
Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (22-24 marca)
Cóż to jest za piątek! Rise of the Fonin, Dragon’s Dogma 2 i Księżniczka Peach debiutują tego samego dnia. Dla każdego coś dobrego, więc w redakcji mamy teraz pełne ręce roboty. Nawet udało się nam chwilę pograć w Ronina i Dogmę. Co Wy porabiacie w weekend?
W co gra Venom?

Jestem bardzo niestały w swoich postanowieniach. W zeszłym tygodniu znowu nakłamałem. Baldur’s Gate’a 3 nawet nie tknąłem, XIII ledwo liznąłem, a Chrono Trigger pogoniłem z dysku. Zamiast tego wygrzebałem z odmętów dysku wysłużonej PS4 czteroletni zapis z Ghost of Tsushima. Przerzuciłem go na PS5 i wskoczyłem ponownie w buty Jina, tym razem w wersji Director’s Cut (wbijając automatycznie drugą platynę po przerzuceniu save’a). Przygodę w Cuszimie zakończyłem niedługo po premierze i chociaż kupiłem DLC, to nigdy się za nie wziąłem. Postanowiłem, że przed premierą nowej gry Team Ninja warto sobie odświeżyć Ghost of Tsushima, więc na przestrzeni poprzedniego weekendu wymaksowałem wyspę Iki, przypominając sobie, jak cudowną grę wysmażyło w 2020 roku Sucker Punch. Niedługo premiera wersji pecetowej, jeśli jeszcze nie mieliście z GoT styczności, to polecam dać szansę.
Dziesięć godzin na Iki to tylko przystawka przed daniem głównym, którym jest debiutujące dzisiaj Rise of the Ronin. W nocy zdążyłem już chwilę pograć i… W trybie wydajności nie miałem odczuwalnych spadków kl./s, jest stabilnie w okolicach 60 FPSów. Rozdzielczość znośna, na pewno nie jest to masakra, jaką było Stranger of Paradise i Nioh 2 na premierę. Graficznie jest, jak jest. Liniowe etapy są nawet ładne, cutscenki dobrze wyreżyserowane, porcelanowe mordki postaci śliczne. W otwartych regionach za to jest już zauważalnie gorzej. Takie Pokemon Scarlet, tylko u Sony. 🙂 Gameplayowo mamy do czynienia z Nioh 2 w otwartym świecie minus demony plus linka z hakiem. Przynajmniej na razie, w nocy zrobiłem jedynie prolog i wyczyściłem pierwszy region z kilkunastu dostępnych na mapie. Efektu „wow” tam nie było, przeciwnicy bardzo generyczni. Misje można podzielić na dwa typy: wyczyść całą wioskę z przeciwników oraz przynieś kwiaty z góry. Tylko to nie jest miarodajne, po pierwszym regionie ciężko stwierdzić, jak to będzie później wyglądało. Ponownie gigantyczne drzewka umiejętności, chyba największe w historii Team Ninja. Tym razem mniej tutaj elementów znanych z Soulsów. Co prawda jeszcze ani razu nie zginąłem, ale wygląda na to, że po śmierci nie ma kary. Nie zbiera się już „dusz”, żeby rozwijać postać przy ogniskach. Każda misja i pokonany wróg dodaje EXPa do paska, niczym w zwykłych RPGach. Poziom trudności na Normalu wydaje się dobrze zrównoważony. Na początku było banalnie, po pierwszym bossie zaczęło się już robić racjonalnie. Trudniej niż w Wo Longu, łatwiej niż w Nioh 2. W dowolnym momencie można zmienić poziom trudności, więc może być zarówno prościej, jak i trudniej.
Generalnie, jeśli ktoś lubi poprzednie gry Team Ninja, to tutaj powinien się bawić tak samo dobrze. Ja po 1,5h jestem kupiony. Tylko szkoda, że graficznie prezentuje się tak niewyjściowo…
W nocy pograłem jeszcze chwilę w Dragon’s Dogma 2, ale tutaj nic definitywnego nie mogę jeszcze powiedzieć. Po skończeniu pierwszej misji po 20 minutach wyglądało po prostu jak jedynka na sterydach. na PS5 chodzi podobnie do Final Fantasy VII Rebirth w trybie jakości. Czyli not great, not terrible, jeśli nie będzie ścinać przy większych walkach, to nawet ujdzie.
W co gra Seyonne?

Zacznę od końca. Udało mi się skończyć Scars Above. Pozycję serdecznie i gorąco polecam. Gra przez cały czas rzuca nam w ręce nowe możliwości, przez co nie ma tu ani chwili na nudę. Całość jest dość krótka (przeszedłem w niecałe 7 godzin), acz trzyma w napięciu i potrafi zaskoczyć. Świetna opcja także dla miłośników robienia setek. Po prostu przechodząc fabułkę, zdobyłem 44/45 osiągnięć. Zakładam, że zgarnięcie ostatniego nie będzie wcale dużo trudniejsze. Jestem ciekawski z natury, dlatego zaglądam w każdy kąt, ale nie latam nigdy specjalnie za achivkami, więc no mogę Was zapewnić, że zdobywa się je wyjątkowo łatwo. Zacząłem również The Last of Us Part I i jak na razie jestem zachwycony. Fabularnie i narracyjnie zapowiada się na kilka klas wyżej od pozostałych gier Sony, z którymi miałem do czynienia. Choć poprzeczka zbyt wysoko postawiona nie była. A no i się pochwalę przy okazji. Gram na padzie, mimo że sprawia mi to wiele bólu. Mistrzem celowania zdecydowanie nie jestem, stąd spora część kul leci w przysłowiowy płot. Przy paru pierwszych starciach zauważyłem jednak, że nawet na wysokim poziomie trudności, korzystanie z kombinacji klawiatura + myszka, dawałoby mi zbyt wiele przewagi i przeniosłoby ciężar gry z survivalu w stronę zwykłego TPSa. TLoU musi jednak poczekać, gdyż…
Dla nikogo, kto choć trochę mnie zna, nie będzie zaskoczeniem, że weekend spędzę z Battlefield 2042, a przynajmniej niedzielny wieczór, bo w sobotę raczej będę poza domem. Wystartował kolejny sezon, trzeba więc wydać, zdobytą w poprzednim, walutę, na przepustkę (choć nie mam pojęcia, po co ja to robię, przecież i tak nie korzystam ze zdobytych skórek; kompletnie mnie kosmetyka w żadnej grze nie interesuje. Skoro i tak mogę ją na coś wydać, to pójdzie na battle passa, niech poczuję jakiś progres) i odblokować trochę głupotek. Fanem nowej mapy niestety nie jestem. Chilijskie miasteczko prezentuje się uroczo, ale lokacja jest dość mała i po kilku rundach poczułem lekkie znużenie. Mimo wszystko preferuje większe, bardziej otwarte rejony. Niemniej, dam jej szansę, bo ma swoje momenty, a pojedynki na krótki dystans w miasteczku, przy dwóch w miarę wyrównanych ekipach, zapewniają wiele emocji. No to co, do zobaczenia na polu bitwy!
W co gra Kerrou?

W tym tygodniu było dokładnie tak, jak wspominałem ostatnio – większość czasu spędzałem ze Switchem i Unicorn Overlord, tylko od czasu do czasu ruszając nieco do przodu Final Fantasy VII Rebirth. Nie mam bladego pojęcia, ile jeszcze mi z tym Finalem zejdzie, bo lokacja, z której właśnie się wydostałem (aby za wiele nie spoilerować, powiem tylko jedno – grzybki) wymęczyła mnie tak nieziemsko, że dalej mogę się nawet i wyłącznie zachwycać, ale niezbyt mam ochotę na razie sprawdzać, czy tak będzie w istocie.
Końcówka obecnego tygodnia przynosi masę premier, a mnie interesują aż dwie z nich – Rise of the Ronin, oraz Princess Peach: Showtime. Przyjęcie tej pierwszej okazało się mocno „takie sobie”… ale nie będę kłamał, że po ostatnich materiałach spodziewałem się czegoś więcej. Dalej mam zamiar wybrać się do Kraju Kwitnącej Wiśni, bo produkcje od Team Ninja po prostu bardzo lubię (przy niedawnym Stranger of Paradise bawiłem się przewybornie), ale nie oczekuję, że spędzę tam masę czasu – ot, maksymalnie kilka godzin przez weekend. Z kolei przygody Księżniczki Peach wydają się przypominać mojego ukochanego Puppeteera z PlayStation 3, a jeżeli jej grywalność i pomysłowość będzie chociaż w połowie tak duża, jak jego, to będę w siódmym niebie.
W co gra Lloyde?

Weekendowe godziny zaś preznaczę na świetnego jRPG. Jestem na ostatniej prostej z Final Fantasy VII Rebirth, gdyż przechodzę swoim żółwim tempem. Robię poboczniaki, zwiedzam każdy zakamarek, stąd mam prawie 60h będąc w rozdziale dziesiątym. Dużo się dzieje, zbliżam się do rozwiązania i jestem tym trochę przerażony.
Skoro Stardew Valley otrzymało aktualizację 1.6, skrzyknąłem moją nieustraszoną paczkę, z którą od lat wspólnie „farmimy” i wspólnie sprawdzimy nowości. Może uda się jeszcze kogoś wciągnąć, skoro multiplayer teraz obsługuje do ośmiu osób na PC, chociaż obawiam się, że wtedy będzie gigantyczny chaos. Z drugiej strony…więcej rąk do pomocy, to więcej pieniędzy w gospodarstwie 😉
Mam też ambitny plan zagrać w Dragon’s Dogma 2. Od jedynki się niestety odbiłem, nigdy nie ukończyłem jeszcze na PS3, a na ostatnie odświeżenie przed sequelem poczułem, że chyba trochę za późno. Liczę, że „Dwójka” mnie przyciągnie do siebie bardziej, szczególnie że umiejętności wyglądają przefantastycznie. Nie mogę się doczekać grania czarodziejem i rzucania gigantycznego tornada.