
10 gier tak złych, że aż dobrych. Ranking produkcji, które otarły się o bycie crapem
Może i nie są to najgorsze gry na świecie, jednak mają sporo problemów. Mimo to z jakiegoś powodu wybitnie trafiają w czyjeś gusta. Masa rzeczy w nich nie działa, są źle zoptymalizowane, co chwila wykrzaczają się do pulpitu. Nie chodzi nawet o produkcje, które polaryzują społeczność, tylko te, które nie zostały zbyt dobrze przyjęte – zarówno przez dziennikarzy, jak i większość graczy. Fanom mimo wszystko to nie przeszkadza, bo umieją docenić dobre elementy, czające się gdzieś pod warstwą śmieci. W tym wpisie znajdziecie hidden gemy tylko czekające, aż ktoś je odkryje i doceni.
Ranking gier z kategorii guilty pleasure – niby nic specjalnego, a trochę radości zaoferować potrafią
Liczne crapy takimi na wieki pozostaną, ale inne po latach (lub nawet nieco wcześniej) zyskują znaczący kult, a ludzie zaczynają zachwycać się nimi na forach internetowych, czy tworzyć na ich temat licznie filmiki na YouTube. Dzisiaj zerkniemy sobie na kilka takich produkcji. Miłej lektury!
NeverDead
Kojarzycie Nieśmiertelnego (The Highlander), stary fantasy film przygodowy z Christopherem Lambertem i Seanem Connerym? Nigdy nie doczekał się pełnoprawnej growej adaptacji, chociaż takowa w planach była. Studio Rebellion w 2012 roku oddało nam jednak tytuł, który w fabularnych założeniach nieco z niego czerpał. Mowa oczywiście o NeverDead.
Mamy do czynienia z grą akcji TPP, gdzie wcielamy się w Bryce’a, który, niczym Deadpool, jest nieśmiertelny. Może stracić rękę, nogę, głowę, ale mimo to nie zatrzyma go to od dalszego parcia przed siebie – wszystko się załata. Całość wypełniona jest masą durnego, niewybrednego humoru, a poszczególne elementy są celowo tak mocno przerysowane, że niekoniecznie do każdego trafią. Jeżeli przebolejecie niedopracowane mechaniki, możecie dostać brzydko opakowaną perełkę.
Tomb Raider Angel of Darkness
Ach, Tomb Raider – akurat zbliża się 31 grudnia… 😉 Poszczególne części są raczej lubiane, ale jak to czasami bywa, po drodze trafiła się jakaś czarna owca. W przypadku Złodziejki Grobowców za taką uważana jest zazwyczaj szóstka, Angel of Darkness.
Postawiono na mroczniejszy klimat, dodano drobne elementy RPG (konieczność rozmawiania z NPC itp.), oraz drugą grywalną postać – prawą rękę Lary, Kurtisa. Najgorszą rzeczą w Aniele Ciemności jest warstwa techniczna, częste zawieszanie się programu, wywalanie do pulpitu, czy okropne domyślne sterowanie, bo mamy do czynienia z niezwykle topornym tank controls. Fanowskie łatki poprawiają to i owo, ale cóż – to część, którą albo pokochacie, albo znienawidzicie. Możecie też poczekać do lutego na Tomb Raider 4-6 Remastered.
Calling
Wii zapewniło fanom Nintendo całą masę fantastycznych produkcji, zarówno od samego giganta z Kioto, jak i wielu innych deweloperów. Super Mario Galaxy, Silent Hill: Shattered Memories, Fragile Dreams, kompatybilność wsteczna z GameCube… no sporo tego. Przez ten natłok hitów można było przeoczyć te mniejsze, gorsze tytuły, a jednym z nich było wydane w 2010 roku Calling.
Jest to horror, który w założeniach przypomina np. cykl Fatal Frame. Mechanika jest średnio dopracowana, oprawa jest mocno niedzisiejsza (nawet w momencie premiery ciężko było nazwać ją atrakcyjną), a tu i ówdzie natrafimy na błędy, a do tego dorzućmy niedopracowane sterowanie. Jeżeli jednak uda nam się to wszystko przeboleć, to zostaniemy z naprawdę klimatyczną produkcją, a próba ucieczki z miejsca zwanego Granicą może wciągnąć nas na kilka solidnych godzin.
Wanted: Dead
Jeżeli w Cyberpunku 2077 na premierę najbardziej podobała wam się niska wydajność, oglądanie menu konsoli co 30 minut i liczne błędy, ale trochę żałowaliście, że nie jest Ninja Gaidenem, to mamy coś idealnego dla was. Pani i Panowie, oto Wanted: Dead.
W założeniach mamy do czynienia ze slasherem, w którym walka urozmaicona jest bronią palną, ale pomiędzy kolejnymi misjami będziemy mogli zaśpiewać podczas karaoke… jedną piosenkę. Albo zjeść sobie w formie gry rytmicznej ramen, gdzie utworów mamy znacznie więcej. Skoki poziomu trudności potrafią byś spore, a długość kampanii nieprzesadnie zachęcająca, ale hej – nie wszystkie najgorsze gry mogą się pochwalić tym, że są tak niesamowicie złe i niedopracowane, że aż dają z tego powodu frajdę!
Earth Defense Force (seria)
Wyobraźcie sobie teraz Dynasty Warriors, ale zamiast Chińczyków macie wyposażonych w nowoczesną broń żołnierzy, a zamiast armii ludzkich przeciwników podobną liczbę przerośniętych insektów. Dodajcie do tego kiepską optymalizację, odrobinę błędów i ogólnie niedopracowanie. Voila, oto seria Earth Defense Force!
To produkcje wręcz idealne do grania w kooperacji ze znajomymi, wywołujące co chwila salwy śmiechu. Przyczepienie dmuchanej waifu do kumpla, który teraz cały czas będzie z nią biegał po planszy? Spoko. Ogień przyjacielski? Nie ma sprawy. Bieganie jak kurczak z odciętą głową i strzelanie do wszystkiego, co tylko się rusza, świetnie się przy tym bawiąc? Jak najbardziej!
Dirge of Cerberus: Final Fantasy VII
Najwięksi fani siódmego Final Fantasy uznaliby Dirge of Cerberus nie tyle za coś „tak złego, że aż dobrego”, ile po prostu najzwyczajniejszy w świecie crap. No bo jak to tak, z turowego RPG robić liniowego akcyjniaka przypominającego jakąś dziwaczną wariację na temat GunGrave? To przecież nielegalne. Niemniej jednak się dało… i niektórym ludziom całkiem się to spodobało.
W tym sequelo-spin-offie wcielamy się w znanego z oryginału Vincenta Valentine’a. Bohater już w podstawce korzystał (nie licząc przemian w różnorakie potwory) z broni palnej, także nie dziwota, że właśnie jego wybrano na protagonistę DoC. Znajdą się gracze, którzy mogliby wręcz powiedzieć, że już sam tytuł jest proroczy, bo słowo „Dirge” można na polski przetłumaczyć mniej więcej jako „pieśń żałobną”. Czy jest aż tak źle? Naszym zdaniem nie, ale najlepiej przekonajcie się o tym wszystkim sami.
Enter the Matrix
Świat Matrixa, gameplay rodem z Max Payne… co mogło pójść nie tak? W teorii nic, bo żadna z tych rzeczy to nie są crapy, a powszechnie uwielbiane produkcje. Enter the Matrix nie jest w żadnym razie aż tak okropne, jak mogłoby się wydawać, zestawiając go z innymi produkcjami z dzisiejszego rankingu, ale niestety nie jest aż tak dobre, jak późniejsze Path of Neo.
Tym razem nie będziemy kierowali bohaterem, w którego wciela się popularny Keanu Reeves, a jednym z dwójki agentów – Niobe bądź Ghostem. Jest bullet-time, możliwość biegania po ścianach, masa broni palnej, widowiskowe strzelaniny… ale wszystko to nie daje aż tak dużo frajdy, jak w poprzedniczce. Szczególnie irytujące mogą być etapy, gdzie siadamy za kołem samochodu, którym steruje się absolutnie okropnie.
Goat Simulator
No dobra, Goat Simulatory dla wielu mogą aspirować do miana najgorszych gry na świecie, ale – w przeciwieństwie do innych wymienionych powyżej produkcji – zostało to zrobione w pełni celowo. Jak w końcu można myśleć inaczej o tytule, którego sama nazwa jest prześmiewcza, a całe to „symulowanie” kozy polega na bieganiu i rozwalaniu wszystkiego na mapie, ciesząc się dziwacznymi ragdollami?
Taki właśnie jest Goat Simulator. Zabawne, zamierzenie niedopracowane, cholernie głupie. Idealne do nagrania kilku „śmieszkowych” filmików na YouTube, pośmianie się przez 30 minut, po czym wywalenie całości z dysku tylko po to, aby pobrać ją ponownie, kiedy odwiedzą nas jacyś znajomi.
Resident Evil 6
Szóste Resident Evil niektórzy uznają za czarną owcę serii, kiedy inni nieironicznie będą się przy nim dobrze bawić. Twórcy widocznie uznali, że klasyczny survival horror już nikomu się nie spodoba, także podkręcili tempo mocno stawiającej na akcję piątki i położyli jeszcze mocniejszy nacisk na kooperację. W efekcie oddano w nasze ręce w zasadzie… Call of Duty, tyle że w trzeciej osobie i z zombiakami.
Poszczególne sceny i rozdziały są tak przesadzone, jak tylko się da. Przeciwnikom będziemy mogli zasadzać ciosy rodem z wrestlingowych gal, a naboi do pistoletów i karabinów nigdy nam nie braknie, także dziurawić martwe ciała będzie można i w ten sposób. Równie odjechani są bossowie, na czele z takimi kuriozami jak… zombie T-Rex. Tak, dobrze przeczytaliście. Na naszej drodze stanie gigantyczny, nieco popsuty i śmierdzący, tyranozaur. I wiecie co? To wcale nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką zobaczycie. Crapy crapami, ale RE6 to, jakby to powiedział Martin Scorsese „Absolute Cinema!”.
Deadly Premonition
Czy Hidetaka Suehiro, korzystający z pseudonimu Swery65 to geniusz, czy może szaleniec, który nie ma pojęcia, co tak właściwie robi? Zależnie od tego, kogo spytacie, usłyszycie inną odpowiedź. Tak samo, jak w przypadku jakości jednego z jego najsłynniejszych dzieł, Deadly Premonition.
Niektórzy uznają, że to produkcja tak zła, jak absolutnie najgorsze gry na świecie, a inni uznają, że to celowe zabiegi, które tylko budują dziwaczny klimat rodem z miasteczka Twin Peaks. A że będziemy je zwiedzać w jakiś 20 klatkach, martwiąc się, że po odpaleniu mapy zobaczymy zamiast niej swój pulpit? Żaden problem, może akurat tym razem wróżba odczytana w kawie powie nam coś innego, a w skórze agenta Yorka damy radę spędzić dłużej niż zawrotne 15 minut. 😉
Łowcy, a jakie są najgorsze gry, do których chętnie wracacie? Sekcja komentarzy należy do was!