
Recenzja Doom: The Dark Ages. Pora pozbyć się kilku(set) demonów
Niewiele jest na świecie serii gier, które potrafią być tak plastyczne, żeby utrzymywać przyzwoity poziom i wzbudzać zainteresowanie graczy przez ponad trzy dekady. A tego właśnie dokonuje nieśmiertelny Doom, którego najnowsza odsłona, The Dark Ages, stanowi domknięcie nowożytnej trylogii. Jak wyszło tym razem? Odpowiedź znajdziecie w niniejszej recenzji.
Recenzowana gra: DOOM: The Dark Ages
Ogrywaliśmy na: Xbox Series X/PC
Data premiery: 15.05.2025 r.
Platformy: PlayStation 5, Xbox Series, PC
Deweloper: id Software
Polski wydawca: Bethesda
Reboot z 2016 roku zaskoczył wszystkich i okazał się wielkim powrotem marki na salony – udało się tutaj uchwycić ducha klasycznych odsłon, wprowadzając równocześnie sporo nowoczesnych rozwiązań. Wydany cztery lata później Eternal mocno eksperymentował z formułą, narzucając szalone tempo, a także określony styl rozgrywki i wynikające z niego nieustanne żonglowanie arsenałem, co w połączeniu z sekcjami platformowymi poniekąd zniechęciło niektórych odbiorców. Z kolei The Dark Ages zdawał się od początku składać obietnicę pewnej stabilizacji, kierując swój wzrok na Dooma 2K16. Sęk jednak w tym, iż czasami istnieje bardzo cienka granica między powrotem do korzeni a zrobieniem kroku wstecz. Dlatego będąc całkowicie szczerym – najnowsza iteracja, choć bardzo dobra, zdaje się wypadać najsłabiej z tego zacnego grona.


Doom Guy a.k.a. Good Guy
Doom: The Dark Ages stanowi prequel do wydarzeń obejmujących historię opowiadaną we wspomnianym wyżej reboocie, a sygnowany hasłem „Stand and Fight” ma na celu wytworzyć pewną równowagę w stosunku do poprzedniej części. Oczywiście wprowadzono równocześnie kolejne zmiany w formule, ale tym razem zdecydowano się inaczej rozłożyć akcenty. Gunplay dalej jest płynny i oferuje unikalne możliwości, lecz teraz postawa „tanka” mobilizuje gracza do odmiennego stylu rozgrywki, gdzie dosłownie przebijamy się przez hordy wrogów i uczestniczymy w bezpośrednich starciach – konsekwencją takiej decyzji jest absolutne zepchnięcie na margines sekcji zręcznościowych, gdzie hopsanie po ścianach, albo platformach stało się symboliczne, a z podwójnego skoku zrezygnowano całkowicie. To także zmiana w podejściu do obchodzenia się z bronią, ponieważ znów możemy swobodnie nazbierać spory zapas amunicji i jednym ciągiem wyczyścić całą mapę z oponentów, używając jedynie shotguna.
Z łatwością idzie dostrzec jeszcze jedną istotną zmianę, z której akurat wyjątkowo się cieszę, mianowicie podejście twórców do kwestii fabularnej. Zanim siły Piekła zaatakowały ludzkość oraz Marsa, postanowiły stoczyć niekończące się boje z Nocnymi Strażnikami Argent D’Nur, po stronie których walczy bezwzględny Slayer. Tyle że opowiadanie się po właściwej stronie i wyjście naprzeciw agresorom zdaje się mieć drugie dno, gdyż główny bohater ulega manipulacjom umysłowym przez swojego mistrza, niejakiego Kreeda Maykra. Przywódca demonów, złowrogi Ahzrak, nie przechodzi od razu do bezpośredniego starcia z naszym protagonistą, chcąc w pierwszej kolejności odnaleźć Serce Argent, stanowiące klucz do zwycięstwa. I jestem autentycznie usatysfakcjonowany, że ukutą intrygę udało się przedstawić za pomocą świetnie wyreżyserowanych przerywników filmowych między misjami, redukując tym samym przepastny, niepotrzebnie rozbudowywany lore. Nowy Doom porzuca inwazyjną narrację środowiskową, kiedy to zachęcano gracza do czytania sterty zwojów na temat pojedynczych antagonistów, rozsianych po całych poziomach. Scenarzyści i pisarze wrócili na właściwe tory, ponownie dbając o odpowiednią dynamikę i nie bombardując nas niepotrzebnymi informacjami. No bo nie oszukujmy się – nie po to sięga się po te gry.


Hulaj dusza, piekła nie ma
Skoro deweloperzy postanowili zajrzeć głęboko w przeszłość, to i pofolgowali sobie w kwestii wyobrażeń Slayera działającego w zamierzchłych czasach. Doom: The Dark Ages mocno romansuje z gotycką estetyką i nie zabraknie tutaj mrocznych widoków. Sam bohater również wygląda zgoła inaczej, przywdziewając chociażby włochaty płaszcz, przywodzący na myśl średniowiecze. Tytuł nie jest jednak do końca spójny wizualnie, ponieważ rozwarstwia się dość wyraźnie, co widać na przykładzie samych leveli. Miało być pierwotnie, a skończyło się na dziwnych, bardzo nietypowych tworach, łączących w sobie wspomniany gotyk i nowoczesną technologię. Niektóre poziomy są bardzo zjawiskowe, wszak nie brak tutaj piekielnych połaci terenu z buchającą dookoła lawą, mrocznych lasów i zamczysk na kształt ogromnych czaszek. Z drugiej zaś strony z łatwością dostrzeżemy doklejone do krajobrazu maszyny, świecącą się gdzieniegdzie elektronikę i sterylne pomieszczenia, a ostatecznym unaocznieniem tego kierunku jest cyber-smok, który w wybranych misjach posłuży nam jako pojazd do poruszania. Wyjęta żywcem z dark fantasy bestia posiada skrzydła wzbogacone w jak gdyby laserowe płytki i elektryczne turbiny służące do przyspieszania w trakcie lotu. Moim zdaniem bardzo odważna decyzja (nawet za bardzo) i momentami bywałem raczej rozdarty w tej kwestii, aczkolwiek do zabawy zaoferowano jeszcze potężnego robota, którego wygląd budzi zdecydowanie mniej kontrowersji.
Doom: The Dark Ages przede wszystkim dalej potrafi być szybki, co w połączeniu z mechaniką strzelania sprawia, iż gameplay-loop jest na ogół bardzo satysfakcjonujący. Starzy wyjadacze poczują się jak w domu. Niestety Eternal podniósł poprzeczkę dość wysoko w zakresie wyzwania samego w sobie, toteż odnoszę wrażenie, iż najnowsza iteracja marki zrobiła krok do przodu i dwa w tył, ponieważ najzwyczajniej w świecie stała się prostsza. Szczególnie mocno zawiódł mnie aspekt związany z bullet-hellem, bo sprowadza się do omijania czerwonych pocisków i odbijania zielonych w kierunku wroga. Odpowiednik poziomu Normal nijak ma się do tego z poprzedniej części, kiedy to gra na kontrolerze stanowiła dodatkowe wyzwanie. Doszło kilku nowych oponentów, lecz szybko złapiecie się na tym, że walczycie w zasadzie z identyczną ich pulą na każdym etapie i opanowanie kilku podstawowych technik pozwoli wypracować Wam strategię, która w drugiej połowie rozgrywki może wprowadzić pewne znużenie. Ja osobiście zderzyłem się ze ścianą i będąc na bodaj czternastej z dwudziestu dwóch misji chciałem coraz szybciej dobijać do końca, gdyż zwyczajnie się zapętliłem.


Czas na szczęście potrafią urozmaicić fantastyczne bronie i sam nie wiem, czy lepiej się z nich strzela, czy na nie patrzy, wszak ich design jest niesamowity. Na wyposażeniu Slayera zawsze znajdzie się miejsce dla tak oczywistych rzeczy, jak strzelba albo wyrzutnia rakiet, aczkolwiek średniowieczny setting wymusił na developerach pewną dozę kreatywności. Dodano zatem kulę łańcuchową, rozbijającą trzewia i pancerze niczym kula kręgielna pędząca w stronę pachołków, albo też potężny, laserowy cykler. Moim absolutnym faworytem jest natomiast pustoszyciel strzelający z odłamków miażdżonych czasek (sic!), idealnie sprawdzający się w walce z wieloma demonami. Jeżeli na naszej drodze pojawi się ktoś szybszy, lubiący starcia w zwarciu, lepiej błyskawicznie zaopatrzyć się w strzelbę. Z kolei atakujący z powietrza Cacodemon najbardziej oberwie z wymienionej wcześniej wyrzutni. Żonglerka arsenałem ma zatem swoje uzasadnienie, lecz nie jest to bezpośrednio wymuszone i tak restrykcyjne, jak w Eternalu. Dodatkowo, zestaw broni, choć składający się z 12 różnych sztuk, w rzeczywistości posiada ich sześć, ponieważ każda pukawka ma swojego bliźniaczego odpowiednika wyróżniającego się zasięgiem strzału czy trajektorią lotu pocisków. Sprowadza się to do tego, iż dzierżąc szybkostrzelnego shotguna, podmieniamy go jednym kliknięciem na dubeltówkę, mającą mniejszy zasięg, choć zdecydowanie mocniejsze trzepnięcie. Nie czuję się niby oszukany, jednakże przyznam, że rzadko korzystałem z drugiego wariantu wybranej obecnie spluwy. Natomiast prawdziwy deser to unikalna w skali całej marki mechaniczna piło-tarcza, którą jesteśmy w zdanie odbijać pociski, ucinać łby przy Glory Killach (tych jest już zdecydowanie mniej) i oczywiście rzucać nią w przeciwników. Wiąże się z tym nowa mechanika polegająca na ostrzelaniu tarcz demonów lub ich pancerzy, co spowoduje rozgrzanie się materiału i łatwą eliminację poprzez rzut tarczą. Rozbijanie całej blokady stworów sprawia masę satysfakcji, szczególnie, gdy mamy aktywny tryb Szału.
Doom: The Dark Ages oferuje dodatkowo wszystko to, co widzieliśmy w poprzednich częściach, czyli powszechne zbieractwo. Naprawdę jest z czego czyścić poziomy, ponieważ to szansa na znalezienie specjalnych czach i kluczy dających dostęp do zamkniętych wcześniej bram – tam, w zakamarkach, spoczywa waluta w postaci złota i innych, specjalnych kamieni pozwalających modyfikować arsenał. Poza bazowymi ficzerami pokroju szybszej regeneracji tarczy albo odbijania jej od pobliskich demonów (Przepięcie), mamy również dostęp do run oferujących unikalne możliwości – są takie, które tworzą szczeliny w gruncie i osłabiają oponentów, z kolei moja ulubiona wyposaża Slayera na krótki moment w działko sterczące znad ramienia. Podobnie rzecz ma się z bronią do walki wręcz, gdzie używamy nie tylko pięści, ale też kiścienia i maczugi. Ulepszeń jest cała masa, bardzo pozytywnie wpływają na gameplay i niosą ze sobą sporo frajdy. Z pewnością warto przyłożyć się do eksploracji, bowiem świat skrywa nie tylko zwoje dotyczące całego lore, lecz również skórki na wybrany arsenał i pamiętne już od Dooma 2K16, urokliwe figurki.


Jest bardzo dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej
Od dawna imponuje mi to, co można zrobić z silnikiem idTech, a jego najnowsza wersja tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to jedno z najlepszych narzędzi jakie mamy na rynku. Dzięki temu Doom: The Dark Ages potrafi błyszczeć, chociaż na ogrywanej przeze mnie wersji na Xboxie Series X widać pewne ustępstwa. Dla developerów priorytetem było zdecydowanie utrzymać płynność na poziomie stałych 60 klatek i to udało się perfekcyjnie, natomiast całość ucierpiała przez niższa rozdzielność i tekstury, które są wyjątkowo mocno rozmazane. Z racji tego, iż Microsoft oferuje tytuł w ramach subskrypcji Xbox Game Pass i opcję cross-save, zagrałem też w nowego Dooma na laptopie z RTX 3070 na pokładzie, 16GB pamięci RAM i procesorem Ryzen 5800H. Wyniki były bardzo imponujące, wszak sprzęt udźwignął większość ustawień w trybie wysokim, oferując płynność w okolicach 40-55 klatek na sekundę przy rozdzielczości prawie 1440p i rzecz jasna przy wsparciu DLSS (który przy pierwotnie ustawionym TAA robi piorunującą różnicę). Ta produkcja jest po prostu fantastycznie zoptymalizowana i tutaj nie ma z czym dyskutować. Niestety tego samego nie napiszę o warstwie dźwiękowej, która literalnie zdaje się być nieobecna przez całą kampanię – nawet po regulacji w ustawieniach, muzyka wydawała się być za cicha, albo…w ogóle nie przygrywać. Tak jakby zdecydowano się na mroczny ambient przerywany potężnymi uderzeniami dzwonów, bądź jak gdyby skrypt całkowicie się nie odpalał, a gra zapominała, że ma teraz zagrać coś agresywnego. Na tle poprzednich odsłon, w temacie audio The Dark Ages wypada moim zdaniem zwyczajnie kiepsko.
Gdzie kupić DOOM: The Dark Ages?
Spędziłem z tym tytułem jakieś 15-20 godzin i bawiłem się naprawdę nieźle, lecz odnoszę nieodparte wrażenie, że w którymś momencie coś nie do końca kliknęło i nie potrafię tego uchwycić. Osobiście nigdy nie narzekałem na zbyt zwariowane tempo Eternala i być może tutaj mi tego nieco zabrakło, wszak omawiana odsłona zdaje się być skrojona bardziej pod casualowego odbiorcę. Bestiariusz i bronie robią dobre wrażenie, szczególnie udała się mechaniczna tarcza i powiązane z nią mechaniki, lecz mimo wszystko na końcu tej drogi wkrada się pewna monotonia. Fabularnie całość wypada o wiele zgrabniej niż poprzednio, co się oczywiście szanuje. Dla równowagi muszę niestety zaznaczyć, iż tym razem kompletnie olano tryb multiplayer, a szkoda, bo w reboocie spędziłem kilkadziesiąt godzin (czego nie powtórzyłem w Doom Eternal przez okrojony, asymetryczny wariant rozgrywki). Podejrzewam, iż bez względu na wybór platformy natkniecie się na graficzne fajerwerki i świetną optymalizację, ale znów – soundtrack i ogólnie audio zawodzą po całości. W generalnym rozrachunku to i tak jeden z lepszych shooterów jakie ukazały się w tym roku i warto The Dark Ages sprawdzić, szczególnie z poziomu abonamentu Game Pass. Bardzo fajnie będzie obserwować, jak gra Bethesdy wypadnie ostatecznie w porównaniu do nadchodzących Metal Eden i nowego Painkillera.

Ocena: 8/10
Doom: The Dark Ages to kolejna udana odsłona serii i mocny tytuł w bibliotece Xbox GamePass. Niestety, z całej nowożytnej trójcy wypada moim zdaniem najsłabiej. Co nie znaczy, że to nie jest dobra gra. Bo jest.
Na plus:
- Design broni,
- Mnóstwo ciekawych ulepszeń,
- Mechanika tarczy,
- Oprawa graficzna,
- Kapitalna optymalizacja,
- Ciekawie zaprojektowane levele
Na minus:
- Powtarzalni wrogowie,
- Brak konkretnego wyzwania (gra stała się trochę łatwiejsza),
- Problemy z dźwiękiem,
- Brak trybu multiplayer






