespół, więc siłą rzeczy nie ma co się spodziewać fajerwerków graficznych. Mamy do czynienia z całkiem estetyczną, dwuwymiarową grafiką i dość prostymi animacjami. Przerywniki fabularne są zrealizowane w formie statycznych obrazków. I zdaję sobie sprawę, że wielu osobom, oczekującym od gier solidnej oprawy, może się ta część DQ zdecydowanie nie spodobać. Mi przypadła do gustu-bo po prostu styl graficzny tej gry podoba mi się-jest z jednej strony funkcjonalny, a z drugiej miły dla oka i momentami, podobnie jak i cała gra, całkiem humorystyczny.

Słowa uznania należą się za muzykę-nie robi ona co prawda tak znakomitego wrażenia jak choćby w dylogii Soulcaster, ale i tak słucha się jej przyjemnie. A że kilka motywów muzycznych jest, a plansze nie są zbyt długie-generalnie się owa oprawa muzyczna nie przykrzy.

Gra funkcjonuje w oparciu o Adobe Air, co niestety może przyczyniać się do pewnych komplikacji-rzeczona aplikacja nie zawsze działa bez zarzutu na każdym sprzęcie. Ja odniosłem wręcz wrażenie, że pełna wersja chodziła u mnie momentami mniej sprawnie niż demo, w które grałem na słabszym komputerze.

Na szczęście twórcy nie ustają w ulepszaniu swojego dzieła-jakiś czas temu wypuścili solidnego patcha, ulepszającego grę do wersji gold (dodając nowy tryb gry), a do tego pracują nad wersją „czystą”, niewymagającą użycia Adobe Air.

 

 screen3

Werdykt

 

Prawda wyszła na jaw-Defender’s Quest jest właśnie tym moim subiektywnym wyjątkiem od reguły, czyli tower defense’m z klasą. I jajem. A nawet rzekłbym, że z jajami jak berety. To jest jedna z tych gier typu „kochaj albo rzuć”. Warto zatem przed zakupem obadać demko. Jak komuś podpasuje, to na pewno nie pożałuje zakupu pełnej wersji. Co prawda cena jest dość wygórowana jak na „polską kieszeń” (15 dolarów), ale w przypadku obniżki warto zainteresować się tym tytułem. A gdyby trafiła do jakiegoś bundla-to brać i grać do upadłego!

 

P.S. Warto dodać, że w Defender’s Questa mogą zagrać również użytkownicy MacOS-a i Linuxa-ci drudzy będą musieli co prawda trochę pokombinować przy instalowaniu Adobe Air, ale twórcy zamieścili na swoje stronie szczegółowy poradnik.

 

 

PODSUMOWANIE

 

PLUSY

+ wciągająca rozgrywka

+dużo urozmaiceń i dodatkowych wyzwań

+udane połączenie tower defense’a i crpg-a

+przyjemna oprawa muzyczna

+humor

 

 

MINUSY

-niekiedy problematyczna w działaniu

-niektórym może się nie spodobać zgrzebna grafika

-mało przydatne niektóre klasy postaci

 

kal3jdoskop