
Najlepsze gry jRPG z dynamicznym systemem walki. Polecane produkcje dla graczy uczulonych na turówki
Większość graczy słysząc “japońskie RPG”, ma w głowie nie tylko świetne historie, ale i – a może nawet przede wszystkim – turowe starcia. Z tym głównie są kojarzone te najlepsze gry JRPG. Z dynamicznym systemem walki łączymy raczej slashery pokroju Devil May Cry, czy Bayonetty. Jest jednak całkiem sporo rolplejów, gdzie zawalczymy w nieco inny sposób, nie musząc wyczekiwać na swoją kolej, jak chociażby kultowa seria Tales of. Na tym się jednak nie kończy.
Łowcy, dzisiaj mamy dla was najlepsze gry JRPG bez turowego systemu walki, które trafią w gusta fanów dynamicznych potyczek i zamieszania na ekranie.
Najlepsze gry jRPG bez turowego systemu walki!
Japońskie gry, wbrew niektórym opiniom, potrafią być niesamowicie zróżnicowane. Zarówno pod względem fabuły, jak i różnorakich mechanik. Gatunek jRPG masę graczy odrzuca właśnie przez skojarzenie ich głównie z turami. Te, chociaż często potrafią być piekielnie dynamiczne, mogą być też powodem, dla którego pozornie ciekawy tytuł zostanie przez część ludzi z marszu odrzucony. Dzisiaj zerkniemy sobie na produkcje, które oferują nieco inne doświadczenie. Miłej lektury!
Tales of Arise
Seria Tales of jest na rynku już od długiego czasu, ale niestety nie udało jej się nigdy wybić ponad tuzy pokroju Dragon Quest czy Final Fantasy. Jest kilka odsłon, które zdobyły nieco większą popularność (jak Xillia, czy Berseria), ale dopiero Tales of Arise przebiło się do szerszej świadomości graczy. Ogromna w tym zasługa sporego budżetu przeznaczonego na marketing, ale i oczywiście wysokiej jakości samej gry.
Najnowsza część skupia się na losach mieszkańców dwóch planet – Dahna i Rena. Nasza ekipa bohaterów, na czele z Alphenem i Sionne, reprezentujących obie strony konfliktu, spróbuje zakończyć rządy terroru i wyzysku tych drugich. Jako typowy przedstawiciel gry jRPG bez turowego systemu walki dzieło Bandai Namco pozwoli nam pokierować kilkoma zróżnicowanymi postaciami, wyróżniającymi się różnorodnymi mechanikami. Przykładowo Lawem sterujemy niczym w klasycznej bijatyce, a Kisara zamiast uniku zasłania się tarczą i stawia na blokowanie ciosów.
Final Fantasy VII Remake
Oryginalne Final Fantasy VII to klasyk pełną gębą i wielu dzisiejszych fanatyków uwielbiających japońskie gry zaczynało właśnie od „siódemki”. Już niebawem, bo 29 lutego, wszyscy będziemy mogli sprawdzić drugą część Remake’u, tym razem z podtytułem Rebirth. Przed wyruszeniem poza Midgar, warto na chwilę powrócić do samego miasta, gdzie dzieje się cały pierwszy „part” nowej wersji Finala.
System walki w Final Fantasy VII Remake stanowi swoistą mieszankę starego i nowego. Nie jest w pełni „slasherowy”, jak chociażby w szesnastce, bo dalej musimy nabijać w nim pasek ATB w celu używania przedmiotów, czy wykorzystywania potężnych czarów. Starzy wyjadacze mogą nawet odpalić tryb „klasyczny”, gdzie czas zwalnia, jeżeli akurat nie wydajemy komend, sprawiając pozory turowości. Dzięki takiemu rozwiązaniu każdy powinien znaleźć dla siebie coś fajnego.
Odin Sphere: Leifthrasir
Nawet jeżeli ktoś nie lubi „japońszczyzny”, na pewno przyzna nam rację w chociaż jednym aspekcie. Gry studia Vanillaware wyglądają wprost olśniewająco. Bez znaczenia, czy mówimy od nadchodzącym Unicorn Overlord, czy nieco starszym GrimGrimoire, jest na czym zawiesić oko. Twórcy nie ograniczają się wyłącznie do jednego gatunku, w ręce graczy oddali chociażby mieszankę visual novel z tower defence, klasycznego beat ‘em upa rodem z automatów, czy bohatera dzisiejszego tekstu – pełnoprawne RPG akcji.
Odin Sphere: Leifthrasir, bo o nim właśnie mowa, to tytuł po brzegi zanurzony w mitologii nordyckiej (z oczywistymi „japońskimi twistami”). Doświadczymy w nim wyłącznie jednej historii, ale opowiedzianej z punktu widzenia kilku bohaterów, z których każdy wyróżnia się unikalnymi dla siebie mechanikami. Znajdzie się i stawiająca na ataki dystansowe wróżka, posługująca się włócznią walkiria i mogący skorzystać ze specjalnego trybu „szału” berserker. Całość obserwujemy z perspektywy 2D z cudownymi, ręcznie rysowanymi tłami i modelami postaci.
Star Ocean: The Second Story R
Seria Star Ocean miewa swoje wzloty i upadki (ech, ta nieszczęsna piątka…), ale remake dwójki, czyli Star Ocean: The Second Story R, należy na szczęście do tej pierwszej grupy. Studio Gemdrops poradziło sobie z odnowieniem brawurowo, mogąc zapoznać z klasykiem z PS1 kolejne pokolenia graczy.
Nowsze gry jRPG bez turowego systemu walki często przypominają wręcz slashery. SO bliżej za to do starszych odsłon Tales of, bo starcia obserwujemy „z boku” – po jednej stornie nasza drużyna, po drugiej przeciwnicy. Nacisk jest położony głównie na zbijanie wrogom specjalnego wskaźnika tarczy (w celu ich ogłuszenia) oraz wykonywanie precyzyjnych uników. Na ekranie momentami dzieje się naprawdę dużo, przez co może być ciężko się we wszystkim połapać. Kolejne mechaniki i postacie wprowadzane są jednak na tyle powoli, że wszystkiego można się na spokojnie nauczyć.
Trials of Mana
Seria Mana już tego lata doczeka się kolejnej pełnoprawnej odsłony. Od ostatniej „dużej” części minęło całkiem sporo czasu, ale to nie znaczy, że nie dostawaliśmy w międzyczasie absolutnie nic. Remake Secret of Mana przyjęto raczej chłodno, ale już kolejny, czyli Trials of Mana, udał się twórcom znacznie lepiej.
Mechanicznie mamy do czynienia z czymś luźno przypominającym np. serię Ys. Przemierzamy kolejne lokacje i walczymy z falami wrogów, co jakiś czas sięgając po lepszy ekwipunek oraz zdobywając nowe umiejętności. Do wyboru mamy aż sześć postaci, każdą z osobnym prologiem, stylem walki i dedykowanymi sobie niektórymi bossami. W celu poznania całej treści, warto podejść do tytułu minimum trzy razy, dobierając za każdym razem nieco inną ekipę. Na całe szczęście udostępniono Nową Grę+, co znacznie przyspiesza kolejne przejścia.
Ys IX: Monstrum Nox
W kwestii marek studia Nihom Falcom, obecnie bardziej rozpoznawalną zdaje się seria „Trails”, której kolejne odsłony sukcesywnie są tłumaczone na język angielski. Zdolni Japończycy nie ograniczają się jednak wyłącznie do klasycznych turówek, bo druga z ich flagowych franczyz – Ys – niedawno doczekała się już dziesiątej, niestety jeszcze niedostępnej na zachodzie (ale recenzję wersji japońskiej już u nas przeczytacie!), odsłony. W tej chwili najnowszą częścią, w jaką możemy zagrać po angielsku, jest, nawet lepsza od niej, dziewiątka.
Ys IX: Monstrum Nox nie wymyśla koła na nowo, bazując mocno na podstawach postawionych przez wcześniejsze Lacrimosa of Dana. Starcia są piekielnie dynamiczne, a aby mijały jak najszybciej i efektywniej, będziemy musieli do konkretnych rodzajów wrogów dostosowywać typy zadawanych obrażeń. Nie przeraźcie się tym, bo mechaniki dziewiątki nie są aż tak zagmatwane i złożone – bez problemu załapiecie wszystko w kilka chwil. Jeżeli mroczniejsza stylistyka Monstrum Nox wam nie odpowiada, sprawdźcie koniecznie bardziej kolorową i „tropikalną” ósemkę – jest równie dobra.
Final Fantasy XVI
Nie da się ukryć, że Final Fantasy XVI mocno podzieliło graczy. Jedni nie mogli się doczekać bardziej mrocznej, krwawej i dojrzałej odsłony, lub po prostu ufali Naokiemu Yoshidzie, odpowiedzialnemu za genialną czternastkę. Innym brakowało turowości, możliwości wydawania poleceń drużynie, czy braku konkretniejszych elementów RPG.
Kiedy gruchnęła wieść o tym, że za system walki odpowiada Ryota Suzuki, który pracował wcześniej m.in. przy Devil May Cry 5, zakrzyknęli chyba wszyscy, ale nie każdy ze szczęścia. Było już bowiem wiadomo, że dostaniemy nie tyle produkt niczym inne gry JRPG z dynamicznym systemem walki, a pełnoprawnego „akcyjniaka”. Jeżeli właśnie tego oczekiwaliście, to na pewno nie będziecie zawiedzeni. Clive może korzystać nie tylko ze swojego miecza, ale i mocy zdobywanych w trakcie fabuły Eikonów. Początkowo będziemy nieco ograniczeni, ale z czasem na ekranie będzie można wyprawiać prawdziwe cudowności. I to nawet bez uczenia się skomplikowanych mechanik, bo twórcy zadbali o liczne ułatwienia dostępności.
NieR: Automata
Zarówno Drakengardy, jak i pierwszy NieR, nie słynęły z przesadnie złożonego, ciekawego systemu walki. Kiedy więc dowiedzieliśmy się, że stworzenie Automaty powierzono Platinum Games, fani zaczęli mieć całkiem spore oczekiwania. O jakość historii wszyscy byli raczej spokojni (to w końcu Yoko Taro), a opowieść w efekcie zapamiętał chyba każdy, ale czy gameplay okazał się równie solidny? Jak najbardziej.
W trakcie kilku podejść do gry (nie będziemy może spoilerować, o co chodzi osobom, które jeszcze Automaty nie znają) pokierujemy aż trzema postaciami, a każda cechuje się nieco innym zestawem umiejętności i broni. Nawet w ramach jednego podejścia rozgrywka będzie zmieniała się w zasadzie co chwilę. Raz będziemy ciachali kolejne maszyny w formie „standardowego” slashera, aby za chwilę pokierować bohaterami w sekwencji widzianej „z góry”, czy sterując statkiem w etapie rodem z gier bullet hell. Nawet najlepsze gry jRPG bez turowego systemu walki zazwyczaj nie są w stanie poszczycić się aż tak dużą różnorodnością.
NEO: The World Ends With You
Tetsuyę Nomurę możecie kojarzyć głównie jako osobę odpowiedzialną za serię Kingdom Hearts oraz jednego z głównych projektantów Final Fantasy VII. Przygody Donalda, Sory, i Goofy’ego (wymienionych tutaj celowo w „złej” kolejności 😉 ) to najlepsze gry jRPG bez turowego systemu walki dla osób, które lubią filmy Disneya, zagmatwane fabuły i baśniową stylistykę. Istotnych do zrozumienia historii części jest jednak tyle, że ciężko obecnie ogarnąć, gdzie warto by zacząć, aby się nie odbić. Inaczej sprawa ma się w przypadku The World Ends With You.
Obie odsłony są powiązane ze sobą fabularnie, na ekranie przewija się masa znanych postaci, ale bez problemu możecie ograć NEO, w zasadzie nie mając pojęcia o „jedynce”. To bardzo „japońskie” gry, ale jednocześnie, przez całkiem „młodzieżową” opowieść, bardzo przystępne nawet dla młodszych graczy. W walce sterujemy zazwyczaj aż czterema postaciami jednocześnie, a każda z nich jest przypisana do jednego z przycisków pada i zadaje inny rodzaj obrażeń. Starcia się bardzo dynamiczne, a wraz z upływem kolejnych godzin będziemy poznawać coraz bardziej złożone mechaniki, nigdy jednak nie powinniśmy czuć się przytłoczeni.
Astral Chain
Czy Astral Chain jest pełnoprawnym RPG? Jeden rabin powie tak, drugi powie nie. Gry jRPG z dynamicznym systemem walki przez niektórych w ogóle nie są nawet nazywane „rolplejami”. Jak widzicie po tej liście, nie jest to do końca prawda. Z tego też powodu postanowiliśmy tego exa na Nintendo Switch umieścić w naszym zestawieniu.
Astral Chain pozwala nam wcielić się w rolę „policjanta” w futurystycznej metropolii. Nie będziemy jednak takim zwyczajnym stróżem prawa, bo na podorędziu będziemy mieli tzw. Legiony, czyli stwory połączone z nami tytułowym łańcuchem. Z pomocą jednego JoyCona pokierujemy protagonistą, a drugi pozwoli nam sterować towarzyszem. Będzie to wymagało odrobiny przyzwyczajenia, ale gwarantujemy wam, że szybko wszystko załapiecie, czerpiąc ogrom satysfakcji z kolejnych pojedynków.
Łowcy, a jakie są waszym zdaniem najlepsze JRPG bez turowego systemu walki? Koniecznie dajcie nam znać w sekcji komentarzy!