Recenzja Star Wars Outlaws

Recenzja Star Wars Outlaws. Honor wśród kosmicznych złodziei

Ciężko być fanem Gwiezdnych Wojen. Coraz więcej projektów jest kasowanych, wiele nie spełniało pokładanych w nich oczekiwań, ale przynajmniej jeśli chodzi o gry komputerowe, uniwersum cały czas ma się czym pochwalić. Tym razem, po raz pierwszy w historii, otrzymaliśmy produkcję z otwartym światem. Czy Massive Entertainment podołało takiemu wyzwaniu? Na to, i wiele innych pytań, odpowie nasza recenzja Star Wars Outlaws.

Recenzowana gra: Star Wars Outlaws

Ogrywaliśmy na: PlayStation 5

Data premiery: 30.08.2024 r.

Platformy: PlayStation 5, Xbox Series, PC

Deweloper: Massive Entertainment

Polski wydawca: Ubisoft

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce

Większość dobrych historii o złodziejach zaczyna się tak samo. Od nieudanego skoku. Nie inaczej jest w przypadku Star Wars Outlaws. Kay Vess, główną bohaterkę tej opowieści, poznajemy w trakcie próby obrabowania kasyna w mieście Canto Bight. Długi, liniowy etap, służący za samouczek, momentalnie przywodzi na myśl Uncharted. Ktokolwiek, kto miał styczność z serią Naughty Dog, odnajdzie się tutaj jak w domu. Responsywność postaci, dynamika poruszania się Kay, płynna wspinaczka po skałach i rusztowaniach… To wszystko bardzo dobrze się kojarzy, tym bardziej, kiedy Outlaws zachęca od samego początku do rozprawiania się z przeciwnościami losu po cichu. Próbując podbić wspomniane kasyno przy użyciu blastera skrywanego w kaburze, Kay jest skazana na porażkę. Już strzelanina z trzema ochroniarzami może skończyć się śmiertelnie, a wraz z postępem fabuły, skala potyczek (i miejsc, do których się włamiemy) tylko się zwiększa.

Co za tym idzie, pierwsze godziny zabawy schodzą na wyczuciu tego, na ile Kay może sobie pozwolić w walce. Atak frontalny prawie nigdy nie jest dobrym pomysłem. Mając tylko trzy segmenty paska życia, postać potrafi zginąć już po jednej celnej serii z karabinu szturmowca (na normalnym poziomie trudności). Jeśli sięgacie po recenzowane Star Wars Outlaws z myślą o dobrzej strzelance, to należy uzbroić się w cierpliwość. Segmenty skradankowe są integralną częścią tej produkcji i upłynie wiele czasu, zanim umiejętności Kay rozwiną się do stopnia, który pozwoli na swobodne wystrzelanie hangaru strzeżonego przez któryś z Syndykatów.

Sama bohaterka to personifikacja powiedzenia „fake it till you make it„. Od dzieciństwa wychowywała się w półświatku i za wszelką cenę próbuje się w nim odnaleźć, chociaż nie jest do tego stworzona. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, wraz ze swoim podopiecznym Nixem (o którym więcej za moment), postanawia przygotować skok życia, po którym będzie w stanie zostawić wojaczkę na dobre. Oczywiście, akcja w Canto Bight się nie udaje, za Kay zostaje wystawiony list gończy i wszystkimi dalszymi poczynaniami spróbujemy naprawić tę jedną, wielką pomyłkę. Główna fabuła może wydawać się banalna, ale jest napędzana przez plejadę zapadających w pamięć postaci, na czele ze wspomnianym Nixem i robotem ND-5, którego możecie podziwiać na okładce Star Wars Outlaws, sama Kay też nabiera kolorytu z biegiem czasu i jej udawana pewność siebie ustępuje miejsca charakterowi złodzieja z krwi i kości. Na swojej drodze spotkamy dziesiątki innych ludzi i kosmitów, którym pomożemy lub wbijemy nóż w plecy (niejednokrotnie to oni wbiją go nam). Próbuję przywołać w pamięci jakąkolwiek inną grę, w której wątek życia wśród złodziei byłby lepiej zarysowany, ale nic nie przychodzi mi do głowy. I nie mam na myśli w tym przypadku rozgrywki, tylko bycia częścią społeczności złożonej z hien i morderców.

System reputacji wśród syndykatów i karteli to największy wyróżnik Star Wars Outlaws. W zależności od wyborów moralnych, podczas niektórych zadań i naszych poczynań w otwartym świecie, reputacja Kay ulega płynnej zmianie. Syndykat Pyke’ów, Kartel kultowego Jabby i dwie inne „instytucje” na bieżąco śledzą nasze poczynania, przez co zmieniają się nastroje w kontrolowanych przez nich miejscówkach. Każda ze stron konfliktu ma oddzielny system reputacji, podzielony na pięć poziomów. Zaczynamy w środkowej pozycji „neutralnej”, czyli z kiepską opinią. Nie mamy przez to żadnych benefitów, ale też nikt nie będzie nam robił przesadnych problemów. Wykonując poboczne zadania danej frakcji lub opowiadając się za jedną ze stron w trakcie głównych misji, reputacja rośnie lub maleje. Im wyższa, tym na więcej możemy sobie pozwolić. Kay u sprzedawców powiązanych z przychylnym Syndykatem będzie mogła kupić unikalne rzeczy (im mniejsza reputacja, tym wyższe ceny). Bez problemu wejdzie też na ich zamknięte tereny, które, nawet pomimo trzymania „sztamy”, może spróbować okraść z kosztowności. Lepiej nie dać się na tym złapać, bo zrobienie sobie wrogów w całym mieście, będąc otoczonym mocno zdenerwowanymi członkami kartelu… No, nigdy nie skończy się dobrze. Co ciekawe, tutaj nikt nie trzyma urazy zbyt długo i łatwo wpłynąć na uznanie Syndykatów po prostu poprzez wykonywanie misji pobocznych. Chociaż też niepowiedziane, że zakończymy je z oczekiwanym rezultatem. Wielokrotnie Kay zostaje postawiona w sytuacji, w której okazuje się, że z pozoru prosta robota ma drugie dno, co daje jej możliwość zdradzenia swojego pierwotnego zleceniodawcy, na rzecz kogoś innego. Trzeba tylko później zmierzyć się z konsekwencjami takiego postępowania.

Wysoka i niska reputacja wpływa odpowiednio na poziom trudności niektórych sekcji. Bezproblemowe wejście do najpilniej strzeżonych segmentów miasta znacznie ułatwi życie i skróci czas wykonywania niektórych zadań. W tym momencie na jaw wychodzą największe atuty Star Wars Outlaws. Bardzo duża część zadań jest nieliniowa i pozostawia graczowi duże pole do popisu w kontekście ich wykonywania. Do zablokowanych miejsc często prowadzi kilka dróg, można kogoś przekupić, można ukraść komuś kartę dostępu, można wejść bokiem przez szyb wentylacyjny, można przeskoczyć po linie nad murem lub hakować komputer, wyłączając kamery i otwierając zatrzaśnięte wcześniej drzwi. Możliwości jest wiele i chociaż nie jest to poziom otwartości na miarę Metal Gear Solid V, to i tak miejscami Star Wars Outlaws sprawdza się bardzo dobrze jako immersive sim. Wpływ Kay na stan danej planety jest odczuwalny praktycznie na każdym kroku, a spora otwartość podczas infiltracji baz wroga, porozstawianych po świecie, pozytywnie wpływa na immersję. Nie jesteśmy prowadzeni za rączkę, dojście z punktu A do punktu B zależy tylko od naszych decyzji. Najlepiej to czuć podczas zabierania się za mniejsze misje poboczne, niedostępne u kartelowych pośredników. Te znajdujemy poprzez czytanie dzienników rozrzuconych po mieście lub też… podsłuchując rozmowy osób rozmieszczonych po mieście. Ktoś tam słyszał o jakimś facecie na bazarze, który zna gościa posiadającego wejściówkę do skarbca Imperium. Co robi Kay? Wyrusza na bazar w poszukiwaniu kolejnych informacji. Nawet tak prosta czynność, jak dostanie się do miejsca z mniejszym skarbem, motywuje do kombinowania, nie podając na tacy, o kogo chodzi i gdzie to znaleźć. Trzeba przejść przez kilka etapów, aby dopiąć do końca tak drobne misje, co daje poczucie bycia tylko drobnym trybikiem w tej maszynie.

Życie w cieniu Imperium

Rzadko kiedy w przypadku gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen mamy do czynienia z projektem pozbawionym kultowych rycerzy z kolorowymi świetlówkami. Star Wars Outlaws stawia na buntowników, bandytów i najemników, rozgrywając się między Imperium Kontratakuje a Powrotem Jedi. Na swojej drodze natkniemy się na sporo kultowych postaci z filmów Lucasa, aczkolwiek pierwsze skrzypce gra zupełnie nowa ekipa. Znane twarze dostają głównie role drugo- i trzeciorzędne. Jak na grę z otwartą galaktyką przystało, Kay zwiedzi kilka różnorodnych planet. Po prologu na Cantonicę trafiamy na Toshara, ciało niebieskie, któremu klimatem najbliższej do ziemskiej sawanny. To kolejny raz, kiedy Outlaws przypominało mi o Uncharted – Toshara jest kosmicznym odpowiednikiem Madagaskaru, pierwszą nieliniową lokacją na drodze Nathana Drake’a, którą mogliśmy zwiedzić w Kresie Złodzieja. Pełną kontrolę nad życiem Kay dostajemy po dobrych kilku godzinach zabawy, kiedy odnajdziemy się już w pierwszym dużym mieście i odblokujemy kosmiczny ślizgacz, pozwalający na swobodne zwiedzanie odległych terenów. Znaczy, na tyle swobodne, na ile Imperium pozwoli, Outlaws ma wbudowany system policyjnych gwiazdek rodem z GTA. W zależności od skali sabotaży, jakie Kay przeprowadza na ich terenie, pasek poszukiwania się zwiększa, jeśli osiągnie najwyższy poziom, do akcji wchodzą Szturmowcy Śmierci, którzy są niemalże gwarancją… tak, cóż, śmierci. Listu gończego można pozbyć się na kilka sposobów, przekupując oficera Imperium lub włamując się do jednej z ich placówek, rozsianych po planecie i ręcznie usuwając swoje dane ich systemów.

Zostańmy na chwilę w mieście. Tym piekielnie szczegółowym, dusznym, nieprzyjemnym skrawku planety. Wielowarstwowość pierwszej miejscówki na Tosharze sprawiała, że przez lwią część czasu spędzoną na tej planecie cały czas gubiłem się jej korytarzach. Już pierwsza próba wejścia na ten teren wzbudza uczucie zaszczucia, kiedy imperialni szturmowcy próbują legitymować Kay, z czego ta oczywiście musi się wyłgać. Ulice toną w śmieciach i gęstym dymie z pobliskich restauracji, dziesiątki bandytów, niekiedy też żebraków, utrudniają przemieszczanie się po nieznanym terenie, a w tle przygrywa muzyka z kantyny, jakby żywcem wyciągnięta z pierwszej kinowej trylogii. Dla fana Gwiezdnych Wojen to prawdziwa uczta. Niesamowite przywiązanie do detali widać na każdym kroku. Wśród gruzów znajdziemy między innymi droidy z okresu Wojen Klonów, chociaż – patrząc, w jakim przedziale czasowym rozgrywa się Outlaws – te chwile przeminęły dawno, to nawiązań do drugiej trylogii Lucasa jest tutaj bardzo dużo. W przeciwieństwie do ostatnich ekranizacji Disneya Massive Entertainment nie bało się wykorzystać obcych ras, tak doskonale znanych z filmów. Zarówno wśród współtowarzyszy podróży, jak i przypadkowych przechodniów znajdziemy głównie kosmitów. Quarreni, Rodianie, Jawy, czy Trandoshianie – tutaj to widoki równie powszechne, jak piasek na Tatooine. Kreacja miast jest fenomenalna. Może i nie należą do najbardziej rozległych metropolii, jakie znajdziemy w grach komputerowych, ale są odpowiednio przemyślane, różnorodne i wypchane po brzegi zawartością.

Zresztą tyczy się to praktycznie każdego miejsca, na jakie trafimy w Star Wars Outlaws. Byle jaskinia może okazać się podziemnym kompleksem, w którym składowane są charakterystyczne wraki sprzed lat, lasy przytłaczają swoją gęstą roślinnością, a efekty cząsteczkowe wyświetlane na pustynnych terenach nawet z morza piasku stworzą interesujący obraz. Dlatego tym bardziej szkoda, że nawet w trybie jakości otwarte tereny potrafią wypaść dość niewyjściowo, z uwagi na spadającą rozdzielczość, która rozmazuje dalsze plany, co, w połączeniu z bujną florą, tworzyło (przynajmniej w wersji PS5) charakterystyczny efekt „mydła” na ekranie. W zamkniętych lokacjach rzadko kiedy można na to zwrócić uwagę, przeważnie tylko w momencie, kiedy na podłodze rozlana jest jakaś ciecz. Odbicia w lustrze wody to poziom poprzedniej generacji. Niemniej jednak, pomimo nierównej oprawy, scenerie w Star Wars Outlaws nadal są urzekające, za sprawą wspomnianej pieczołowitości w wypełnianiu tego świata detalami. Podczas blisko trzydziestu godzin, które spędziłem w butach Kay, nastukałem ponad sto zrzutów ekranu, bo znalazłem „ładny widoczek” – niech to mówi samo za siebie.

Skoro jesteśmy przy wizualiach, to wypada poruszyć kwestię twarzy ludzkich bohaterów. Temat lica Kay Vess nie schodził z języków graczy na długo przed premierą Outlaws i niestety obawy nie okazały się bezpodstawne. W przypadku niehumanoidalnych obcych ten problem nie występuje, ale mimika przedstawicieli gatunku homo sapiens pozostawia wiele do życzenia. Ruchy warg często nie zgadzają się z wypowiadanymi kwestiami, oczy patrzą ślepo przed siebie, co w połączeniu z nierównym i niedbałym cieniowaniem twarzy potrafi wytworzyć niepokojącą Dolinę Niesamowitości. Niektóre animacje Kay źle się ze sobą łączą, podczas zjeżdżania po pochyłej ścianie, postać potrafi przejść ze wślizgu stójkę na samym środku pochyłości, żeby za ułamek sekundy znowu powrócić do odpowiedniej pozy. Podobnych błędów graficznych znajdzie się tutaj sporo, bywają momenty, kiedy po udanym skrytobójstwie ciało przeciwnika zastyga na sekundę, powyginane w powietrzu, żeby opaść, dopiero kiedy Kay od niego odejdzie. Co poniekąd łączy się z problemami z detekcją kolizji. Kilkukrotnie wracałem się do ostatniego punktu kontrolnego, ponieważ postać nie łapała się linką z hakiem o wysunięty na ścianie punkt, albo kosmiczny ślizgacz wybuchł po kontakcie z małym kamykiem, nad którym powinien bez problemu przelecieć lub roztrzaskał się na trawie, chociaż przez setki identycznych modeli roślinności normalnie do tej pory przejeżdżał. W ogólnym rozrachunku takie błędy nie są zbytnio uciążliwe, ale cała reszta gry, na czele z żyjącymi planetami i nieliniowością, jest (nomen omen) kosmicznie immersyjna, a takie babole przypominają, że to przecież „tylko” gra.

Nix, najlepszy przyjaciel Kay Vess

Sporo zostało powiedziane w kontekście klimatu, systemu reputacji i oprawy graficznej, ale do tej pory wstrzymywałem się z omawianiem samej rozgrywki. Głównie dlatego, że… nie wiem, gdzie zacząć. Outlaws oferuje tak duży wachlarz pukawek, umiejętności i sposobów rozwoju postaci, że ciężko to wszystko zgrabnie omówić. Zacznijmy więc od najważniejszego punktu, czyli współtowarzysza podróży Kay – Nixa. Przedstawiciel zupełnie nowego kosmicznego gatunku jest nieocenioną częścią życia łowcy nagród. Nix jednocześnie wprowadza rozładowujące napięcie akcenty humorystyczne (niczym Grogu w Mandalorianinie) i wspomaga Kay na więcej sposobów niż Elizabeth Bookera w Bioshock Infinite. Uroczy ufok aktywuje panele w niedostępnych dla człowieka miejscach, odciągnie uwagę wroga, zaatakuje go, okradnie lub też przyniesie leżącą nieopodal broń, kiedy podejście do niej jest niemożliwe z uwagi na ostrzał z blasterów. Stworzenie jest niewidoczne dla przeciwników, więc nie trzeba się martwić, że zdradzi naszą pozycję, a dzięki temu można go wykorzystywać do obchodzenia systemów zabezpieczeń w strzeżonych placówkach, na przykład rozkazując Nixowi zniszczenie butli z gazem, które stworzą utrzymującą się przez kilka sekund chmurę dymu, umożliwiając przejście przez pole widzenia kamery.

Dostęp do zaawansowanej broni palnej jest bardzo ograniczony, niektórzy przeciwnicy zostawiają po sobie swoje uzbrojenie, ale decydując się na jego wykorzystanie, jesteśmy ograniczeni do jednego magazynka (ilość naboi zależy od typu broni, tych jest kilkanaście, m.in. karabiny, snajperki i granatniki). Wszystko, aby zbytnio nie ułatwić sobie życia wybijaniem w pień całej bazy. Pukawki szturmowców są znacznie potężniejsze od blastera trzymanego przez Kay w kaburze, co nie znaczy, że sam pistolecik jest bezużyteczny. Wraz z postępem w grze odblokujemy więcej jego funkcji i startowy blaster à la Han Solo otrzymuje łącznie trzy tryby strzału, każdy z maksymalnie trzema kolejnymi modyfikacjami, co daje łącznie osiem odmiennych styli, zamieniających go w shotguna czy też minikarabin. Amunicja nie kończy się nigdy, sprzęt się za to przegrzewa, co zastępuje standardową animację „przeładowania” broni, za każdym razem dając możliwość szybszego ostudzenia po wduszeniu przycisku na padzie w odpowiednim momencie, niczym w serii Gears of War.

Skoro już przy minigrach jesteśmy, tych znajdziecie tutaj całe zatrzęsienie. Najczęściej będziemy hakować komputery, dochodząc drogą eliminacji do odpowiedniej sekwencji znaków, łamiącej zabezpieczenia oraz używali wytrychu do otwarcia drzwi i niektórych skrzynek. Przełamywanie zamków wymaga dobrego wyczucia rytmu, każdy zamek odtwarza ciąg dźwięków (od dwóch, do pięciu), który trzeba powtórzyć triggerem pada w identycznych odstępach czasowych. Z początku ciężko było mi się do tego przyzwyczaić, ale po kilku(nastu) próbach w końcu załapałem ten rytm i do samego końca włamywanie się do cudzych walizek niemiłosiernie mnie bawiło. W przeciwieństwie do wspomnianego hakowania, tutaj częstotliwość, z jaką Outlaws zmusza gracza do układania kafelków, zaczyna irytować po kilkunastu godzinach. Oprócz tych odskoczni od akcji trafimy też na oryginalną grę karcianą, będącą wariacją na temat Blackjacka, hazard w postaci obstawiania wyścigów konnych, czy też automaty z kilkoma prostymi grami komputerowymi.

Star Wars Outlaws już dostępne! Gdzie kupić Gwiezdne Wojny w otwartym świecie najtaniej?

Wróćmy jednak do uzbrojenia. Model strzelania jest poprawny i w sumie tylko tyle mógłbym o nim powiedzieć, gdyby nie to, jak w Massive poradzono sobie z wykorzystaniem funkcji kontrolera DualSense. Już przy samym bieganiu czuć na dłoniach każdy krok Kay, a jak dochodzi do tego strzelanie… Adaptacyjne triggery są wykorzystywane przy większości interakcji ze światem, podczas strzelanin zachowują się inaczej, w zależności od wybranej „nakładki” na blaster. Tutaj muszę pochwalić studio, bo w przypadku gier od zewnętrznych twórców, rzadko kiedy otrzymujemy tak rozbudowane dostosowanie rozgrywki do możliwości pada PS5 – to jest praktycznie poziom gier ekskluzywnych przygotowanych przez studia Sony.

Oprócz biegania i strzelania przyjdzie nam też usiąść za kółkiem kosmicznego motocyklu i statku. Ten pierwszy wykorzystywany jest do przemieszczania się po powierzchni planet i, tak samo, jak w przypadku umiejętności Kay, z biegiem czasu zostaje rozbudowany o dodatkowe możliwości, typu dopalacz czy sunięcie po tafli wody. Nie jestem fanem walki z poziomu ślizgacza, ucieczki przed pościgiem Imperium i Syndykatów są powszednie, ale poza unikaniem ognia nie mamy zbyt wielkiego pola do popisu. Jedyną obroną jest czekanie na napełnienie się paska adrenaliny, który wykorzystuje się do spowolnienia czasu i oddania jednej serii strzałów do oznaczonych jednostek – na początku maksymalnie trzech, później można tę ilość zwiększać. Praktycznie każda mechanika w Star Wars Outlaws zostaje rozwinięta w miarę postępów, czy to poprzez sam postęp w fabule (dostajemy szereg nowych przedmiotów, umożliwiających dostanie się do wcześniej niedostępnych miejsc, niczym w rasowych metroidvaniach), czy wykonywaniu zadań dla odnalezionych podczas misji pobocznych mentorów. Tych jest blisko dziesięciu, każdy ma inną specjalizację. Spełniając warunki ich prostych wyzwań, typu „utrzymuj się ścigaczem w powietrzu przez 60 metrów”, odblokujemy Kay zupełnie nowe możliwości, takie jak bomby dymne, czy umiejętność skakania motocyklem (co lekko zwalcza wcześniej omówione problemy z detekcją kolizji).

I na sam koniec został Śmiałek, podwędzony przez Kay statek kosmiczny. Chociaż tutaj nie ma co oczekiwać cudów. Największym atutem wprowadzenia podróży kosmicznych jest immersja, loty – w przeciwieństwie do takiego Starfielda – odbywają się naturalnie, bez żadnych ekranów ładowania (ogólnie poza ekranem śmierci nie znajdziemy tutaj wymuszonych przerw w rozgrywce), tworząc iluzję bycia tylko małym punktem na mapie rozległej galaktyki. Śmiałek startuje z jednej planety, przebija jej atmosferę i wylatuje płynnie do przestrzeni kosmicznej. Ta jest raczej niewielka, w otoczeniu każdej planety znajdziemy inne wraki i kilka stacji, na których rozgrywa się parę misji, ale poza lataniem między nimi i okazjonalnym strzelaniem do statków nie ma tutaj za wiele do roboty. Miło, że Śmiałek się pojawił, tak samo, jak pozostałe aspekty gry, można go zmodyfikować i rozbudować na wiele sposobów, ale, niestety, czas, jaki spędzimy za jego sterami odstaje od pozostałych segmentów tej przygody. Dałoby się z tych mechanik wyciągnąć więcej. Przy czym trzeba przyznać, że sterowanie statkiem i same kosmiczne potyczki są zrealizowane prawie tak dobrze, jak w Star Wars Squadron. Massive dopieściło gameplay, ale zabrakło tutaj zawartości.

Czy warto zagrać w Star Wars Outlaws?

Jedno jest pewne, Gwiezdne Wojny nie otrzymały nigdy wcześniej growej przygody o takiej skali. Przynajmniej jeśli chodzi o projekty skierowane do zabawy w pojedynkę (The Old Republic to nadal świetne MMO!). Star Wars Outlaws jest powiewem świeżości na miarę Jedi Fallen Order. Zrezygnowanie z kosmicznych rycerzy wyszło grze na dobre, bo rzadko kiedy mamy możliwość podziwiania tego uniwersum z perspektywy wyjętego spod prawa łowcy nagród. Zazębiające się mechaniki, przemyślany system reputacji i różnorodny gameplay (od zamkniętych piwnic półświatka, przez rozległe tereny, na kosmicznych bataliach kończąc) sprawia, że balans między oskryptowaną grą akcji, a skradanką w otwartym świecie nie zostaje zachwiany praktycznie wcale. Historia w Outlaws została rozdzielona wątkami poszczególnych planet, dzięki czemu sprawdziłem, jak wypada zarówno pod względem liniowej przygody, jak i „Ubiboxa”. Jeśli stawiacie na samo mięso, w postaci ekscytującej przygody, będziecie płynnie przechodzić od misji głównej do misji głównej, niemal zamieniając grę w dobrze wyreżyserowanego akcyjniaka. Natomiast skupiając się na pobocznych aktywnościach, otrzymacie kilka rozległych światów, wypełnionych po brzegi różnorodnymi aktywnościami i sekretami do odkrycia. Niezależnie od podejścia, Star Wars Outlaws powinno spełnić z nawiązką oczekiwania sympatyków Gwiezdnych Wojen.


Ocena: 8,5/10

Star Wars Outlaws to powiew świeżości w kwestii interaktywnych Gwiezdnych Wojen. Zamiast mieczy świetlnych dostaliśmy miks skradanki i gry akcji, świetnie balansujący między otwartym światem i zamkniętymi etapami rodem z serii Uncharted.


Co mi się podobało:

  • Perfekcyjnie odwzorowany klimat „starej trylogii” (ta ścieżka dźwiękowa!)
  • Duże pole do popisu podczas infiltracji wrogich placówek – rzadko kiedy trafimy tylko na jedno, optymalną rozwiązanie
  • Znaczący wpływ reputacji w półświatku na eksploracje i wiele mechanik gry
  • Dobry balans między grą akcji, a skradanką, dzięki czemu nie sposób się tutaj nudzić
  • Różnorodność światów. Każda z planet różni się atmosferą i topografią terenów
  • Szczegółowość lokacji – miasta, jaskinie, lasy, pałace i bazy są po brzegi wypełnione detalami
  • Powraca wiele znanych twarzy, przy czym fanserwis nie przyćmiewa nowych bohaterów
  • Nix to świetny towarzysz. Nie dość, że niesamowicie użyteczny, to równie uroczy
  • Mobilność i responsywność sterowania Kay Vess, czuć tutaj inspiracje Nathanem Drakiem
  • Outlaws sprawdza się bardzo dobrze zarówno jako liniowa przygoda, jak i otwarty sandbox
  • Rozwój systemów w grze rodem w metroidvanii – wraz z postępem w fabule zyskujemy wiele nowych mechanik urozmaicających gameplay
  • Duże możliwości personalizacji broni, umiejętności Kay Vess, ślizgacza i statku kosmicznego
  • Dobra wydajność na PS5, w trybach graficznych Wydajność i Jakość (40 kl./s) gra trzyma stałą ilość FPSów
  • Wykorzystanie funkcji pada DualSense na poziomie eksów Sony

Co nie przypadło mi do gustu:

  • Nierówna oprawa graficzna. Na PS5 otwarte tereny wypadają średnio, nawet w trybie jakości
  • Modele twarzy ludzkich postaci i niektóre animacje odstają od dzisiejszych standardów
  • Problemy z detekcją kolizji, które często skutkują śmiercią bohaterów
  • Sztuczna inteligencja potrafi się pogubić, czasami nienaturalne zachowania przeciwników wytrącają z immersji
  • Nieczytelność niektórych sekcji w menu głównym
  • Niewykorzystany potencjał eksploracji przestrzeni kosmicznej

Kopię recenzencką Star Wars Outlaws dostarczył Ubisoft. Nie miało to wpływu na treść tekstu oraz ocenę gry.

Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.