Ranking gier Musou. Najlepsze odsłony serii Warriors od Omega Force

Studio Omega Force zrzesza ludzi jedynych w swoim rodzaju. Napisanie czegoś takiego, jak ranking gier Musou nie byłoby bez nich możliwe. Oni w zasadzie zapoczątkowali ten gatunek, dając nam najbardziej polecane odsłony serii Warriors. Co prawda o dziewiątce większość fanów wolałaby zapomnieć, lecz Japończykom udało się odkupić wszystkie winy, wydając ostatnio Origins. Usprawniony system walki, lepsza oprawa, mocniejszy nacisk na fabułę – jest tam wszystko. Fakt bycia prequelem dodatkowo tylko pomógł, bo nowicjusze mogli na spokojnie wkroczyć do starożytnych Chin, nie martwiąc się o to, że zagubią się w narracji. Mimo to nie każdemu może odpowiadać dosyć egzotyczny, całkiem nietypowy setting. Właśnie dla takich osób powstała cała masa spin-offów. Dzisiaj właśnie przedstawimy wam najlepsze gry Warriors – zarówno te z głównego cyklu, jak i liczne „poboczniaki”.

Czym są gry Musou?

Wielu z was, nawet po przeczytaniu wstępu, może zadawać sobie jedno ważne pytanie. Czym tak w zasadzie są te gry musou? Odpowiedź jest wbrew pozorom całkiem klarowna – w zasadzie każda z nich to taki prosty slasher. Nie możecie nastawiać się na tworzenie kombinacji rodem z Devil May Cry czy Bayonetty, ale z drugiej strony nie są to też zupełnie bezmyślne „łupaniny”. Nie należy ich też mylić z hack’n’slashami, jak Diablo, Path of Exile, czy Torchlight, bo mamy możliwość budowania prostych kombosów, a nie multum aktywnych/pasywnych umiejek.

Większość stojących nam na drodze wrogów to zwyczajne „mięso armatnie”, jakie będziemy posyłać do piachu na setki, a później nawet i tysiące. Jedynym zagrożeniem są generałowie, mogący nieco uszczuplić nam pasek życia, czy bossowie. Najczęściej jednak poniesiemy porażkę, gdyż nie uda nam się wypełnić celu misji, bądź nie zdążymy tego zrobić w określonym czasie. Choć całość skupia się w dużej mierze na nieco bezmyślnej rozwałce, nie można biegać po mapie bez ładu i składu. Poszczególnych bohaterów możemy też rozwijać, wymieniać im bronie, czy czasami (np. w przypadku drugiego Attack on Titan) stworzyć jakiegoś herosa samodzielnie.

W przygotowywaniu produkcji z tego gatunku specjalizuje się studio Omega Force, ale o jego historii powiemy sobie dopiero za chwileczkę. Najważniejszymi markami Japończyków są Dynasty oraz Samurai Warriors, oparte na prawdziwych postaciach i wydarzeniach. Oczywiście są to mocno podkoloryzowana wersja (chyba mało kto wierzy, że Lu Bu naprawdę był aż takim demonem w ludzkiej skórze), ale dalej, o większości z bohaterów oraz bitew możecie przeczytać w książkach do historii. Mamy też do tego liczne spin-offy bazowane na znanych markach, jak chociażby The Legend of Zelda, Berserk, czy Attack on Titan. Do wyboru do koloru, także pod względem nieco odmiennej rozgrywki i np. większego nacisku na fabułę, eksplorację, czy rozwój postaci. Kilka innych studiów też próbowało wziąć się z gatunkiem za bary, ale efekty bywały różne. Zdecydowanie najlepiej poradził sobie Capcom ze swoim cyklem Sengoku Basara, a elementy podobnego stylu rozgrywki posiada np. Drakengard.

Historia Omega Force oraz gier Warriors

Obecnie studio Omega Force kojarzymy głównie z opisanym powyżej gatunkiem musou. Pierwszą stworzoną przez Japończyków produkcją było – a jakże! – Dynasty Warriors, w Kraju Kwitnącej Wiśni znane jako Sangoku Musō. Wydana w 1997 roku na pierwsze PlayStation gra nie była jednak tym, czym cykl jest dzisiaj, a… bijatyką. Okazało się to sporym odstępstwem od rzeczy, z jakich Koei Tecmo było znane, czyli złożonych strategii pokroju cyklu Romance of the Three Kingdoms, którego korzenie sięgają aż 1985 roku. Gameplay DW przypominał popularne wtedy fightery, jak np. Soul Calibur/Soul Blade, czy Samurai Showdown. Ówcześni dziennikarze całkiem ciepło przyjęli osadzoną w epoce Trzech Królestw nawalankę. Tym samym Koei zaczęło powoli zwracać uwagę innych grup odbiorców – ich działania można więc okrzyknąć sukcesem.

Na znane i (przynajmniej przez sporą liczbę graczy) lubiane tory, gry Omega Force wskoczyły dopiero w 2000 roku. Wtedy, 3 sierpnia w Japonii i z kilkumiesięcznym poślizgiem w Ameryce oraz Europie, premierę miało Dynasty Warriors 2. Przez dwójkę w tytule, fani nastawiali się na podobny styl rozgrywki, co w poprzedniczce, aby po włożeniu płyt do swoich PlayStation 2 – był to jeden z tytułów startowych – nielicho się zaskoczyć, szczególnie, jeżeli nie śledzili wcześniej żadnych zapowiedzi. Zostaliśmy wrzuceni na całkiem spore, otwarte pole bitwy, gdzie spuszczaliśmy lanie całej armii (a nie pojedynczym przeciwnikom), a wszystko to w konwencji prostego, dynamicznego hack’n’slasha/beat ‘em upa. Kolejne części nie oferowały już aż tak drastycznych zmian, w zamian ulepszając nieco gameplay, dodając nowe elementy, czy osadzając akcję w nieco innym okresie epoki Trzech Królestw. Chociażby trójka otrzymała moduł co-op, a dziewiątka otrzymała otwarty świat.

Osadzanie akcji w kółko w tym samym settingu i bardzo podobnej stylistyce w końcu znudzi się każdemu. Tym samym Japończycy postanowili w 2004 wypuścić siostrzaną DW serię, czyli Samurai Warriors. Jej akcję osadzono w erze Sengoku (czyli epoce wojen), okresowi bliższemu krajanom twórców, czy nawet – przez liczne wykorzystywanie jej w popkulturze – zachodnim graczom. Gameplay nie różnił się w niej znacznie, polegając z grubsza na tym samym, ze zmianami pokroju możliwości wykonywania uników, czy odbijania strzał z pomocą broni.

Na tym się nie skończyło, a dzisiaj możemy cieszyć się między innymi cross-overami obu marek (Warriors Orochi), czy licznymi spin-offami na licencji znanych serii anime. Na przestrzeni lat otrzymaliśmy chociażby możliwość zabawy jako Gundamy, załoga Słomkowych z One Piece, Korpus Zwiadowców z Attack on Titan, czy Guts z Berserka… a na tym raczej nie koniec. Obecnie samo Dynasty Warriors (dane za 2024 rok) rozeszło się w 21 milionach egzemplarzy, Samurai Warriors w 8 milionach, a to przecież nie wszystkie ich dzieła.

Na koniec, w ramach ciekawostki, nieco o początkach samej nazwy studia. Planowano nawiązać do ostatniej litery alfabetu, ale że Z nie w każdej kulturze ma to samo znaczenie, zdecydowano się na greckie Omega, a słowo „Force” dodano jako fonetyczny zapis japońskiej wymowy „four”, bo miał to być czwarty oddział Koei. Ot, cała historia.

Ranking gier Warriors. Najlepsze gry Musou

Nasz dzisiejszy ranking zawiera wyłącznie najlepsze gry Musou od samego Omega Force. O ile inne studia też się z nimi próbowały, tak mistrz może być tylko jeden. Postaraliśmy się o możliwie największą różnorodność, nie ograniczając się wyłącznie do głównych cykli. Miłej lektury!

Fire Emblem: Three Hopes

O ile prawdziwy renesans serii Fire Emblem zaczął się od Awakening, tak współcześni gracze najmocniej kojarzą chyba właśnie Three Houses. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się nieco wykorzystać jej sukces, wydając dodatek (robiąc z trzech domów cztery 😉 ) oraz spin-off. W tym drugim przypadku było to zapowiedziane na Nintendo Direct Three Hopes, będące tak dalekie od domyślnego gatunku, jak tylko było można – dostaliśmy dynamiczną „nawalankę”.

Nie był to pierwszy kontakt marki z musou, bo kilka lat wcześniej na New 3DS oraz Switchu zadebiutowało oryginalne FE Warriors. O ile jednak tam otrzymaliśmy mieszankę różnych części i bohaterów, tak Three Hopes bazuje bezpośrednio na Trzech Domach, stanowiąc fabularnie takie „co by było, gdyby”. Kierujemy w nim nowym bohaterem, a głównym „złym” jest…Byleth, protagonista oryginału. Gameplay doczekał się drobnych usprawnień, ale u podstaw nie zmieniło się wiele. Dla fanów Three Houses jest to pozycja obowiązkowa.

Persona 5 Strikers

Cykl Persona to współcześnie prawdziwy król gatunku turowych jRPG… a już na pewno jeden z najbardziej popularnych. Sama piątka, tak samo podstawka, jak i wersja Royal, rozeszły się jak ciepłe bułeczki. Atlus bardzo lubi „doić” swoje marki, a im większy sukces odnosi podstawka, tym dłużej starają się to robić. Dobitnie pokazuje to P5 właśnie.

Pierwszy spin-off piątki nie był wyłącznie taką głupotką, jak Dancingi, czy proste bijatyki. Dostaliśmy pełnoprawny sequel podstawki (ignorujący wszystkie wydarzenia z edycji Royal), gdzie Widmowi Złodzieje udają się na zasłużone wakacje. Zmieniono system walki na typowego akcyjniaka, ale zachowano charakterystyczne elementy serii, jak podatność wrogów na żywioły, czy wykorzystywanie w starciach tytułowych Person. Dorzucono też nowe grywalne postacie, a wątki pozostałych nieco rozwinięto.

Fate/Samurai Remnant

Najlepsze gry musou mieliśmy okazję opisać dla was na łamach Łowców Gier przez ostatnie lata. Jedną z nich było Fate/Samurai Remnant, bazujące na popularnej marce Fate, opowiadającej o zmaganiach o mogący spełnić życzenia Święty Graal. Nie musicie jednak zapoznawać się z żadnym wcześniejszym dziełem, bo Samurai Remnant opowiada w pełni samodzielną, niewymagającą znajomości uniwersum, historię.

Struktura gry, bardziej niż innych przedstawicieli gatunku, przypomina np. cykl Yakuza. Naraz będziemy ścierać się ze znacznie mniejszymi ilościami wrogów (nie ma mowy o setkach czy tym bardziej tysiącach), ale pojedynki znacznie zyskały na widowiskowości. W trakcie eksploracji będziemy mogli m.in. wykonywać proste zadania poboczne, rozmawiać z NPC, czy ulepszać wyposażenie głównego bohatera, Ioriego. W trakcie pierwszego przejścia jest on zresztą jedynym grywalnym bohaterem, a w jego sługę, Saber, wcielimy się wyłącznie okazyjnie. Całość warto przejść więcej niż raz, bo oferuje kilka różnych zakończeń, z czego część dostępna jest wyłącznie w Nowej Grze+.

Attack on Titan 2: Final Battle

Jeżeli jesteście fanami anime bądź mangi Attack on Titan, z pewnością wiecie, że raczej nie należy spodziewać się kontynuacji. Gdybyście jednak mieli ochotę na poznanie historii o ludzkości walczącej z przerażającymi Tytanami z nieco innej perspektywy, warto złapać pada w dłoń i zająć się ich eksterminacją samodzielnie. Obie gry Omega Force powstałe na bazie Shingeki no Kiyojin są w końcu jednymi z najlepszych w gatunku.

Jedynka pozwalała wcielić się nam w najpopularniejszych członków Korpusu Zwiadowców, kończąc się mniej więcej na początku wydarzeń z drugiego sezonu anime. Miała swoje problemy, jak szalejąca kamera, czy drobne spadki płynności, ale frajda z poruszania się w sprzęcie do Trójwymiarowego Manerwu była wprost nieziemska. Nie przesadzimy, mówiąc, że chyba tylko śmiganie na sieciach w Spider-Manach od Insomniac Games może się z tym równać.  Dwójka okazała się jeszcze lepsza, poprawiając w zasadzie wszystkie niedoskonałości poprzedniczki. Pozwolono nam stworzyć własnego, wpasowanego w wydarzenia z oryginału, bohatera, sterowanie ulepszono, a fabuła – szczególnie po wykupieniu dodatku Final Battle – ruszyła znacznie dalej, pozwalając fanom dowiedzieć się, co takiego czeka za murami.

Warriors Orochi 4 Ultimate

Gry podobne do Samurai Warriors oraz Dynasty Warriors wychodzą już tak długo, że kwestią czasu było, aż ktoś zdecyduje się zawrzeć te dwie marki w jednej grze. Po raz pierwszy zrobiono to jeszcze na PlayStation 2 w 2007 roku, kiedy to premierę miało pierwsze Warriors Orochi. Dzięki dziwacznym zabiegom fabularnym mogli się w nim spotkać zarówno wojownicy ze starożytnych Chin, jak i Japonii. Spin-off odniósł na tyle duży sukces, że doczekał się licznych sequeli. My do naszego rankingu postanowiliśmy wybrać czwóreczkę.

Jej edycja Ultimate poza dodaniem nowej ścieżki fabularnej rozszerza roster grywalnych bohaterów do aż 177 (!), pozwalając nam się wcielić też w postacie z innych tytułów od Koei, jak chociażby Ryu Hayabusę. Zabawy jest cała masa, a nawet pomimo „drobnej” odtwórczości aren oraz mechanik, zainteresowani spędzą z WO4 dziesiątki, jak nie setki, godzin. Poza singlem czy trybem kooperacji mamy chociażby… multiplayer PvP 3v3. Innymi słowy – jest co robić.

One Piece: Pirate Warriors 4

Marki One Piece nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Przygody załogi Słomkowych Kapeluszy ciągną się już latami, a Odzie jakimś cudem, pomimo ogromu postaci i wątków, udaje się utrzymać stały, wysoki poziom opowieści. Nie powinno więc dziwić, że tak popularne dzieło doczekało się licznych adaptacji – nie tylko w formie anime czy aktorskiego serialu, ale i co najmniej kilku gier komputerowych.

Jednymi z najbardziej kojarzonych są kolejne, wydawane względnie regularnie, części serii Pirate Warriors. Najnowsza z nich, czwórka, nie opowiada historii od nowa, a bierze na warsztat (nieskończony jeszcze w momencie jej premiery) arc toczący się w kraju Wano, znacznie go przy tym modyfikując. Przez to nawet znając już wydarzenia z, chociażby, mangi, może nas czekać kilka solidnych zaskoczeń. Gameplay z kolei przesadnym zmianom nie uległ, to i na pewno dokładnie wiecie, czego się spodziewać. Jeżeli macie ochotę na przygodę w pirackich klimatach, a turowe RPG pokroju niedawnego Odyssey nieprzesadnie do was trafiają, na pewno odnajdziecie się przy PW4 znakomicie.

Hyrule Warriors: Age of Calamity

Chyba nie ma na świecie posiadacza Switcha, który po odpaleniu po raz pierwszy The Legend of Zelda: Breath of the Wild, nie poczułby zachwytu. Na pełnoprawny sequel, Tears of the Kingdom, Nintendo kazało sobie czekać przeraźliwie długie 6 lat. W międzyczasie marka nie pozostawała w stagnacji. Poza remakiem Link’s Awakening i remasterem Hyrule Warriors, Omega Force, na zlecenie giganta z Kioto, dostarczyła „sequel” tego drugiego, czyli Age of Calamity.

Nie była to kontynuacja sensu stricto, a raczej produkcja bazująca na podobnych mechanikach, osadzona w znanym i lubianym świecie BotW, ale jeszcze przed jego zniszczeniem. Zamiast na wymagające pomyślunku starcia oraz eksplorację, postawiono na oddanie nam w ręce prawdziwych maszyn zniszczenia i wybijania bokoblinów nie pojedynczo, ale całymi setkami. Oprawa graficzna nie miała się czego przy oryginale wstydzić, wyciskając z Pstryczka ostatnie soki… do tego stopnia, że momentami niewielka konsolka ledwo była w stanie nadążyć za tym, co działo się na ekranie. Fabularnie znajomość BotW wymagana nie jest, a historii z niej też sobie nie zepsujecie, bo ta jest bardziej jej mocno zmodyfikowaną alternatywą, a nie bezpośrednim prequelem.

Samurai Warriors 4 DX

Najnowsze Samurai Warriors nie zebrało najgorszych ocen, ale niekoniecznie przypadło wszystkim do gustu. Zmieniono styl graficzny, postacie odmłodzono, a ich liczbę nieco zredukowano. To dalej bardzo przyjemna produkcja, nie zrozummy się źle, ale daleko jej do skali większości poprzedniczek. Szczególnie widać to przy zestawieniu z czwórką, a już na pewno w jej dopakowanej wersji.

DX, poza całością treści z bazowej edycji, dodaje ponad 150 (szalona liczba, wiemy) wydanych wcześniej DLC. Tyczy się to wszystkiego, od osobnych scenariuszy, po takie drobnostki jak nowe kawałki do ścieżki dźwiękowej. Umożliwiono (to tyczy się już podstawki) stworzenie własnej postaci, a w trybie fabularnym pozwolono na wybranie dwóch wojowników, a później swobodne przełączanie się między nimi w trakcie wykonywania misji. Klasyka, godnie świętująca kolejno 10/15/20-lecie serii w każdym z kolejnych jej wydań. 😉

Dynasty Warriors 8 Xtreme Legends

Myśleliście, że nasz ranking Dynasty Wariors od Omega Force nie będzie zawierał żadnej części z „głównej” odnogi? Mamy was, bo umieściliśmy w nim aż dwie, ale na tak wysokich pozycjach, że musieliście chwilkę na nie poczekać. Na drugie miejsce wybraliśmy ósemkę w jej wydaniu Xtreme Legends, dodającym masę nowości i usprawnień. To w zasadzie samodzielne, gigantyczne rozszerzenie podstawki… posiadające przy okazji większość jej zawartości (a jeżeli zakupimy Complete Edition – całość).

Struktura pozostała niezmieniona, czyli dalej zabawimy się w jednym z kilku trybów. Poza klasyczną kampanią z podziałem na frakcje mamy chociażby możliwość rozgrywania alternatywnych scenariuszy, czy odpalenia „free mode”, gdzie wybieramy dowolną postać oraz planszę, bez dbania o założenia fabularne. Zmieniono też odrobinę Ambition Mode, gdzie naszym celem jest wybudowanie największej budowli w całych Chinach. Tym razem, już po osiągnięciu celu, dostajemy nowy, czyli zjednoczenie kraju pod rządami dynastii Han.

Dynasty Warriors Origins

Ostatni hack and slash na naszej liście jest jednocześnie najnowszym dziełem studia. Mowa oczywiście o Dynasty Warriors Origins, produkcji stanowiącej prequel całego cyklu. Poprzednie gry Omega Force potrafiły przytłoczyć nie tylko liczbą grywalnych bohaterów, opcji, czy trybów zabawy, co po prostu fabularnymi zawiłościami oraz ciężkimi do zapamiętania dla przeciętnego Europejczyka imionami. Origins większość z tych problemów rozwiązuje, zarówno stanowiąc idealny punkt wejścia dla nowicjuszy, jak i odbudowując zaufanie do marki w oczach weteranów po nieudanej dziewiątce.

Wcielamy się w całkowicie nowego bohatera, dotkniętego amnezją członka tajemniczego zakonu Strażników Pokoju. To jego oczami będziemy poznawać świat i polityczne zawiłości, dzięki czemu prościej będzie je wszystkie przyswoić. Pomimo znacznego zmniejszenia dostępnych broni, z każdej korzysta się zauważalnie inaczej, a sam system walki stał się dużo bardziej „fizyczny”, stawiając nacisk na kontry oraz uniki. Poprawiono też oprawę graficzną, a dzięki wykorzystaniu mocy PS5 oraz Xboksa Series X/S możemy cieszyć oczy bitwami o tak gigantycznej skali, jak nigdy wcześniej.  

Łowcy, a jakie są według was najlepsze gry Warriors? Koniecznie dajcie nam znać w sekcji komentarzy!

O autorze
Publicysta, Recenzent

Absolwent Uniwersytetu Śląskiego, z wykształcenia nauczyciel. Na Łowcach Gier pisze od 2022 roku. Fan wszelkiej maści "japońszczyzny", ze szczególnym nastawieniem na serie Final Fantasy, Tales of, oraz Like a Dragon. Za pełnoprawny remake Xenogears dałby siebie (lub ewentualnie Venoma) pokroić.…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.