
Recenzja Cronos: The New Dawn. List miłosny do survival horrorów
Przyznam szczerze, iż zapowiedź Cronos: The New Dawn w październiku 2024 była dla mnie sporym zaskoczeniem. Bloober Team musiał bowiem prowadzić dwa duże projekty równolegle, toteż premiera zaledwie rok po debiucie odświeżonej wersji Silent Hill 2 jest jeszcze bardziej imponująca. Jak deweloperzy wykorzystali zdobyte doświadczenie? I czy aby na pewno na wszystko starczyło czasu? Niech niniejsza recenzja udzieli Wam wyczerpujących odpowiedzi.
Recenzowana gra: Cronos: The New Dawn
Ogrywaliśmy na: PlayStation 5
Data premiery: 5.09.2025 r.
Platformy: PlayStation 5, Xbox Series, PC, Nintendo Switch 2
Deweloper: Bloober Team
Polski wydawca: Bloober Team
Pierwsze pokazy gry nie bez powodu napawały optymizmem – survival horror ma się obecnie wyjątkowo dobrze i jest pojemnym gatunkiem na przemycanie lokalnych klimatów i odniesień. Krakowska ekipa rozumie to wyjątkowo dobrze, ponieważ ich produkcje uwielbiają opowiadać o Polsce, a to naturalnie pomaga w kreowaniu jednej, spójnej wizji i wyróżnia produkt na tle innych. Cronos: The New Dawn to literalnie list miłosny do największych przedstawicieli segmentu – są tutaj crafting i zarządzanie ekwipunkiem, zagrożenie wynikające z braku zasobów i bycia na ostrzu noża, czy chociażby szukanie kluczowych przedmiotów w celu zdobycia dostępu do kolejnej lokacji i pchnięcia fabuły dalej. Generalnie mamy do czynienia z tym, co znamy poniekąd z Resident Evil, Silent Hill albo Dead Space. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewne podskórne przeczucie, iż podjęto tutaj próbę trzymania trzech srok za ogon jednocześnie, przez co zabrakło skupienia się na rzeczach najważniejszych.


Zło wykute w Nowej Hucie
Cronos: The New Dawn pozwala wcielić się nam w Podróżnika będącego na usługach tzw. Kolektywu. Podróżujemy przez zniszczony świat w celu odnajdywania wyrw czasowych, umożliwiających podróże do przeszłości – dzięki temu zabiegowi mamy szansę uratować kluczowe dla historii osoby, zanim spokojna rzeczywistość zamieni się w pustynię. Nikt do końca nie wie, co tak naprawdę się stało – zaistniałe wydarzenie nazywa się Zmianą, która jest apokalipsą spełnioną. Miasta są spękane albo wręcz zrównane z ziemią, a ludzie ulegli efektowi tajemniczej esencji, która zamieniła ich w bezmyślne i niebezpieczne monstra.
Lokacji w grze jest kilka i każda stanowi integralną część opowieści, natomiast bez wątpienia głównym jej bohaterem została krakowska Nowa Huta, do której zresztą nawiązuje nazwa miejsca akcji, czyli Nowy Świt. Narracja przez środowisko pozwala zgłębić kulisy katastrofy i poznać brutalną codzienność uciśnionej społeczności dławionej przez komunistyczną władzę. Mnóstwo tu notatek pogrążonych w chaosie obywateli, którzy poddawani byli najrozmaitszym restrykcjom, także wskutek kwarantanny i wynikającej z niej izolacji. Zdaję sobie sprawę, iż na stereotypowym zachodnim odbiorcy nie zrobi to takiego wrażenia, jak na graczach wychowanych w środkowo-wschodniej Europie, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, iż mamy tutaj do czynienia z grubo szytą metaforą dotyczącą ówczesnego reżimu panującego w Polsce lat 80.


Nowy Świt to dżuma funkcjonująca jako konstrukt Alberta Camusa na czele z promowaniem ideologii socjalistycznych, a co więcej, w fikcyjną opowieść wpleciono nawet postaci historyczne (pojawia się nazwisko Jaruzelskiego), albo nawiązano do lokalnej literatury (jeden z charakterów drugoplanowych nazywa się Baryka). Szkoda jedynie, iż ta powszechna „polskość” z biegiem czasu ulatnia się w kontekście samej fabuły, a przejmujące wspomnienia obywateli ustępują miejsca coraz bardziej zawiłemu i trudnemu w okiełznaniu wątkowi protagonistki, oraz poszukiwaniu przez nią własnej tożsamości. Wciąż pozostaje nam jednak podziwiać bogactwo level-designu i oddane w najdrobniejszych detalach przedmioty z epoki – Bloober już przy The Medium udowodnił, iż potrafi zadbać o szczegóły, zatem widok starych boazerii z barów mlecznych, zużytych odkurzaczy i innych meblościanek będzie Was zachwycać na każdym kroku. Doceniam też ogólny ciężki klimat przetaczający się przez całą przygodę i gęstą atmosferę wskutek ogólnego odrealnienia, gdzie ściany nierzadko pokryte są krwią i obdartymi ze skóry ciałami należącymi kiedyś do ludzi – całość oczywiście przeplatana całkiem udanymi jump-scare’ami.
Don’t let them merge
Na pierwszy rzut oka w Cronos: The New Dawn gra się dosyć podobnie, jak w przywołane powyżej tytuły, toteż mimo liniowej struktury natkniecie się na większe, rozbudowane poziomy, gdzie przyjdzie Wam odnaleźć kluczowe itemy, bezpośrednio wpływające na progres. W trakcie przygody natraficie na ciała podróżników z przeszłości, lecz również na osoby skażone wspomnianą esencją. Dane na ich temat gromadzone są w tzw. filakterium, do którego dostęp przydzielony jest w menu, a pozwala to przypisywać protagonistce specjalne umiejętności. Limit slotów jest ograniczony, więc trzeba zastanowić się, z jakim udogodnieniem będzie wygodniej – można przykładowo płacić mniejszą ilość surowców za przedmioty w trakcie craftingu, znajdować więcej Energii (waluta w grze) czy zwiększyć szybkość ruchu podczas celowania. I wbrew pozorom ma to istotne znaczenie, jak każdy inny aspekt rozgrywki, bowiem Bloober Team przygotowało grę trudną i wymagającą planowania, co – jestem przekonany – niektórych graczy zwyczajnie zniechęci do kontynuowania sesji.


Zdecydowanie jedną z najciekawszych mechanik zasługujących na wyróżnienie jest Merge, czyli łączenie się oponentów w silniejsze jednostki. Ciała poległych stworów należy szybko utylizować i wypalać ogniem, w przeciwnym razie stają się one bazą dla pozostałych przy życiu wrogów. Wymusza to na nas ciągłe planowanie w trakcie działania pod presją, co więcej zaś, gra często poucza, żeby dokładnie przemyśleć każdy krok i nie działać bez potrzeby. Nierzadko byłem atakowany przez monstrum pełzające po suficie lub zawieszone na ścianie, tuż za rogiem i zwyczajnie musiałem nauczyć się pewnej sekwencji, żeby unikać nieprzyjemnych niespodzianek. Lokacje obnażają skrypty, które wyrywają się do uruchomienia, albowiem ciała oponentów często spoczywają w zastygłym ruchu, po czym zrywają się znienacka po zdobyciu przez bohaterkę fabularnego przedmiotu. Numer polega jednak na tym, iż nie każdy osobnik powstanie z ziemi i zaatakuje, toteż w celu identyfikacji prawdziwego zagrożenia możemy zdać się na czujniki przymocowanie do spluw – jeśli się świecą, to zdradzają aktualną kondycję zdrowotną opętanego. Występują do tego minigry z prowadzeniem prądu do źródła zasilania albo panele grawitacyjne, służące do przemieszczania się na większe odległości.
Kilka słów od Kerrou
Sam pochodzę z Małopolski (a nawet z okolic Krakowa), także osadzenie akcji w tym właśnie mieście wydawało mi się tym ciekawsze. I co? I pstro, bo PRL-owskiego klimatu lat 80. praktycznie tutaj nie ma. Przez kilka pierwszych godzin jeszcze coś tam czuć, a później się ulatnia i gdyby ktoś mi powiedział, że to dowolny inny kraj, to bez problemu bym uwierzył. Obrazki z Matką Boską i krzyże na ścianach to trochę za mało, a od połowy i tego robi się jakoś tak mniej. Za plus na pewno można poczytać, że w przeciwieństwie do The Medium, absolutnie wszystkie graffiti i notatki są napisane w języku polskim, a tłumaczone z pomocą napisów na inne języki, co nie wyrzuca z immersji tak mocno, jak w tamtym tytule.
Sama fabuła jednak nieprzesadnie wciąga, a nawet zbierając i czytając wszystko, nijak nie angażuje. Wszelakie wybory w dialogach to pic na wodę, wpływają co najwyżej na umiejętności, jakie dostaniemy, bo na jedno z zakończeń i tak decydujemy się dopierow finale.
Na co najwyżej średnim poziomie leżą też eksploracja i walka. Ta pierwsza jest w pełni liniowa (co wcale nie musi być minusem), ale druga jest skrajnie nudna. Przez większość czasów nie czuć tego, że wrogowie jakkolwiek reagują na nasze pociski, a w zwarciu czujemy się jak niemowlak próbujący okładać Mike’a Tysona. Starcia z bossami także są monotonne i nieangażujące, bardzo do siebie podobne. Praktycznie każdy, poza ostatnim, to po prostu jakiś „blob”, tak samo, jak zwyczajni szeregowcy. Mechanika łączenia się, jaką tak mocno twórcy reklamowali całość, sprawia tylko, że dany potwór przyjmie na klatę więcej pocisków. No super. Aby temu zapobiec, zwłoki trzeba palić, co tylko sprawiało, że co chwilę biegałem po paliwo do miotacza ognia, marnując czas.
Całość jest też pełna większych bądź mniejszych błędów. Jeden na długo uniemożliwił mi progres, blokując drzwi, jakie powinny być otwarte, a wskaźnik na kompasie kierując tak, że nawet nie wiedziałem, że mam do czynienia z bugiem, szukając po prostu przejścia gdzie indziej. Dodajmy do tego spadki płynności, mocno nierówny poziom trudności (gra często wymusza na nas walkę, zamykając w swoistych killroomach) i dodawanie w ramach edycji premium bardzo przydatnych na start itemków. No i oczywisty wczesny dostęp za dodatkowe pieniądze.
No, cóż mogę powiedzieć. Klimat nie jest zły, ale cała reszta ciągnie tę produkcję mocno w dół. A mógłbym tak narzekać jeszcze sporo. Ocenę daję i tak trochę na wyrost, licząc na to, że błędy szybko zostaną załatane. Reszty niestety naprawić się już nie da.
Ocena, którą wystawiłby Kerrou: 6/10
To chyba dobry moment, aby poruszyć aspekty arsenału i samego doświadczenia strzelania, co zdecydowanie stanowi filar rozgrywki. Od tej strony Cronos: The New Dawn zdaje się survival horrorem zapatrzonym mocno w stronę czwartego Residenta, którego wyróżniała m.in. niemożność ruchu w trakcie strzelania. Bloober Team nie zaszedł z tą ideą aż tak daleko, aczkolwiek używanie broni z pewnością wypada momentami nieco topornie, a movement Podróżniczki jest zbyt mało dynamiczny. Zatem w praktyce każde spotkanie z większą grupą antagonistów pozwoli odczuć Wam dyskomfort związany z poruszaniem się, ponieważ strasznie brakuje tutaj choćby możliwości uniku – niby wszystko w imię survivalu i poczucia zagrożenia, ale nie w taki sposób powinno rozwiązywać się podobne kwestie.


Na polu walki niejednokrotnie zapanuje chaos, bo wrogów trzeba pilnować, aby nie łączyli się w silniejsze jednostki, a i traktowanie niedobitków butem zazwyczaj się nie sprawdza. Dlatego tak istotne są spluwy i umiejętne zarządzanie nimi, tym bardziej, iż przez blisko pierwszą połowę gry otrzymujemy dostęp do zaledwie dwóch, trzech (zależy, jak liczyć postęp) gnatów. Pozwalają one na zgromadzenie energii i wypalenie potężniejszego strzału, co działa świetnie szczególnie z pistoletami, albo karabinami. Na różnorodność przeciwników raczej nie ma co narzekać, zważywszy na występowanie pojedynczych bossów, lecz jak było już wspomniane, chaotyczne tempo akcji nierzadko przyczynia się do utraty kontroli i braku planowania kolejnych ruchów.
Prawdziwa sztuka survivalu?
Nowe dzieło Blooberów największą uwagę przykłada jednak do eksploracji, która jest tutaj jeszcze istotniejsza aniżeli w produkcjach, na jakie się powołuje. Lizanie ścian to nie tyle wynik naszej ciekawości, ile absolutna konieczność, gdyż każdy znaleziony przedmiot może być na wagę złota. Z racji tego, iż miejsca w ekwipunku jest absurdalnie mało, bardzo często przyjdzie Wam biegać od punktu do punktu, żeby podnieść upragnioną rzecz, zostawić ją w bazie wypadowej i ruszyć po kolejną. Niestety występuje tutaj niemały zgrzyt, mianowicie będąc nieustannie na ostrzu noża, równocześnie uzyskujemy dostęp do niezbędnych surowców ulokowanych losowo w skrzyniach – wszystko to sprawia, iż system niby zmusza nas do liczenia pocisków, lecz ostatecznie i tak zawsze czymś podratuje, niwelując tym samym poczucie zagrożenia.


Niemniej istotny jest crafting, bo wytwarzać trzeba zarówno amunicję, jak i granaty albo łatki perforacyjne służące do leczenia. Wystarczy zebrać odpowiednią ilość złomu oraz chemikaliów i można bawić się w najlepsze. Specjalne huby, gdzie znajdziemy schowek czy maszynę do zapisu stanu gry, zawierają też warsztat pozwalający ulepszyć arsenał i kombinezon. Rozgrywka zmusi Was prędzej czy później do zainwestowania w lepszy pancerz, a już na pewno w rozszerzenie ekwipunku, ponieważ rotacja przedmiotów i limit miejsc są tutaj absolutnie szalone. Nie wiem, w jakim stopniu dobrym rozwiązaniem byłoby zrezygnowanie w losowości itemów, bo pozwoliłoby to na lepsze przygotowanie strategii, aczkolwiek gra nie zawsze dorzuci Wam te rzeczy, których akurat potrzebujecie. Tytuł potrafi zatem sfrustrować, tym bardziej iż nie oferuje poziomów trudności (można podkręcić wyzwanie po uprzednim zaliczeniu fabuły, a tym samym rozegrać Nową Grę Plus). Nie pomaga brak podglądu mapy, bo o ile gameplay jest faktycznie liniowy, tak oferuje bardziej rozbudowane sekcje na wzór tych z serii Resident Evil lub Silent Hill – przygotujcie się zatem na delikatną frustrację wynikającą z marnowania czasu na błąkaniu się po rozleglejszych miejscówkach.
Nieco wadliwy wyrób
Cronos: The New Dawn skażony jest niestety problemami technicznymi, przynajmniej w momencie ogrywania tytułu do recenzji. Wierzę w to, iż tekst będzie poniekąd zdezaktualizowany, a deweloperzy przyszykują odpowiednie patche, bo naprawdę jest, co łatać. Zresztą, Unreal Engine 5 to właśnie prawdziwy horror i zmora nowej produkcji Blooberów – silnik zdecydowanie sprawił pewne trudności, bo sama optymalizacja wypada kiepsko. W ogrywanej wersji na PS5 próbowałem przez jakiś czas trybu quality, który serwował odświeżanie na poziomie 30 fpsów na sekundę i niby prezentował się nieźle, lecz ostatecznie chyba zawiódł sam frame pacing, gdyż odstępy między odświeżonymi klatami w czasie jednej sekundy wydawały mi się nierówne. Przesiadka na wydajność zaowocowała płynną rozgrywką, którą łamały większe starcia z przeciwnikami – animacja potrafiła tak chrupnąć, że przy potraktowaniu oponenta z buta, rozbryzgująca się naokoło krew sprowadzała całą grę do parteru, oferując przy dobrych wiatrach z piętnaście klatek.


Dochodzą do tego błędy związane z przycinaniem się postaci (dwa razy, przesuwając szafkę, utknąłem w miejscu), bycia zblokowanym przez wrogów czy utratą wybranych dźwięków w przerywnikach filmowych. Istnym koszmarem okazała się aktualizacja, a tym samym utrata zapisu stanu gry, czego nie życzę żadnemu z graczy. Sporo czasu spędziłem przy kalibracji HDR, bo tutaj także coś nie działa, tak jak powinno – obraz był początkowo szary i wyprany z kolorów. Natomiast po zmniejszeniu jasności ekran w wielu obszarach stał się zbyt ciemny – miejcie zatem na uwadze, iż to niekoniecznie Wasz odbiornik płata figle. Na szczęście nie zawiódł sam Arkadiusz Reikowski, który po raz kolejny dostarczył kapitalne dźwięki – są tutaj momenty, kiedy odkrywamy nowe lokacje, a w tle zaczyna przygrywać fantastyczny motyw muzyczny. Aspekt audio nie równoważy być może wszystkich potknięć technicznych, ale zdecydowanie świadczy o niesamowitym talencie Pana Reikowskiego.
Gdzie kupić Cronos: The New Dawn?
Jaki jest Cronos: New Dawn, każdy widzi – wyjątkowo ambitna produkcja, reprezentująca jeden z moich ulubionych gatunków, lecz do pierwszej ligi sporo zabrakło. Nowa Huta jako opus magnum urbanistycznej myśli Związku Radzieckiego prezentuje się kapitalnie, podobnie jak inne lokacje, których nie chcę zdradzać. Historia, choć trochę się wykoleja, dalej wzbogacona jest o niepodrabialną atmosferę, na co zapracowały design lokacji i mnóstwo inspiracji Polską z lat 80. zeszłego wieku. Wojsko, bunty, izolacja, chaos – jest tutaj wszystko. Niemałe znaczenie ma sama cena gry, mianowicie firma nie życzy sobie za nią 350 zł, tylko odpowiednio mniej. Równocześnie kilka kluczowych decyzji zaważyło na tym, iż gameplay mierzy się z kilkoma poważnymi problemami, a techniczne zgrzyty jedynie dolewają oliwy do ognia. Dlatego też ocena końcowa jest dana na kredyt i w przeświadczeniu, że deweloperzy z Bloobera staną na wysokości zadania i poprawią na premierę większość niedogodności. Jest bowiem szansa, iż gracze na mocnych PC, po konkretnych aktualizacjach, będą bawić się jeszcze lepiej.

Ocena: 7/10
Cronos: The New Dawn to spore zaskoczenie ze strony Bloober Team i całkiem niezła próba wejścia do panteonu największych przedstawicieli gatunku. Niestety, przez kilka decyzji designerskich i liczne problemy techniczne, nie można tu mówić o tym samym poziomie, co przy Resident Evil albo Dead Space.
Na plus:
- Survival i zarządzanie zasobami
- Eksploracja
- Świetne udźwiękowienie
- Klimat, atmosfera
- Odpowiednio niższa cena
- Nowa Huta robi wrażenie
Na minus:
- Sporo błędów
- Brak mapy
- Mało dynamiczne poruszanie się (brak uników)
- Problemy z optymalizacją
- Bywa niesprawiedliwa
Kopię Cronos: The New Dawn otrzymaliśmy od Bloober Team. Nie miało to wpływu na treść naszej opinii o grze.





