W co gracie w weekend?

Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (26-28.7)

Jak co piątek nadeszła pora, żeby podzielić się z resztą społeczności Łowców swoimi planami na najbliższe dni. W co zamierzacie grać przez weekend? W Redakcji pierwsze skrzypce gra Lidia Sobieska z ósmego Tekkena, której wtóruje sporo starszych tytułów.

W co gra Venom?

Nie znoszę tego stanu przejściowego, między ukończeniem rozgrzebanych gier, a podjęciem decyzji co ograć jako następne. Szczególnie że na horyzoncie majaczy Black Myth: Wukong i Star Wars Outlaws (tak, standardowo czekam na interaktywne Gwiezdne Wojny z nadzieją, że zwalczą niesmak pozostawiony przez seriale i filmy przez Disneya), więc nie chcę zaczynać niczego długiego. Flintlock The Siege of Dawn po dwóch kwadransach dostarczania mi (nie)przyjemności poleciał z dysku, bo poza interesującą kreacją świata nie znalazłem tam żadnego powodu, który zachęciłby mnie do męczenia się z tym systemem walki i animacjami rodem z trzeciego Gothica.

Pokłosiem mojego ostatniego tekstu o zbyt rozwleczonych grach AAA jest chęć na jakiegoś cRPGa, który nie zje mi miesiąca z życia. Wahałem się między Tyranny i Shadowrun Returns, ale z racji tego, że cyberpunk mi się trochę wkręcił za sprawą Nobody Wants to Die, wybór padł tę drugą pozycję. Moja styczność z uniwersum Shadowruna ograniczała się do tego lichego arena shootera sprzed dwóch dekad, ogrywanego jeszcze na Xboksie 360. Wiem, że znacznie lepiej odebrany był Dragonfall, ale lubię przechodzić serie tak jak Bóg Giereczkowa przykazał, czyli po kolei, nawet jeśli nie są połączone fabularnie.

Z doskoku przechodzę sobie Syberię 3, odkładaną od lat. Pierwsze dwie odsłony przygód Kate Walker uwielbiam, wiele dobrego słyszałem o czwórce, ale trójki przeboleć nie potrafię, więc dawkuję ją sobie w krótkich posiedzeniach. Nawet nie chce mi się pisać, co w tej grze kuleje, minusów jest tutaj stanowczo zbyt dużo, więc tylko je wyliczę: fatalne sterowanie, fatalne animacje, aktorzy dubbingowi w polskiej wersji językowej w większości fatalnie dobrani do swoich ról, przejście w pełne 3D negatywnie wpłynęło na kierunek artystyczny. Niech to się już kończy. Sama ścieżka dźwiękowa to za mało, żeby zrobić z tego dobrą grę. Mam nadzieję, że The World Before uratuje dziedzictwo Kate Walker.

W co gra Lloyde?

Wreszcie Lidia Sobieska jest grywalna dla każdego w Tekken 8. Czekałem, aż Pani Premier dołączy do Turnieju Żelaznej Pięści, więc biorę się za ćwiczenie i wspinanie się po szczeblach drabinki rankingowej. Po przejściu z Lili do Leo, po czym Larsa, przyszła kolej na Lidię. Jakaś dziwna tendencja u mnie do ogrywania postaci z imieniem na literę L…to chyba totalny przypadek.

Skończyłem Trails of the Cold Steel IV, po długich, męczących bojach i stwierdzam, że to chyba najgorsza odsłona całej serii. Wynudziłem się, wymęczyłem się, zmierzało to wszystko donikąd…by wziąć się teraz za Trails into Reverie. Czekam, aż zwerbuję cały miliard postaci ze wszystkich części, które były po drodze. Wystarczyło mi, że na start gra pyta mnie o sejwy, żeby odblokować nagrody.

Oprócz gry Falcomu, wrócę chyba też do Final Fantasy XIII-2. Odstawiłem mniej więcej w połowie po ostatnim fajnalowym maratonie i nie wróciłem. Czas najwyższy. Fabularnie gra mi totalnie nie leży, ale za to widoki, muzyka i combat są dla mnie mega miodne. Potem liczę na płynne przejście do Lightning Returns, które z kolei, wbrew powszechnej opinii, jest moją ulubioną „Trzynastką”.

W co gra Kerrou?

Polecę klasykiem – w ten weekend już na pewno odpalę Trails throught Daybreak xD Tak się złożyło, że po skończeniu pierwszego Sky jednak od razu wleciałem w Trails in the Sky Second Chapter, a że konsoli nie chciało mi się nawet uruchamiać, a laptop tak zawsze leży w zasięgu, gra zainstalowana… padło na nią. Jestem już gdzieś tak w trakcie czwartego rozdziału i prezentuje się to lepiej niż w jedynce, ale nie aż tak znacznie, jakbym chciał. Mam ponownie sporo problemów, trochę tych samych, a garść nieco innych. Rozpiszę się bardziej, kiedy już całość skończę – kto wie, może nawet do przyszłego piątku? – bo i to mimo wszystko jest długaśne jRPG, a tam często ostatnie godziny potrafią zaserwować twist na twiście. Szkoda tylko, że te dotychczasowe były przewidywalne bardziej niż to, że w poniedziałek rano nie będzie mi się chciało wstawać z łóżka.

Udało mi się skończyć wspomnianego ostatnio Deadpoola, który okazał się całkiem zabawny, ale gameplayowo szybko zaczyna męczyć. Na całe szczęście to jedna z tych raczej krótszych produkcji, to i bez większego problemu dobrnąłem do napisów. Jeżeli nie lubicie tego bohatera, bądź po prostu nie trafia do was niesamowicie idiotyczny, durnowaty typ humoru, raczej nie macie czego szukać. Podobnie jak w najnowszych filmowych przygodach tego antybohatera. Udało mi się we czwartek załapać na pokaz przedpremierowy i jest… ok? To takie trochę Avengers: Endgame, ale dla nieco zapomnianych bohaterów z czasów studia Fox. Najwięcej z seansu wyciągną na pewno ludzie, którzy oglądali wszystkie te produkcje (nawet NAJBARDZIEJ niszowe – więcej zdradzał nie będę), ale fani poprzednich przygód Martwegobasena i bez tego dostaną w zasadzie dokładnie to samo, co wcześniej. Poza może serialowym Lokim nie trzeba też znać absolutnie nic z MCU, a i to nie jest jakoś bardzo konieczne. Protagonista w charakterystyczny dla siebie sposób wskaże… zdecydowanie zbyt konkretnie, do czego dane elementy będą się odnosić.

Siłą rozpędu przez weekend pewnie wpadnie, tak trochę tematycznie, w związku z wizytą w kinie, X-Men Origins: Wolverine, które na szczęście bez problemu udało się odpalić. Czy dalej się trzyma i daje tyle frajdy, co przed laty, na razie nie powiem, bo pograć jeszcze nie pograłem – to dopiero gdzieś koło soboty. Obiecałem też znajomej, że maksymalnie do końca lipca odpalę Final Fantasy XIII w związku z kolejnym przegranym zakładem (ech, dobrze, że nie uprawiam hazardu…), a ten już się zbliża, to pora nieco pocierpieć. Do trzynastki nie pałam może aż taką antypatią jak do siódemki czy ósemki, ale mimo to powiedzieć, że jej po prostu nie lubię, to jak powiedzieć, że dziewiątka jest najlepsza – to się rozumie samo przez się. No nic, trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty…

Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.