Ranking gier Dragon Quest. Najlepsze odsłony legendarnej serii autorstwa Akiry Toriyamy oraz Yuji'ego Horii

Wydawać by się mogło, że Square Enix lubi eksperymentować nawet ze swoimi największymi markami, na co dowodem mogą być diametralnie od siebie różne odsłony Final Fantasy. Dowolny ranking gier Dragon Quest wygląda za to czasami tak, jakby jedyne, co ulegało zmianie, to oprawa graficzna. Oczywiście nie jest to w pełni prawdą, ale ten protoplasta większości współczesnych JRPG takich drastycznych modyfikacji nigdy nie doświadczył. Jako pierwsza miała to zrobić dwunastka, ale, jak widzicie, trochę już sobie na nią przez to czekamy. Fani klasycznych, turowych starć, oraz projektów, jakie stworzył świętej pamięci Akira Toriyama, muszą w trakcie dłużącego się już oczekiwania pocieszyć, mającą już swoje lata na karku, jedenastką, czy niedawnym remakiem trójki. Na horyzoncie majaczą też odnowienia jedynki oraz dwójki, ale właśnie – Flames of Fate jak nie było, tak nie ma. Czy będzie to najlepszy Dragon Quest, nie wiadomo, ale chciałoby się go w końcu zobaczyć. Aby umilić wam czas do jego prezentacji, przygotowaliśmy ten ranking najlepszych odsłon oraz spin-offów cyklu.

Historia serii Dragon Quest. Sukces ma trzech ojców

Zanim przejdziemy do zastanawiania się, który Dragon Quest jest najlepszy, poopowiadajmy sobie odrobinkę o historii serii. Jak wspomnieliśmy w nagłówku, jej sukces ma co najmniej trzech ojców. Jednym jest oczywiście Akira Toriyama, odpowiadający za większość projektów postaci, wrogów, oraz okładek. Drugim jest kompozytor, także już nieżyjący, Koichi Sugiyama. O tych dwóch Panach nie trzeba chyba za dużo mówić, bo ciężko wyobrazić sobie fana japońskiej popkultury nieznającego Dragon Balla, czy gracza, któremu motyw przewodni Dragon Questów gdzieś tam w ucho nie wpadł. Przy tym ostatnim warto wspomnieć o krążącej tu i ówdzie ciekawostce, jakoby został on skomponowany w zaledwie… pięć minut. Skąd takie rewelacje? Ano… od samego Sugiyamy.

Ostatnią, zdecydowanie najważniejszą osobą, jest Yuji Horii, który dla tej marki jest tym samym, co Hironobu Sakaguchi dla Final Fantasy. Innymi słowy, dzisiaj byśmy o niej bez niego nie mówili. Horii, zachwycony zachodnimi RPG – w szczególności Wizardry – chciał spopularyzować gatunek wśród Japończyków. Poza wyborem konsoli Famicom/NES, a nie automatów, co powodowane było chęcią zaoszczędzenia graczom sporych wydatków na kontynuację zabawy, „duża” platforma pozwoliła na zdecydowanie większą skalę. Projektując rozgrywkę, zdecydował się połączyć otwartość i ogrom mapy z Ultimy, oraz nastawione na statystyki, a nie zręczność, starcia ze wspomnianego wcześniej Wizardry. Aby nieco wyróżnić ten japoński RPG od innych produkcji z Kraju Kwitnącej Wiśni, postawiono, w tamtym okresie nieco ryzykownie, na fantasy, a nie science-fiction. Jak widać, obawy były bezzasadne, bo Dragon Quest (na zachodzie do 2005 roku znany jako Dragon Warrior) sukces odniósł gigantyczny, ciesząc się kultem do dzisiaj.

W przeciwieństwie do wspomnianych już Finali te turowe gry RPG są ze sobą częściowo powiązane. No, przynajmniej pierwsze sześć. Części 1-3 to tzw. trylogia Eldricka, z trójką służącą za prequel (dlatego też otrzymała remake jako pierwsza), a kolejne trzy to trylogia Zenithia. Fabuła w najstarszych odsłonach była raczej prosta, to i grając w nie w innej kolejności, aż tak wiele nie stracicie, ale warto wiedzieć, jak wszystkie się do siebie mają. Od siódemki nie musicie się tym przejmować ani trochę, wybierając to, na co akurat macie ochotę.

Cały cykl (dane na 2024 rok) rozszedł się już w 93 milionach egzemplarzy. Na zachodzie nie jest aż tak popularny, jak w Japonii, gdzie fani cenią go za trzymanie się tradycji i nieprzesadne grzebanie u podstaw. Na sam koniec, w ramach ciekawostki, dodamy, że ojczyzna Mario rzekomo uchwaliła ustawę mówiącą, że kolejne „główne” części nie mogą wychodzić w dni robocze. Dlaczego? Ludzie podobno notorycznie brali w tym okresie zwolnienia chorobowe, a autor Hunter x Hunter wstrzymywał wydawanie kolejnych rozdziałów mangi. Oczywiście nie jest to prawdą, ale nawet najdziwniejsze plotki nie biorą się znikąd. 😉 Widać to zresztą, chociażby po fakcie, że SEGA zrobiła z Ichibana Kasugi, głównego bohatera najnowszych Yakuz, ogromnego fana, wręcz fanatyka, całej serii, opierając też samą rozgrywkę m.in. na bestsellerach od Square Enix.

Chronologia gier z cyklu Dragon Quest:

  • Dragon Quest – 27 maja 1986 (NES)
  • Dragon Quest 2: Luminaries of the Legendary Line – 26 stycznia 1987 (NES)
  • Dragon Quest 3: The Seeds of Salvation – 10 lutego 1988 (NES)
  • Dragon Quest 4: Chapters of the Chosen – 11 lutego 1990 (NES)
  • Dragon Quest 5: Hand of the Heavenly Bride – 27 września 1992 (Super Famicom)
  • Dragon Quest 6: Realms of Revelation – 9 grudnia 1995 (Super Famicom)
  • Dragon Quest 7: Fragments of the Forgotten Past  – 26 sierpnia 2000 (PlayStation 1)
  • Dragon Quest 8: Journey of the Cursed King – 27 listopada 2004 (PlayStation 2)
  • Dragon Quest 9: Sentinels of the Starry Skies – 11 lipca 2009 (Nintendo DS)
  • Dragon Quest 10: Rise of the Five Tribes Online/Dragon Quest Online – 2 sierpnia 2012 (Nintendo Wii)
  • Dragon Quest 11: Echoes of the Elusive Age – 29 lipca 2017 (Nintendo 3DS, PlayStation 4)

Ranking gier Dragon Quest. Top 5 odsłon zaliczanych do głównej serii

Nasz dzisiejszy ranking gier DQ na PC i konsole podzieliliśmy na dwie osobne kategorie. W jednej mamy dla was odsłony z głównego cyklu, a w drugiej część z licznych spin-offów. Zacznijmy może od tej pierwszej. Miłej lektury!

Dragon Quest III HD-2D Remake

Gry w stylistyce HD-2D, zapoczątkowanej przez Octopath Traveler w 2017 roku, od tamtej pory wychodzą w zasadzie nieustannie. Dostajemy zarówno całkowicie nowe produkcje, jak i odświeżone wersje klasyków. Oby kwestią czasu okazał się taki remaster Chrono Triggera. W międzyczasie Square Enix sprezentowało nam uwspółcześnione wydanie innego dzieła, przy którym pracował Toriyama. Mowa oczywiście o Dragon Quest III HD-2D Remake.

Dla tych z was, którzy zastanawiają się, dlaczego SE nie zdecydowało się zacząć odnowień od jedynki, odpowiedź jest prosta. Trójka stanowi prequel wspomnianej wcześniej we wstępie trylogii Eldricka, a jednocześnie jest najbardziej złożoną odsłoną. Pierwsze dwie to w gruncie rzeczy proste, krótkie, mocno nastawione na grind tytuły, niekoniecznie najlepsze gry JRPG, przynajmniej współcześnie. Biorąc to pod uwagę, wybór Seeds of Salvation na pierwszy ogień wydaje się sensowny. Dalej ma wszystkie cechy klasyków z NESa, będąc przy tym dłuższą i nieco bardziej zróżnicowaną. Fabule daleko do wybitnych, ale idealnie sprawdza się jako pretekst do eksploracji, walki z kolejnymi monstrami, oraz rozwijania jednej z kilku klas postaci. Czy to najlepszy Dragon Quest na Nintendo Switch i inne współczesne konsole? No cóż… zobaczymy. 😉

Dragon Quest V: Hand of the Heavenly Bride

Piąty Dragon Quest jest na tyle popularną odsłoną, że to właśnie na jego bazie powstało pełnoprawne, filmowe anime, które możecie obejrzeć na Netflixie. W Hand of the Heavenly Bride przyszło jednak ludziom na Zachodzie zagrać dopiero po wielu, wielu latach. Oryginał to w końcu 1992 rok, a wersja na Nintendo DS dostępna w Europie i Ameryce… 2009.

Warto było czekać? Jak najbardziej. Remake zawierał mnóstwo przydatnych zmian, jak chociażby możliwość posiadania w drużynie na raz czterech, a nie tylko trzech osób, co wprowadziła (także niedostępna u nas) wersja na PlayStation 2. Oczywistością jest też lepsza niż na SNESie oprawa graficzna. Sama fabuła nie uległa za to zmianom, ale dodano kolejną wybrankę serca dla protagonisty, niejaką Deborę. Nowością dla serii, już dostępną w oryginale, była opcja oswajania wrogów, a następnie wykorzystywania ich w walce.

Dragon Quest VIII: Journey of the Cursed King

Jeżeli zapytacie jakiegoś fana serii o to, który DQ jest najlepszy… odpowiedzi mogą być różne, to jasne. Większość jednak wskaże jako tą najlepszą właśnie ósemkę, czyli Journey of the Cursed King. Dlaczego? Powodów jest co najmniej kilka, a bycie pierwszą (i jedyną) „dużą” częścią dostępną na PlayStation 2 jest tylko jednym z nich.

Za Dragon Quest 8 odpowiada studio Level-5, jakie dzisiaj można kojarzyć głównie z cyklem Ni no Kuni, czy piłkarskim Inazuma Eleven. Wiadome przez to jest, że oprawa graficzna będzie (co najmniej!) fantastyczna, a klimatyczna muzyka Koichiego Sugiyamy tylko podkreśli jej uroki. Gameplay to dalej klasyka, czyli względnie liniowa eksploracja oraz toczące się w turach starcia. O ile też zazwyczaj narzeka się na lokalizację japońskich produkcji, tak w przypadku Podróży Przeklętego Króla było wręcz na odwrót, a w 2005 roku krytycy rozpływali się nad tym konkretnym aspektem. Chwalono m.in. wprowadzony przez niego humor oraz świetny dubbing, przypominający najzabawniejsze skecze Monthy Pythona. Lepszej rekomendacji wyobrazić sobie nie możemy.

Dragon Quest VII: Fragments of the Forgotten Past

Kolos, gigant, tytan. Tymi słowami można określić Dragon Quest VII: Fragments of the Forgotten Past. Inne klasyczne gry turowe z ery PS1 mogły się przed jego ogromem chować. Długi wątek główny, barwne postacie, świetna muzyka – czego tu nie było! Jeżeli tylko przebrnęliście przez nieco zbyt przeciągnięty prolog (niczym w Kingdom Hearts 2), czekała was najprawdziwsza jazda bez trzymanki. A jeżeli ogrywaliście wydany na 3DSa fenomenalny remake, nawet ten aspekt znacząco złagodzono i przyspieszono.

Struktura siódemki jest nieco inna niż w pozostałych odsłonach. Sam tytuł kryje to, z czym będziemy mieli do czynienia, bo przez większość czasu, zamiast podążać za konkretną fabułą, doświadczymy krótszych, bardziej zbitych opowieści na kolejnych, pojawiających się wokół nas, wyspach. Dopiero pod sam koniec, kiedy „uratujemy” wszystkie, wątki zaczną się łączyć, a zło ujawni się w pełnej krasie. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji sprawdzić siódemki, koniecznie nadróbcie zaległości – najlepiej na 3DSie!

Dragon Quest XI S: Echoes of the Elusive Age S

Ostatnie miejsce wśród głównych odsłon cyklu przypadło jedenastce, czyli Echoes of the Elusive Age. Nie mówimy jednak o oryginalnym wydaniu, bo S w nagłówku to nie literówka, a oznaczenie jej nowego, usprawnionego wydania. Już to wcześniejsze, bez jakichkolwiek ulepszeń, jest bardzo dobre, ale edycja definitywna to forma, w jakiej najlepiej DQXI ogrywać.

Poza całą dostępną wcześniej treścią edycja „S” dodaje masę dobra do już i tak nadającej się na minimum kilkadziesiąt godzin zabawy, gry. Chętni odpalą m.in. japoński voice acting (wcześniej tylko angielski, a pierwotnie… żaden), porobią zdjęcia w Photo Mode, czy przyspieszą starcia z wrogami. Ścieżka dźwiękowa doczekała się orkiestrowych aranżacji, a w formie DLC dodano też tą z ósemki. Najważniejszą zmianą – i zdecydowanie najfajniejszą – jest umieszczenie w niej… kolejnej gry. Mowa o możliwości ukończenia jedenastki w trybie 2D, hołdującym klasykom z ery NESa oraz SNESa. Jeżeli to nie jest powodem, dla którego warto podejść do tej części ponownie, to nie wiemy, co może nim być.

Ranking gier Dragon Quest. Spin-offy, w które warto zagrać

Jak każda szanująca się, ogromna franczyza, tak i te klasyczne gry turowe mają liczne spin-offy. Część nie odbiega w założeniach od „mainline’u” aż tak mocno, a inne pozwalają sobie na odrobinkę szaleństwa. Zerknijmy sobie na te najlepsze. Oczywiście wyłącznie naszym skromnym zdaniem.

Dragon Quest Monsters: The Dark Prince

Rozpoczynająca naszą listę produkcja jest jednocześnie najnowszą. Jej spin-off, Monsters, zadebiutował jednak na rynku już prawie 27 lat temu, jeszcze na GameBoy Color. Z kolei najświeższa odsłona, The Dark Prince, to już 2023 rok i pierwotna premiera na Switchu i nieco późniejsza na PC oraz telefonach. Na czym całość polega? Ano to taka trochę mieszanka Dragon Questa z… Pokemonami.

W The Dark Prince wcielamy się w Psaro, antagonistę czwórki z głównego cyklu. Sama akcja jest zresztą osadzona niedługo przed wydarzeniami z niej. Zabawa polega na łapaniu kolejnych stworków, eksploracji, oraz prostej walce w turach. Na jakość oprawy z takiej jedenastki nie można liczyć, ale jako mniejsza, krótsza produkcja, Mroczny Książę sprawdza się idealnie. Szczególnie w przenośnej formie na Switchu bądź Steam Decku.

Dragon Quest Heroes: The World Tree’s Woe and The Blight Below

Czym jest musou chyba tłumaczyć wam nie musimy. Na łamach Łowców gier mogliście nie tylko zapoznać się z naszym rankingiem najlepszych produkcji tego typu, ale też kilkoma recenzjami. W żadnej nie wspomnieliśmy o fakcie, że Omega Force wybrało się również w podróż do zaprojektowanych przez Akirę Toriyamę krain fantasy. Mowa oczywiście o pierwszym Dragon Quest Heroes o nieco… przydługim podtytule. 😉

Ranking gier Musou. Najlepsze odsłony serii Warriors od Omega Force

Podstawy zabawy są dokładnie takie same jak w każdych warriorsach. Biegamy po planszy, szlachtujemy kolejnych wrogów, wykonujemy cele misji. Ciekawą mechaniką jest możliwość wykorzystywania przeciwników do ochrony konkretnych punktów na mapie, przez co rozgrywka nabiera odrobiny smaczku gatunku tower defence. Fabuła nie jest powiązana z żadną inną częścią cyklu, dzięki czemu deweloperzy mogli sobie pozwolić na wrzucenie jako grywalnych postaci całą masę znanych twarzy. Zobaczymy m.in. Yangusa oraz Jessicę z ósemki, czy Kiryla z czwórki. Każdy z osobnym zestawem ruchów, broni, i zdolności.

Dragon Quest Wars

Dragon Quest Wars to stosunkowo niewielka produkcja. Została wydana wyłącznie w formie cyfrowej na Nintendo DSi w ramach DSiWare. Co to oznacza? Ano to, że nie ogramy jej nawet na innym modelu DSów, a tym bardziej nie kupimy nigdzie pudełka. Wielka szkoda, bo to całkiem przyjemna gra taktyczna.

U podstaw gameplay przypomina coś w rodzaju gry planszowej. Brakuje konkretnego trybu fabularnego, czy czegoś na jego podobieństwo. Zamiast tego postawiono na starcia z komputerem, bądź innymi graczami w trybie sieciowym. Same mechaniki są za to bardzo dopracowane, ale nie ma się czemu dziwić. Za całość w końcu odpowiada m.in. Intelligent Systems, twórcy takich serii, jak Fire Emblem, czy Advanced Wars.

Dragon Quest Heroes Rocket Slime

Masa popularnych serii JRPG ma jakieś swoje słynne, urocze maskotki. W przypadku Final Fantasy są to Moogle. Ys ma Pikkardy. Wszystkie one bledną przy czymś, co w normalnych warunkach ciężko byłoby określić słowem „kawaii”. Toriyama ma jednak na tyle duży talent, że nawet projektując Szlam, będzie w stanie włożyć w to całego siebie. Nic więc dziwnego, że w końcu i niebieskie, słodziutkie Slime’y doczekały się swojego spin-offa.

Rocket Slime nie jest pierwszym takim w historii, bo wcześniej na GameBoy Advance zadebiutowało Slime Mori Mori, ale niestety nigdy nie wyszło poza Japonię. Tytuł z DSa jest takim jego duchowym następcą/sequelem, mającym bardzo zbliżone zasady. To przygodowa gra akcji (action adventure), gdzie sterujemy tytułowym Rocketem, Szlamem ze świata zamieszkanego przez Dragon Questowe potwory. Gameplay dzieli się na dwa segmenty, gdzie w jednym eksplorujemy kolejne lokacje, poszukując swoich towarzyszy, a w drugim bierzemy udział w… walkach czołgów.

Dragon Quest Builders 2

Minecraft to gra wciąż, pomimo swojego wieku, szalenie popularna wśród młodych ludzi. Na tyle, że niedługo doczeka się premiery filmu z samym Jackiem Blackiem i Jasonem Momoą w rolach głównych. Na hicie studia Mojang (obecnie należącym do Microsoftu), wzorować próbował się nie jeden deweloper, z różnym skutkiem. Jedną z najlepszych „kopii” okazało się Dragon Quest Builders, a jego sequel… no, jest po prostu jeszcze lepszy.

Fabuła jest kontynuacją wydarzeń z jedynki, ale nie ma się co bać – spokojnie możecie zacząć tutaj, nie gra bardzo istotnej roli. Ot – jako heros obdarzony mocą kreacji musimy stawić czoła siłom ciemności panoszącym się po krainie Alefgard. Będziemy gromadzili surowce, ulepszali własne zdolności, oraz budowali nie tylko pojedyncze przedmioty, ale nawet całe miasta. Wzrosła też liczba bloków, jakie możemy na sobie stawiać (i to aż trzykrotnie!), przez co kolejne budowle mogą poszczycić się znacznie większą skalą i przepychem. Z nowych mechanik warto wyróżnić także szybowanie, pozwalające dostać się do trudno dostępnych w inny sposób miejsc. Builders 2 to produkcja w zasadzie idealna nie tylko dla fanów cyklu, ale i dla ludzi, którzy nie mieli nigdy do czynienia ani z nim, ani z żadnym JRPG w ogóle.

Kiedy premiera oraz co wiadomo o Dragon Quest XII: The Flames of Fate?

Premiera DQ12 to na razie jedna wielka niewiadoma. Oficjalnie dowiedzieliśmy się o jej powstawaniu już prawie 4 lata temu, wtedy też ogłoszono tytuł – The Flames of Fate. Od tamtej pory zapadła głucha cisza, a my nie znamy ani przybliżonej daty wydania, ani nawet… docelowych platform. Square Enix planuje jednoczesną premierą dwunastki na całym świecie, co byłoby precedensem, bo nawet na jedenastkę musieliśmy sporo poczekać.

Sam Yuji Hori twierdzi, że w tej odsłonie chciano przybrać nieco dojrzalszy oraz mroczniejszy ton, ale o co konkretnie chodzi – nie doprecyzował. Tak samo zmian miał doczekać się system walki. Czy wzorem Finali dostaniemy starcia w czasie rzeczywistym? A może coś pokroju Etarnal Sonata albo Ni no Kuni, czyli swoistą mieszankę obu światów? Niestety nie wiadomo. Fani na te rewelacje nie zareagowali przesadnie optymistycznie, co mogło być powodem tak znacznych opóźnień, czy nawet spowodować pełen reset produkcji. Możemy tak sobie na razie wyłącznie gdybać, bo poza tą garstką informacji, tytułem, oraz logo, nie mamy nic.

Łowcy, jaki jest wasz osobisty ranking gier Dragon Quest? Koniecznie dajcie nam znać w sekcji komentarzy!

O autorze
Publicysta, Recenzent

Absolwent Uniwersytetu Śląskiego, z wykształcenia nauczyciel. Na Łowcach Gier pisze od 2022 roku. Fan wszelkiej maści "japońszczyzny", ze szczególnym nastawieniem na serie Final Fantasy, Tales of, oraz Like a Dragon. Za pełnoprawny remake Xenogears dałby siebie (lub ewentualnie Venoma) pokroić.…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.