
Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (12-14 kwietnia)
Amazon wypuścił wszystkie osiem odcinków serialu Fallout, ale to raptem tylko osiem godzin oglądania, a Łowca grać musi… W ten weekend na tapecie mamy między innymi gamepassowe Diablo IV, Horizon Zero Dawn oraz (nie)cieszące się słabnącą renomą Destiny 2. Co Wy porabiacie przez najbliższe dni?
W co gra Venom?

W zeszły piątek usiadłem do BioShocka, w niedzielę skończyłem BioShocka. Nieprawdopodobne jak ta gra zniosła próbę czasu, ciężko uwierzyć, że za rok będzie pełnoletnia. W ramach odświeżania serii przed zbliżającym się Judas biorę się w tym tygodniu za bary z BioShock Infinite, umyślnie omijając „dwójkę”. Rapture jest genialne w swojej oryginalności, ale co za dużo, to niezdrowo. Ponownie z otwartymi ramionami przywitałem Columbię. Infinite, chociaż jest diametralnie różne od wizji podwodnego miasta, nadal wpisuje się bardzo dobrze w główne założenia BioShocków. Plazmidy, environmental storytelling i zwroty akcji wyżymające mózg niczym ścierkę. Przynajmniej w okolicach premiery, teraz motywy podobne do tych, którymi błyszczał podniebny -Shock, są nieźle oklepane w popkulturze. Ale to nadal bardzo dobry – i przede wszystkim nieziemsko klimatyczny – shooter. W przeciwieństwie do jedynki, do Infinite wracam po raz pierwszy, odkąd ogrywałem go w okolicach premiery na PS3. Pamięć już nie ta, więc sporej części tej przygody doświadczam jak za pierwszym razem. A przy finiszu czeka na mnie Burial at Sea, jeden z najlepszych DLCków do gier. Ever.
Dobrałem się do cyfrowej wersji Siren Blood Curse, jak się okazuje, w PlayStation Store na PS3 nadal można dorwać parę rarytasów i… szybko sobie przypomniałem, że ta seria ma gigantyczny próg wejścia. Tutaj już w kilka sekund po pierwszej cutscence można wyzionąć ducha. Siren nie tyle nie prowadzi za rączkę, ile po prostu mówi graczowi całe NIC. Zostajemy wrzuceni w sam środek horroru, nie mając żadnego pojęcia o tym, co się dzieje, co należy zrobić, ani jak należy to zrobić. Lakoniczne „ucieknij przed policjantem” nie zdaje się na wiele, kiedy na zorientowanie się w terenie mamy ułamek sekundy, a postać zginie raptem po dwóch strzałach. Z jednej strony takie bezlitosne podejście do rozgrywki wpisuje się idealnie w gatunek survival horrorów, bowiem podczas makabry w Siren Blood Curse mamy takie same szanse na przeżycie jak w rzeczywistości – nikłe. Niewiedza o tym, co czeka za rogiem, przeważnie zakończy się zgonem. I powtarzaniem poziomu. Raz za razem. Syrenę albo się kocha, albo nienawidzi, ciężko winić kogokolwiek za to, że tę grę sobie odpuścił. Nawet jeśli potrafi przerazić do szpiku kości, to po prostu nie jest warte takiej mordęgi, a przypominam, że cały czas mówię o ułatwionej i uwspółcześnionej wersji na PS3. Oryginalne Forbidden Siren było znacznie bardziej pokręcone. Zachęciłem? Mam nadzieję!
PS. Oglądajcie serial Fallout. Po trzech odcinkach mogę powiedzieć, że jestem bardziej niż zadowolony, chociaż podchodziłem zachowawczo.


W co gra Nesus?

W ten weekend wypadałoby dokończyć Horizon Zero Dawn, które prosi się o dłuższą chwilę uwagi od czasu moich urodzinowych zakupów. Przygody Aloy raczej nie mają szans na wskoczenie do mojej topki ulubionych gier. Mimo bardzo przyjemnej rozgrywki i świetnie zaprojektowanego polowania na maszyny, z trudem mogę przebić się przez kolejne drętwe dialogi i pisane na kolanie strony scenariusza. Bardzo nad tym ubolewam, ponieważ ciekawie wykreowany świat aż kipi od niewykorzystanego potencjału.
Zdecydowanie przydałoby się znaleźć także chwilę na wszystkie bundlowe zakupy, ponieważ w ostatnim czasie pojawiło się kilka fantastycznych zestawów. Na mojej kupce wstydu wylądowały takie produkcje jak The Callisto Protocol, POSTAL: Brain Damaged, Ad Infinitum czy nawet polskie Deadlink od studia Gruby Entertainment. Mimo braku czasu nadal będę także polował na tanie My Friendly Neighborhood oraz Forgive Me Father 2, aby jeszcze bardziej móc narzekać na brak wolnego czasu.
Przed snem odpale zapewne także Steam Decka i dam szansę kilku indykom, ponieważ gry niezależne mają w moim serduszku szczególne miejsce. Tym razem padło na dwa tytuły z Humble Choice, które na oku miałem już od dłuższego czasu – The Excavation of Hob’s Barrow oraz Symphony of War: The Nephilim Saga. Patrząc realistycznie na te plany, to jeśli wykonam je choćby w 50%, będę zadowolony ze spędzonego czasu.


W co gra Seyonne?

Uprzedzając ewentualne pytania – nie, The Last of Us Part I wciąż nie ukończone, podobnie zresztą jak Cyberpunk 2077 Phantom Liberty. Jakoś mi się nie chce… W tym tygodniu zamierzam za to ujrzeć napisy końcowe w Evil West. Nawet nie wiecie, jak bardzo trzeba mi było takiej gry. Liniowa do bólu, pełna niewidzialnych ścian, wypchana utartymi schematami, z kilkoma trudnymi do wytłumaczenia rozwiązaniami (skoro tu wlazłem, to czemu nie mogę wyjść, jeśli trzy, dokładnie takie same, belki, nie robiły mi wcześniej takich problemów?). Idealne zaprzeczenie obecnych standardów tworzenia gier. I właśnie chyba dlatego tak mi się podoba. Ot, czysta akcja, bez zbędnego rozwadniania i zamulania bezsensownymi, klepanymi na jedno kopyto, aktywnościami. Trochę humoru, fajny, nietypowy klimat. Do tego na wysokim poziomie trudności walka potrafi dać w kość, więc trzeba się wykazać. O ile nie słynę z cierpliwości, tak tu poszczególne pojedynki potrafię powtarzać nawet kilkunastokrotnie, zanim w końcu mi się uda. To, że nie zmniejszam poziomu trudności, tylko staram się być lepszy, coś już znaczy…
Co oprócz dzieła naszego rodzimego Flying Wild Hog? Czasu za wiele nie będzie, niemniej myślę, że rozpocznę też swoją przygodę z Diablo IV. Nawet już pobrałem. Teraz tylko zdecydować się na klasę (swoją drogą co polecacie? Jeśli chodzi o hack’n’slashe można powiedzieć, że jestem jaroszem ( 😉 ) i nigdy się za bardzo w nie nie wgłębiałem, zawsze grało się trochę po łebkach. Niby na dzień dobry polecają barbarzyńcę lub nekromantę, ale jakoś ich nie czuję. Zagrałbym sobie łotrzykiem. Dam radę ogarnąć?), kliknąć „random” w kreatorze postaci (należę do grona, które kompletnie nie przykłada wagi do tego, czy mój bohater ma brwi w wersji #21, czy też #107, i nie spędza godzin nad ustawieniem idealnego rozstawu kości policzkowych) i można zabierać się za rozgrywkę. Od razu zaznaczę, że jestem świadom tego wszystkiego, co piszą o grze, ale nie ma to większego znaczenia. Po ukończeniu kampanii pozycja ta zniknie z mojego dysku i nigdy się już na nim nie pojawi. Nie chce mi się robić żadnych sezonów, gdy kupka wstydu tylko się powiększa.
Powoli zbliża się też „poważne” rozpoczęcie sezonu w mojej ulubionej dyscyplinie sportowej – kolarstwie. Jasne, pierwsze klasyki i etapówki już dawno za nami, ale dopiero majowe Giro d’Italia jest, w mym mniemaniu, takim pełnym otwarciem. Z racji tego, Pro Cycling Manager, już czeka na dysku. Zapewne nie odpalę go jeszcze w tym tygodniu, ale… jestem coraz tego bliżej.


W co gra Kerrou?

U mnie w tym tygodniu nie było przesadnie dużo grania, nawet we wspomnianą ostatnio Grandię. Liczę, że uda mi się do niej konkretniej przysiąść w nadchodzących dniach, ale na ujrzenie napisów końcowych nie liczę. Kocham jRPG, ale to też tego typu gatunek, że przy jego najdłuższych przedstawicielach muszę robić sobie spore przerwy, aby się nie wypalić. Szczególnie przy klasykach, mimo wszystko pełnych archaizmów, grindu i zbędnego backtrackingu. Grandia, niestety, pomimo wszystkich moich zachwytów, nie jest od tych elementów wolna.
Co może się jednak uda, jeżeli wyrobię się przed premierą DLC do Final Fantasy XVI w przyszły piątek, to dobrnięcie do końca NEO: The World Ends With You, które na kilka godzinek sobie ostatnio ponownie odpaliłem. To Tetsuya Nomura na pełnej petardzie, zarówno stylistycznie, jak i fabularnie. Lubię też fakt, że postawiono na bardziej „punkowe/rockowe” rytmy w soundtracku, bo rapowa otoczka zawsze mnie odrzucała od jedynki. Absolutnie kocham też walkę, która jest co prawda banalnie prosta, ale przez różnorodność przypinek (to tak, w bardzo dużym uproszczeniu, konkretne rodzaje ataków) nie jest w stanie się szybko znudzić, bo co chwila działamy na całkiem inny sposób, który wymaga nieco przestawienia. I nie, absolutnie nie trzeba znać poprzedniki; stracicie sporo smaczków, ale opowieść będzie w pełni zrozumiała. Jeżeli nie macie ochoty grać w staruszka, niedawno dostał krótką, bo zaledwie 12 odcinkową, adaptację anime – tak akurat na jeden, dwa wieczory.


W co gra Lloyde?

Weekend spędzę z Destiny 2. Po prezentacji dodatku Final Shape stwierdziłem, że powinienem podgonić przed premierą w czerwcu. Kupiłem Lightfall, żeby skończyć zaległą kampanię, odblokować Strand i porobić ze znajomymi różne aktywności. W międzyczasie zaraziłem tą wieloletnią pasją jeszcze jednego kumpla, który momentalnie się wciągnął. Co ja zrobiłem…
Gram warlockiem od samego początku, jeszcze w pierwszej części i dokładnie takim samym voidowym czarnoksiężnikiem gram też w „Dwójkę”. Dekadę później liczę, że będzie mógł wreszcie spokojnie przejść na zasłużoną emeryturę.
W ciągu tego tygodnia wróciłem też do Helldivers 2. Wciągnięty przez znajomych na poziom trudności 7 nie wiedziałem, z czym będę się mierzył. Dałem radę, nie ginąłem aż tyle razy, ale ilość robali, która atakowała mnie z każdej strony, do tego przeszkody środowiskowe, głównie w postaci ognistych tornad mocno mnie wymęczyły. Pnę się po szczeblach kariery i czekam, aż odblokuję minimecha.


W co gra Zambiru?

Nadchodzący weekend szykuje się dla mnie wyjątkowo ambitnie, nie tylko w kontekście gier. Planuje kontynuować swoje codzienne kilkunastokilometrowe spacery, które stały się u mnie ostatnio miłym nawykiem i pozwalają nadrobić zaległości podcastowe. Wieczory mam zamiar jednak spędzać już spokojniej przy konsoli lub PC. A mam w co grać.
Piątkowy wieczór spędzę prawdopodobnie, rozwiązując zagadkę pewnego statku handlowego, który zaginął, a następnie powrócił do Londynu. Fani gier niezależnych już pewnie wiedzą, że mam zamiar grać w Return of the Obra Dinn, czyli dzieło Lucasa Pope’a z 2018 roku. Twórca jednej z moich ulubionych gier indie, „Papers, please”ponownie sprawił, że nie mogę oderwać się od ekranu i z wielką satysfakcją odkrywam kolejne części pokładu, a co za tym idzie historię, mówiącą co wydarzyło się na opuszczonym statku. Intrygującą historię uzupełnia wyjątkowy styl graficzny, który opiera się wyłącznie na dwóch kolorach i inspirowany jest starymi grami na Macinthosha.
W sobotni wieczór planuję porzucić Nintendo Switch, na którym ogrywam wyżej wymieniony tytuł i wygodnie rozsiąść się przed konsolą, by wrócić do cyklu Yakuza i przemierzać ulice Yokohamy. Zrobiłem bowiem mały przeskok i odpaliłem Yakuza: Like a Dragon, by poznać historię Ichibana i jego towarzyszy, a także trochę odpocząć od systemu walki z poprzednich odsłon, w które namiętnie grałem przez ostatnie 1,5 miesiąca. Przyznam się, że gdy pierwszy raz usłyszałem o tym, że siódma część cyklu Yakuza będzie jRPG z turowym systemem walki byłem, delikatnie ujmując, zaskoczony. Nie wiedziałem, jak wpłynie to na tempo akcji, i czy czasem potyczki na ulicach z przypadkowymi przeciwnikami nie będą się dłużyć, a co za tym idzie stawać męczącym obowiązkiem. Po kilku godzinach muszę jednak przyznać, że nowy sposób walki jest przyjemnym odświeżeniem i ciągle daje dużo satysfakcji. Złapałem się już na tym, że specjalnie biegam po mieście wyłącznie od przeciwnika do przeciwnika, by uzupełnić swój Sujidex o kolejne warianty wrogów. Nowi bohaterowie to także możliwość poznania nowych historii, które od zawsze uwielbiałem w serii Yakuza. Mam wrażenie, że wprowadzony w tej odsłonie główny bohater pozwala twórcom na trochę więcej swobody i nowych pomysłów, które byłyby ciężkie do realizacji w przypadku, gdyby protagonistą dalej byłby legendarny Smok Dojimy.
Ostatnim tytułem, który zamierzam jeszcze sprawdzić w ten weekend, jest Sherlock Holmes: Chapter One od studia Frogwares. Postać brytyjskiego detektywa uwielbiam od dawna. Jestem fanem opowiadań, filmów i seriali (wielu może zdziwić, że mam słabość do Elementary, które, moim skromnym zdaniem, jest bardzo niedoceniane), ale za gry o jego przygodach jeszcze nie miałem okazji się zabrać. Uznałem, że jednak czas nadrobić zaległości i sprawdzić prequel, który kupić można obecnie w dobrej cenie na Steam. Mam nadzieję, że w następnym tygodniu będę w stanie powiedzieć wam coś więcej o mojej wyprawie na Cordonę, gdzie dzieje się akcja tytułu.


Łowcy, a co Wy porabiacie w ten weekend? Podzielcie się w komentarzach swoimi gamingowymi i okołogrowymi planami na najbliższe dni!