
Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (12-14.7)
Początek lipca nie rozpieszcza, jeśli chodzi o nowości w naszej branży, więc nadchodzące dni spędzamy w trybie nadrabiania zaległości z kupki wstydu. Metal Gear Solid 4, Bloodborne, Chained Together… Łowcy, a w co Wy zamierzacie grać w ten weekend?
W co gra Venom?

Odgruzowałem się trochę z retro z Plus Premium (jeez, określić PSP i PS2 mianem „retro”), skończyłem Resistance Retribution i pierwszego Sly’a Coopera, więc… będę korzystał ze wstecznej na PS5 dalej. Teraz na tapet leci Daxter, a w przyszłym tygodniu wychodzi Ratchet & Clank Size Matters. Zamiast nadrabiać nowości z tego roku, po raz kolejny wracam do gier, które lubię. Jak żyć?
W bólach, na przykład grając w Donkey Kong Country: Tropical Freeze. Po latach zwlekania w końcu switchowa wersja wylądowała na mojej półce. Przechodzę sobie po kilka poziomów dziennie i im dalej w las, tym robi się coraz lepiej (gorzej?). Trudne platformówki – spoko. Turbo trudne platformówki – tu już nie jest tak fajnie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Kong próbuje łączyć szybkość Sonica z level designem z dwuwymiarowych Mario i na późniejszych etapach średnio się to dla mnie spina. Zresztą ja nigdy nie miałem po drodze z movesetem Małpy i ciężko mi było się przestawić na turlanie / klepanie w podłogę. Pomijając to wszystko i tak bawię się bardzo dobrze, bo Tropical Freeze zostało dziwnym trafem zaprojektowane do zaspokajania masochistycznych pragnień ukrytach w głębi mojej podświadomości.


W co gra Kerrou?

Ostatnie kilka dni pozwoliły mi zobaczyć napisy końcowe w Snake Eaterze. Ten, chociaż wciąż bardzo dobry, nie miał szans dorównać do poziomu Sons of Liberty, bo „dwójka” absolutnie zamiotła mną podłogę. Na remake mimo to czekam, bo bawiłem się przednio, całość była chyba najbardziej filmowa ze wszystkich, a w lepszej oprawie może tylko zyskać. Jednocześnie dalej było czuć, że to gra, a nie „interaktywny film”, jak skutecznie zauważył ktoś w komentarzach pod moim ostatnim felietonem…
…ale tego samego nie mogę już powiedzieć o Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots. Na razie mam za sobą jakieś trzy godziny, a z tego chyba z dwie to samo scenki przerywnikowe. Trochę mało „gry w grze”, a podobno na ok. 18-20 godzin zabawy, filmików jest jakieś 8 godzin. I jeżeli ton wypowiedzi sprawia, że brzmię, jakby mi się to nie podobało to… pudło, bo jest całkowicie odwrotnie. Bawię się fantastycznie! W MGSach zawsze (czyli w sumie od niedawna) najbardziej obchodzi mnie fabuła, reżyseria cut-scenek, postacie, a gameplay traktuję trochę jako taki obowiązek do odbębnienia. Czwórka pod tym względem na razie dostarcza, zakładam, że będzie tylko lepiej.
Jak już doprowadzę do końca historię Solid Snake’a, planuję dalej ruszyć Bloodborne, bo jestem już bardzo niedaleko momentu, do którego kiedyś, przed laty, dotarłem. Nie jestem wielkim fanem Soulsów, ale BB przypadło mi nad wyraz do gustu, głównie przez świetny klimat i nastawiony na agresywne podejście model walki, jaki trafia do mnie dużo bardziej niż potyczki z Dark Souls.
Ach, na steamowej wyprzedaży zaopatrzyłem się też w dwie pozostałe części Trails in the Sky, ale zacznę je pewnie dopiero po Trails through Daybreak. Co prawda ta gra jeszcze siedzi u mnie w folii, ale to tylko kwestia dni… a przynajmniej taką mam nadzieję. Może w przyszły piątek uda mi się w końcu napisać o nim kilka zdań. 😉


W co gra Lloyde?

Jeśli chodzi o granie w ten weekend, w moim przypadku będzie to na pewno Chained Together, w które zacząłem grać w czwartek wieczorem ze znajomym. Mimo, że gra jest dość topornie przygotowana, menusy zrobione na kolanie, assety, które pasują czassami jak pięść do nosa, to i tak mamy gigantyczną frajdę. Wspięliśmy się na ponad 1500 metrów, przekraczając drugi checkpoint. Jest nawet jakiś zalążek fabuły, czego się totalnie nie spodziewałem.
Ogrywam także Zenless Zone Zero, czyli najnowsze dzieło Hoyoverse. Twórcy Genshina i Honkai: Star Rail proponują tym razem zabawę łączącą dungeon crawling z eksterminowaniem przeciwników na małych arenach. Tworzycie trzyosobową drużynę z postaci, które wydropicie (tutaj w rolach głównych klasyczna mechanika gacha), rozwijacie je, ulepszacie, sprawdzacie, które wchodzą ze sobą w synergię. Nie czuję presji takiej, jak przy poprzednich dziełach studia, w których nieposiadanie danej postaci potrafi zniweczyć szybką progresję. Jeśli ktoś lubi tego typu zabawę, polecam.
Kontynuuję też przygodę z Final Fantasy XIV, ale tu bez zmian. Skończyłem kolejny akt w Heavensward, by zacząć następne pasmo questów z tego dodatku. Powoli, do przodu. 🙂


Łowcy, dajcie znać w komentarzach, jak Wy spędzacie nadchodzący weekend!