
Graliśmy w Kingdom Come Deliverance 2. Warhorse odrobiło lekcję!
Dziś mamy możliwość Wam już oficjalnie to ogłosić. Na łamach Lowcygier.pl przeczytacie recenzję Kingdom Come Deliverance 2! Spodziewajcie się jej jednak znacznie bliżej premiery. Teraz natomiast możemy opowiedzieć Wam o pierwszych wrażeniach z rozgrywki. Wiemy, że najbardziej martwicie się o stan techniczny produkcji, zwłaszcza po premierowych doświadczeniach z jedynką, dlatego też na starcie skupimy się właśnie na tym. Żeby jednak nie trzymać Was za długo w niepewności, łapcie mały spoiler – jest dużo lepiej!
W Kingdom Come Deliverance 2 próżno szukać wielu poważnych błędów i niedoróbek
Pierwsze Kingdom Come Deliverance było technicznym potworkiem. Zwłaszcza na premierę, gdy grę trapiły paskudne błędy, mogące całkowicie zablokować postępy. Produkcja regularnie wysypywała się do pulpitu, niektórych questów nie dało się skończyć, postacie lewitowały w powietrzu, czasem bez niektórych kończyn, mieszkańcy chodzili niekiedy tyłem do przodu, a przenikające się tekstury były tak powszechne, jak pokrzywy na łące. To już jednak przeszłość!
Przez ponad 12 godzin zabawy (gram na laptopie) ukończyłem bez żadnych problemów wszystkie zadania, których się podjąłem, zarówno z wątku głównego, jak i misje poboczne, ani razu nie musiałem też oglądać okienka informującego mnie, że coś się wysypało, i trzeba uruchomić grę od nowa. Jedynym większym zarzutem, który mogę postawić dziełu Czechów, jest brak dźwięków i napisów w niektórych prerenderowanych cutscenkach. To jednak nie męczy, gdyż nie występuje często. Nie czuję, że umknęło mi coś ważnego.


Owszem, tak potężnie rozbudowana produkcja nie może być całkowicie pozbawiona niedoróbek, dlatego też co jakiś czas natrafimy na śmieszną sytuację, w której dana postać zatnie się na płotku, bądź też strażników pilnujących wejścia do dworku, gapiących się nie na trakt, a kontemplujących sposób ułożenia cegieł w murze. Niekiedy jakiś skrypt odpali się z małym ociąganiem (czyli podobnie jak w jedynce), a przeciwnik umrze zbyt późno (tak, wiem, jak absurdalnie to brzmi, dlatego tłumaczę – mam, załóżmy, walkę z bandytą. Pokonuję go, lecz na moment przed śmiercią ten zaczyna prosić o litość. Niestety jestem w trakcie wyprowadzania kolejnego ciosu, który go dosięga. Nic się jednak nie dzieje, rozpoczynam dialog, pytając, co będę miał z tego, że go wypuszczę, po czym dopiero wtedy słyszę wydobywający się z jego ust jęk i bandzior przewraca się na ziemię). Niemniej powtórzę jeszcze raz – wszystko, co napotkałem, to w sumie drobnostki, a twórcy są świadomi większości problemów, dlatego też jest szansa, że na premierę nie będziecie już podziwiać takich kwiatków. Kingdom Come Deliverance 2 już teraz jest w lepszym stanie niż wiele debiutujących w ostatnich latach gier. Liczba ujrzanych przeze mnie T-pose – 0!
Osobna kwestia dotyczy optymalizacji. Grę testuje na laptopie wyposażonym w GPU Nvidia RTX 4060, CPU AMD Ryzen 7 7735H i 32 GB pamięci RAM. Konfiguracja ta, po aktywacji DLSS w trybie quality, pozwala mi na komfortową rozgrywkę w wysokich ustawieniach, w zabetonowanych 60 klatkach na sekundę w Full HD. Po wyłączeniu zdarzają się drobne spadki, lecz w większości sytuacji bez problemów utrzymywane jest 60 fps. Na ten moment ciężko znaleźć mi powody do narzekań, lecz z wydaniem ostatecznego wyroku wstrzymam się do pełnej recenzji. W międzyczasie przyjdzie mi zapewne uczestniczyć w nieco większych zawieruchach niż dotychczas. Z niewiadomych mi jednak przyczyn, wszystkie cutscenki wyświetlane są w 36 klatkach.


Niby Kingdom Come Deliverance 2, a jednak trochę KCD 1.5 – ale… czy nie tego właśnie potrzebowaliśmy?
Grając w Kingdom Come Deliverance 2 złapałem się w pewnym momencie na myśli, że tak właściwie mógłby to być kolejny dodatek do jedynki. Liczba zmian i modyfikacji systemów z pierwowzoru jest niewielka, w początkowych godzinach nic jakoś bardziej nie rzuca się w oczy. Ot mamy kuszę i kowalstwo, a do tego część umiejętności zniknęła, na ich miejsce pojawiły się nowe. Do tego pojawiają się drobne usprawnienia w znanych już systemach. Osoba, która ukończyła pierwsze KCD na 100% (nie należę do tej grupy, jednak swoje przy grze spędziłem) zapewne będzie grała z przeświadczeniem, że wszystko to już gdzieś widziała. Najwięcej różnic dostrzec można w systemie walki, lecz temu poświęcimy osobny akapit. Mimo tego, im dłużej gram, tym bardziej zdaję sobie sprawę z faktu, że… przecież o to właśnie chodziło. KCD ujęło nas genialnym przedstawieniem średniowiecza, lekką topornością i niesłychaną głębią rozgrywki. I to wszystko jest obecne w dwójce! Jeśli więc byliście zachwyceni pierwowzorem, w Kingdom Come Deliverance 2 też się zakochacie. Przypominam przy okazji, że moja obecna opinia została wypracowana na bazie pierwszych ok. 12 godzin rozgrywki. O tym, co dzieje się dalej, opowiem Wam dopiero w pełnej recenzji.


Niestety, nie zdecydowano się na żadną modyfikację systemu zapisów przy pomocy sznapsów. Kontrowersyjna mechanika, którą sam uważam za niewiele wnoszącą, a mocno upierdliwą, pojawia się ponownie. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które twierdzą, że dzięki temu całość jest znacznie bardziej immersyjna, gdyż nie można sobie w prosty sposób sprawdzać efektów podjętych decyzji, i wybierać tych najlepszych, jednak powinno się to wiązać z odpowiednimi decyzjami projektowymi. Tymczasem liczba przygotowanych przez twórców autozapisów, mimo obietnic, jest zdecydowanie zbyt mała, przez co niekiedy trzeba powtarzać dobre 30 minut zadania. Na szczęście jednak wydaje mi się (wybaczcie, bo nie mam tu 100% pewności, do czasu pełnej recenzji odświeżę wiedzę), że sznapsy są nieco łatwiej dostępne, a jeśli planujemy ich zakup u kupców – tańsze. PS. Zmianie uległa nazwa mikstury. Teraz jest to Remedium Savegamium. Przyznam, że nie załapałem nawiązania od razu.
Walka mniej drewniana, ale wciąż wymagająca
Osobny akapit poświęcimy systemowi walki. Właśnie tu można zauważyć największe zmiany. Co najważniejsze – potyczki są zdecydowanie mniej toporne. Animacje nie są już tak rwane, co przekłada się na znacznie płynniejsze i bardziej czytelne doświadczenie. Zrezygnowano z pięciu kierunków wyprowadzania ataków, pozostaliśmy z trzema i pchnięciem. Zwiększyło się też okno czasowe na wykonanie doskonałego bloku i kontrataku. Jest więc nieco łatwiej, ale nie łudźcie się nawet, że możemy teraz bezrefleksyjnie wywijać orężem. Potyczki wciąż wymagają skupienia i dokładnego przemyślenia kolejnych ruchów, bo każdy cios zużywa energię, a walka z więcej niż jednym wrogiem to spore wyzwanie – przynajmniej na początkowym etapie rozgrywki.


Z przyjemnością powitałem kusze. Strzelanie z nich jest znacznie prostsze niż z łuków (nie, kropki jako celownika, czy innej alternatywy, nie ma tu dalej), co jednak jest okupione znacznie dłuższym czasem przeładowania. Zapowiadanej broni prochowej nie miałem jeszcze okazji podziwiać, poza jednym epizodem w cutscence.
Świat żyje, a eksploracja to czysta przyjemność
Powoli zbliżamy się do końca tekstu, lecz zanim skrótowo podsumuję moje doświadczenie z grą, opowiem jeszcze pokrótce o świecie. Fabuły zdradzać zanadto nie chcę, w końcu w RPGach to jeden z najważniejszych elementów. Powiem tylko tyle, że gra rozpoczyna się od małego trzęsienia ziemi – bierzemy udział w obronie zamku (i to nie jako Henryk, a Boguta. Tak, możliwość przeżywania wydarzeń w ciele innych postaci jest nowością, nie licząc Teresy z DLC do jedynki), racząc oczy kilkoma efektownymi scenami. Później przenosimy się w czasie dwa tygodnie wstecz, przez 2-3 godziny zaliczając kolejne etapy mocno liniowej sekwencji pełniącej funkcję samouczka. Z niej dowiemy się m.in. dlaczego znów musimy zaczynać wszystko praktycznie od zera. Przy okazji dodam, że twórcy zadbali o małe retrospekcje, przypominające najważniejsze sceny z jedynki. Nie wchodzi się więc w rozgrywkę całkowicie bez kontekstu, a osoby, które nie miały do czynienia z poprzedniczką, dowiedzą się w skrócie co, jak i dlaczego. Mimo to sugeruję jednak zapoznać się z jej fabułą, gdyż pozwoli to lepiej zrozumieć niektóre smaczki, którymi obdarza nas Warhorse w dwójce.


Po tej sekwencji zostajemy wrzuceni w otwarty świat i tu dopiero rozpoczyna się prawdziwa przygoda. Początkowo można poczuć się nieco zagubionym, lecz na pewno nie aż tak jak w jedynce. Wprowadzenie, choć przydługie, spełnia swoją funkcję, dzięki czemu istnieje duża szansa, że mniej graczy odbije się od KCD2, nie wiedząc, co mają robić. Tu ponownie chciałbym uspokoić osoby, obawiające się, o to, że rozgrywka nie będzie już tak hardkorowa. Dalej nikt nie trzyma nas tu za rączkę, zadania często można wykonywać na kilka sposobów, a dialogi są niezwykle istotne. Nie wszystkie szczegóły trafiają do dziennika, dlatego też warto pamiętać, co opowiadają NPC.
Mapa (jedna z dwóch, okolic Kuttenbergu i samego miasta jeszcze nie widziałem) jest wielka, różnorodna i pełna niespodzianek. O niektórych miejscówkach dowiadujemy się z rozmów, inne znajdujemy przypadkiem, zwiedzając. Eksploracja bezdroży wynagradza (nie posiadałem się z radości, gdy jako kompletny gołodupiec znalazłem 80 monet w ulu – czyżby ktoś zrobił sobie skrytkę?), ale i prowadzi do niebezpiecznych sytuacji. Kontakt z watahą wilków czy grupką bandytów obozujących w lecie to na początku zabawy prosty przepis na tragedię. Przy okazji wspomnę też o „żyjącym świecie”. Ścieżki patrolowane są przez strażników, poszczególne postacie mają swój cykl dobowy, NPC żywo reagują na nasze poczynania, nie omieszkając informować Henryka choćby o tym, że śmierdzi, jakby dopiero co wykąpał się w gnojówce, a przemierzając okolice zamku Troski, można natrafić na wydarzenia losowe. Dotąd „ciepło” wspominam atak dzikich zwierząt na wieśniaczkę przechodzącą przez las. Nie mogłem przecież zostawić białogłowej w potrzebie. Zsiadłem z konia, wyciągnąłem miecz…, a raptem chwilę później oglądałem już ekran wczytywania.


Podsumowując – jest lepiej, niż myślałem, że będzie. Do premiery pozostało jeszcze wiele czasu, zakładam więc, że część niedoróbek zostanie wyeliminowana w kolejnych aktualizacjach. Poza tym wygląda na to, że Czesi sprostali oczekiwaniom i dowieźli nam RPGa, który śmiało będzie mógł rywalizować o miano jednego z najlepszych w tym roku. Zmiany, choć nie rzucają się zbytnio w oczy, wpływają na komfort rozgrywki, graficznie widać spory postęp względem jedynki, muzyka to ponownie pierwsza klasa, a słuchanie dialogów po czesku, choć brzmią nieco sztucznie, wywołuje uśmiech na twarzy. Jest na co czekać! Byle do 4 lutego.
Kopię Kingdom Come Deliverance 2 otrzymaliśmy dzięki życzliwości PLAION Polska. Nie miało to wpływu na treść naszej opinii o grze.

