Recenzja Batman: Arkham Shadow. Mroczny Rycerz powraca w grze VR

Od premiery Batman: Arkham Knight niedługo minie dziesięć lat. Jego twórcy, Rocksteady, przez ten czas wysmażyli wyłącznie chłodno – i to lekko mówiąc – przyjęte Suicide Squad: Śmierć Lidze Sprawiedliwości. Gracze mimo to wyczekiwali z niecierpliwością kolejnej odsłony serii Arkham, a kiedy ta w końcu nadeszła… nie okazali się przesadnie zadowoleni. Deweloperzy ze studia Camouflaj postawili bowiem na przygodę przeznaczoną ekskluzywnie na najnowsze gogle VR od Meta. Czy mimo to dostarczyli najwyższej jakości kawałek kodu, postara się odpowiedzieć nasza recenzja Batman: Arkham Shadow. Spoiler – tak, dostarczyli!

Recenzowana gra: Batman: Arkham Shadow

Ogrywaliśmy na: Meta Quest 3

Data premiery: 22.10.2024 r.

Platformy: Meta Quest 3/3S

Deweloper: Camouflaj

Wydawca: Meta/Oculus Studios

W ramach zapoczątkowanego przez Rocksteady cyklu Arkham w zasadzie nie trafiła się – no, może z wyjątkiem wydanego na PS Vita Blackgate – słaba odsłona.  Nawet stworzone przez WB Games Montreal Origins, pomimo masy bugów, jakie trawiły ją na premierę, była sensownie poszerzającym lore Człowieka-Nietoperza tytułem, osadzając akcję w zaśnieżonym, świątecznym Gotham, co nadało miastu naprawdę wyjątkowy klimat. Wielu fanów ma także problemy z najnowszym Arkham Knight, głównie przez zbyt liczne sekcje za kierownicą Batmobilu, ale mimo to udanie domknięto nim – możemy się na chwilkę umówić, że zapominamy o istnieniu Suicide Squad? – ówczesną trylogię.

Kiedy oficjalnie zapowiedziano recenzowane Batman: Arkham Shadow, nie podskoczyłem na krześle z radości – nawet pomimo posiadania gogli Meta Quest 3, na jakie jest to produkcja ekskluzywna. Swój headset wykorzystuję bowiem głównie do gier rytmicznych pokroju Pistol Whip, Ragnarocka, czy Synth Riders, na te „duże” nie zwracając aż tak często uwagi. Po kilku fizyczne męczących godzinach spędzonych z produkcją studia Camouflaj chyba się to jednak zmieni, bo tak – to absolutnie prześwietna rzecz, w niczym nieodstająca od wszystkich innych części.

W mrocznych murach Blackgate

Opowieść w najnowszym Batku rozgrywa się na przestrzeni tygodnia. Rozpoczyna się od momentu, w którym dowiadujemy się, że za siedem dni ma nastać moment określany jako „Dzień Gniewu”. Wtedy armia złoczyńcy znanego jako Król Szczurów przeprowadzi atak na nieokreślone bliżej cele w całym mieście. Nasz główny bohater, po wydarzeniach z prologu – których nie będę wam spoilerował, bo to bardzo dobry segment – orientuje się, że od podopiecznych swojego wroga nie dowie się niczego, także decyduje się na drastyczny krok. Pod przybraną tożsamością Irvinga „Matchesa” Malone, udaje się do Zakładu Penitencjarnego Blackgate, gdzie przetrzymuje się najgorsze z najgorszych szumowiny… i gdzie podobno rezyduje i planuje swoje działania sam Szczurzy Władca.

Fabuła Arkham Shadows okazała się dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, bo nie stanowi zaledwie prostego dodatku do doświadczenia w wirtualnej rzeczywistości. Jest osadzona gdzieś między wydarzeniami z Arkham Origins oraz Arkham Asylum, dlatego wskakujemy w buty Bruce’a Wayne’a jeszcze nieopierzonego, dającego często ponieść się gniewowi, i podejmującego decyzje pod wpływem dużych emocji. To z jednej strony ta postać, którą doskonale znacie z poprzedniczek, a z drugiej ktoś na tyle inny, że jego przemianę śledzi się z ciekawością. Zmiana zaszła nawet w jego głosie, bo to już ten moment, w którym odczujemy brak niedawno zmarłego Kevina Conroya. Zastąpił go Roger Craig Smith, którego mogliśmy wcześniej usłyszeć m.in. w Batman Ninja i kilku animowanych filmach telewizyjnych z uniwersum. Spisuje się świetnie, i oby został z tą rolą na dłużej.

Klimat więzienia Blackgate można wręcz kroić nożem, bo Shadows najbliżej pod tym względem do pierwszej części serii, czyli Asylum. Twórcy w ramach kampanii marketingowej nieco nas oszukali, sugerując, jakoby spora część z tych około 10h miała się dziać w Gotham, ale przesadnie mnie to nie ubodło, bo i taka bardziej zamknięta lokacja wydaje się bardziej pasować do VRowej przygody, stanowiąc przy okazji swoisty powrót do korzeni. Jest ciasno (w dobrym tego słowa znaczeniu), duszno, brudno i brutalnie, czyli innymi słowy, idealnie w duchu pozostałych odsłon.

Wspominając o nich, część z fanów narzeka na kilka retconów (czyli zmian w fabule/kanonie) oraz nieścisłości z późniejszymi wydarzeniami. Będąc z wami całkowicie szczerym, ciężko mi się do tych zarzutów odnieść, bo ostatni raz grałem w poprzedniczki w okolicy premiery Arkham Knight, dziewięć lat temu, od tego czasu do nich nie wracając (co teraz, po Shadows, odrobinkę mnie kusi). Podejrzewam, o co może chodzić, ale to niestety na tyle duże spoilery, związane z powracającymi postaciami, że nie chcę wam psuć zabawy z poznawania opowieści, tak sobie „gdybając”. W ramach czasu spędzonego, w Queście 3 na głowie, w skórze Batmana wszystko trzyma się kupy, będąc w pełni autonomiczną opowieścią, niewymagającą znajomości czegokolwiek więcej, bo ta co najwyżej doświadczenie nieco ubarwi.

PONIŻSZY AKAPIT ZAWIERA DROBNY SPOILER

Skoro już o AK mowa, to mam jeszcze jeden drobny zarzut. Tam deweloperzy z Rocksteady próbowali usilnie wmówić nam, że postać Rycerza Gotham jest kimś całkowicie nowym, złoczyńcą, jakiego w innych mediach jeszcze nie widzieliśmy. Okazało się to nieco naciągane, co wiedzą wszyscy, którzy mieli okazję zagrać… i niestety podobna sytuacja powtórzyła się tutaj. Król Szczurów co prawda jest jako tako nowy, to nie po prostu Ratcatcher ze zmienioną ksywką… ale już jego tożsamość to postać, którą część z was na pewno bardzo dobrze zna.

KONIEC SPOILERA

I am Vengance!

Fabuła fabułą, ale najważniejszym pytaniem zdaje się to, jak przeszczepiono do wirtualnej rzeczywistości rozgrywkę z „dużych” konsol, ewentualnie co zaprezentowano w zamian. I wiecie co? Udało się znakomicie! Całość jest tak dobra, że można by bez większego problemu, po lekkim podciągnięciu oprawy, wypuścić na większość współczesnych platform. No, może odrobinkę przesadzam, bo do Shadows bardziej pasowałoby wtedy określenie czegoś pokroju remastera produkcji z Xboxa 360 bądź PlayStation 3, ale jak na autonomiczne gogle VR, to i tak całkiem niezły wynik.

Walkę przeniesiono w zasadzie jeden do jednego. Do wrogów doskakujemy automatycznie poprzez wyciągnięcie w ich kierunku pięści (zaciskamy ją wciskając jednocześnie bumper i trigger na kontrolerze), po czym atakujemy z odpowiedniej strony, zwracając uwagę na wyświetlane na ekranie wskazówki. Albo będziemy musieli trafić w odpowiednie, zaznaczone na ciele przeciwnika punkty, albo przydzwonić mu w łepetynę określoną liczbę razy, czy też chwycić, a później przywalić z buta, doprowadzając do nokautu. Jeżeli wskaźnik combo osiągnie odpowiednią liczbę (w tym przypadku jest to osiem), to dostaniemy możliwość wejścia w tryb „szału”, a następny finiszer znokautuje przeciwnika bez względu na to, kim jest – odporni są wyłącznie adwersarze z policyjnymi tarczami.

Właśnie, rodzaje przeciwników – początkowo naprzeciw nam stają wyłącznie przeciętni szeregowcy, ale w miarę postępów docierają też tacy z pałkami energetycznymi, tarczami, sztyletami, czy typowe „byczki”, których musimy wcześniej ogłuszyć peleryną. Nowe gadżety i możliwości otrzymujemy jednak też my, wykorzystując w starciach rękawice energetyczne, bomby dymne, czy batarangi.

Ciężko wypowiedzieć mi się na temat „rzygogenności” tego wszystkiego, bo o ile zbyt długie trzymanie headsetu na głowie doprowadza mnie do pieczenia i lekkiego bólu oczu, tak na nudności nie narzekałem nigdy, mogąc bawić się w najbardziej immersyjnych trybach zarówno tutaj, jak i w takim Assassin’s Creed: Nexus. Opcji dostępności jest jednak sporo, od specjalnych filtrów, po możliwość skokowego poruszania się, czy wyłączenia automatycznych obrotów o 180 stopni, także raczej każdy zainteresowany da sobie radę. Samo sterowanie też jest wygodne, bo do wszystkich gadżetów mamy dostęp „pod ręką”, bez konieczności wchodzenia do jakiegokolwiek menu, co pogłębia „wczuwkę”. Bomby dymne mamy zaraz obok lewego łokcia, batarang wymaga sięgnięcia do klatki piersiowej, wybuchowy żel do pasa, a tryb detektywa to „kliknięcie” sobie przy głowie. Przyjemne, proste, sprawiające, że czujemy się niczym Batman.

Skradanie to w zasadzie 1 do 1 przeniesienie mechanik z gier Rocksteady, z przeskakiwaniem między gzymsami, cichymi eliminacjami, oraz koniecznością chowania się w cieniach. Nie miałbym do nich zbyt wielu zarzutów, gdyby nie to, że wiąże się z nimi jedna z kilku wad recenzowanej produkcji, czyli… absolutnie okropna sztuczna inteligencja wrogów. Naprawdę, jeżeli takie osoby nie boją się stawiać czoła Batmanowi, to i ja mógłbym spróbować. Postacie co chwila gdzieś na siebie wpadają, zacinają się na barierkach, czy obracają się w jednym miejscu. Przez to już i tak proste sekwencje stają się jeszcze prostsze. Dalej przyjemne, ale wyzwania w nich brak.

Wspomniane w poprzednich akapitach gadżety wykorzystamy nie tylko do eliminowania złoli, ale też w trakcie rozwiązywania zagadek. Te, chociaż w ramach głównego wątku są raczej proste, tak już chcąc skompletować 100% znajdziek, wysilą nasze szare komórki… a na pewno kilkukrotnie zrobiły to w przypadku tej jednej, jaka obija się gdzieś tam o krawędzie mojej czaszki. Zamiast puzzli porozstawianych przez Riddlera, natkniemy się na te pozostawione przez podopiecznych Króla Szczurów, ale zasady rządzą nimi takie same – uważnie się rozglądajcie, a dacie radę z każdą. Do tego poszukamy wspomnień kultowych złoczyńców (jak Joker czy Pingwin) specjalnych nagrań, run, posążków, kart z rozmowami, oraz kilku przypominających myszy bomb. Takich atrakcji ukryto ponad 100, także zbieracze powinni być zadowoleni.

Nieco gorzej wypadają sekcje detektywistyczne, oferujące absolutne minimum. Odpalamy specjalny „zmysł”, a później, na mocno ograniczonym obszarze, musimy znaleźć kilka znajdziek. Brakuje usprawnień znanych chociażby z Arkham Knighta, gdzie mogliśmy próbować odtwarzać kolejność wydarzeń, czy zachodziła konieczność spojrzenia na coś z nieco innych perspektyw. To dalej były względnie mało złożone etapy, ale dawały znacznie więcej frajdy. Tutaj klikamy, sprawdzamy, co na niebieskim tle świeci na pomarańczowo… no i w sumie to tyle.

Na sam koniec zostawiłem sobie system rozwoju. Punkty rozdamy w ramach kilku drzewek, ulepszając możliwości walki wręcz, skradania, odporności na obrażenia, oraz same gadżety. Odblokowanie większości z nich w ramach pojedynczego przejścia nie powinno stanowić większego problemu, jeżeli tylko uważnie gracie. To czy potrafimy wykorzystać w praktyce wszystkie nabyte zdolności, sprawdzimy w wyzwaniach dostępnych zarówno z poziomu Bat-Jaskini, jak i menu głównego.

Zarobaczony nietoperz

Oprawa graficzna wyciska z Meta Quest 3 co tylko może, ale bądźmy szczerzy – to nie jest, i nigdy nie będzie, poziom godny silnych pecetów, czy PSVR2. Cięcia widać gołym okiem, interakcja z otoczeniem ogranicza się głównie do możliwości podniesienia kilku butelek oraz gazet. Przyrównałbym to do wspomnianego już w tekście Assassin’s Creed: Nexus, ale na znacznie bardziej zamkniętych lokacjach. Tym samym, skoro produkcję o takiej skali Ubisoft wcisnął z sukcesem na Questa 2, troszkę mnie dziwi, że Camouflaj nie dało rady zrobić tego samego. Możliwe, że właśnie w tym miejscu wychodzi moje „laictwo” w kwestii korzystania z VR, ale mówię po prostu to, co widzę – a specjalnie odpaliłem AC dla porównania. Ponownie – jak na możliwości w pełni autonomicznego headsetu jest naprawdę świetnie, ale chciałoby się może odrobinkę więcej.

Gorzej sprawa ma się w przypadku dopracowania technicznego, bo to właśnie z tego powodu musiałem mocno obniżyć ocenę, a startowaliśmy z naprawdę bardzo wysokiego poziomu. Aplikacja kilkukrotnie mi się wykrzaczyła (raz nawet w kilkuminutowych odstępach), natrafiałem też na spadki klatek oraz częste przerywanie dźwięku. Z ciekawości sprawdziłem, jakie wrażenia mieli inni, myśląc, że może to po prostu moje gogle sprawiają problemy, ale niestety nie byłem jedyny. Ba, bezpośrednio po premierze było nawet gorzej, a kilka redakcji nie mogło przez błędy ukończyć jednej z finałowych sekwencji (sam zresztą na większość błędów zacząłem natrafiać właśnie gdzieś tak w drugiej połowie przygody).

Obecnie najpoważniejsze rzeczy są połatane, ale przed twórcami jeszcze sporo pracy, jeżeli chcą doprowadzić całość do naprawdę zadowalającego stanu. Nie jest to co prawda nic niegrywalnego, a recenzowane Batman: Arkham Shadow to nie jest poziom nawet bliski Cyberpunkowi 2077, czy nawet Arkham Knight w wersji na komputery osobiste w okolicy ich premier (uwierzcie, sprawdzałem obie…), ale do ideału daleko. Żeby nie kończyć tak negatywną nutą, powiem, że nie ma najmniejszych problemów z kalibracją (dostosowujemy wyłącznie wysokość poprzez przytrzymanie jednego przycisku), a czasy wczytywania są szybkie niczym inny bohater ze stajni DC, Flash. Zaznaczam to głównie przez to, że VRow Assassin’s Creed pod tym względem potrafił zaleźć za skórę, a od kliknięcia ikonki w menu, do wskoczenia w buty jednego ze skrytobójców mijało trochę za dużo czasu.

Czy warto zagrać w Batman: Arkham Shadow?

Odpowiedź na pytanie, czy warto zagrać w najnowszego Batmana może być tylko jedna – tak, tak i po wielokroć tak! Nawet pomimo trapiących ten tytuł technicznych błędów, to absolutnie fantastyczna produkcja, mogąca spokojnie stawać w szranki ze swoimi „dużymi” braćmi. Troszkę szkoda, że jest „exem” na gogle Meta Quest 3, przez co już i tak ograniczono jej dostęp na, bądź co bądź, niszowym rynku VR, ale jeżeli posiadacie najnowszy headset od Facebooka (bądź jego tańszą wersję, Quest 3S), to nawet się nie wahajcie. Zresztą, jeżeli kupujecie swój zestaw teraz, to dostaniecie Batka w gratisie, bo zastąpił właśnie rozdawane wcześniej Asgard’s Wrath 2.

Gdzie kupić Batman: Arkham Shadow?

Gra dostępna jest obecnie wyłącznie w sklepie Meta Store.

Można się nieco pieklić o fakt, że „dostaliśmy tylko głupotkę na mało popularne platformy, a mogliśmy pełnoprawny, duży tytuł!”, ale jak zapewne sami wiecie, to nie jest do końca prawda. Gdyby nie Arkham Shadow, zapewne po prostu… nie dostalibyśmy po prostu nic. Tak samo próba zrobienia czegoś, co pasowałoby zarówno do VR, jak i na takie standardowe konsole, mogłaby skończyć się sromotnym fiaskiem, nie brylując tak naprawdę w niczym. Dostaliśmy za to coś idealnie sprawującego się na sprzęcie, z myślą o którym tytuł stworzono. I jego posiadaczom bez chwili zastanowienia go polecam. Ja sam bawiłem się znakomicie.


Ocena: 8.5/10

Posiadacze gogli od Meta mogą szykować się na nie lada ucztę. Arkham Shadow to pełnoprawna, duża odsłona serii, która daje dokładnie tyle samo frajdy, co gry wydane na konsole i PC.


Co mi się podobało:

  • To pełnoprawna odsłona cyklu Arkham – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości
  • Świetne przełożony do VR system walki…
  • …i równie dobre skradanie
  • Wciągająca fabuła, pokazująca mniej doświadczoną oraz bardziej wybuchową wersję Batmana
  • Klimat, klimat, i jeszcze raz klimat – więzienie Blackgate to godny następca Azylu Arkham
  • Masa sprytnie poukrywanych, ciekawych znajdziek
  • Stosunkowo długa, starczająca na ok. 10 godzin, kampania – i to zakładając, że skupimy się wyłącznie na niej
  • Dodatkowe aktywności w formie wyzwań

Co nie przypadło mi do gustu:

  • Sporo technicznych problemów, jak zacinający się dźwięk, drobne spadki klatek, czy liczne crashe
  • AI wrogów woła o pomstę do nieba
  • Przeciętne sekcje detektywistyczne
  • Mimo wszystko widać ograniczenia Questa – na jakość oprawy rodem z PSVR2 bądź PC nie macie co liczyć
O autorze
Publicysta, Recenzent

Absolwent Uniwersytetu Śląskiego, z wykształcenia nauczyciel. Na Łowcach Gier pisze od 2022 roku. Fan wszelkiej maści "japońszczyzny", ze szczególnym nastawieniem na serie Final Fantasy, Tales of, oraz Like a Dragon. Za pełnoprawny remake Xenogears dałby siebie (lub ewentualnie Venoma) pokroić.…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.