
Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (9-11.8)
Łowcy, nadrabiacie nowości z Game Passa, czy macie bardziej indywidualne postanowienia na ten weekend? U nas na tapet trafią takie gry jak Pillars of Eternity i Kunitsu-Gami: Path of the Goddess. Podzielcie się swoimi planami na nadchodzące, pochmurne dni.
W co gra Venom?

Ten tydzień miałem całkiem udany, jeśli chodzi o gierki. Skończyłem Final Fantasy IX i koniec końców byłem jednak rozczarowany. Setting i postacie bardzo mi się podobały, ale cały czas mam wrażenie, że to był retelling FF7 w świecie pozbawionym żelastwa, z tą różnicą, że większość głównych postaci była potraktowana po łebkach. Cieszę się, że po latach w końcu nadrobiłem „dziewiątkę”, nawet jeśli nie spełniła moich oczekiwań. Przeszedłem też Pentiment (genialne, niestety miejscami za bardzo przeciągnięte) oraz House of the Dead Remake na Xboksie – i nikomu tego nie polecam. Nie dlatego, że to słaby celowniczek, po prostu ogrywanie takiej arkejdówki na gałce pada to katorga. Odpaliłem też Lorettę i ukończyłem całość w jednym posiedzeniu. Ten tytuł trafił idealnie w mój gust, przypominając mi o The Cat Lady i innych cudach od Harvester Games. Co z kolei przypomniało, że wciąż nie zabrałem się za Burnhouse Lane…
No tak, ale tematem jest, w co będę grał w weekend, a nie co już przeszedłem. Pokończyłem co miałem i nie mogłem się zdecydować co odpalać jako następne. Wahałem się między Final Fantasy VIII, a Pillars of Eternity i finalnie padło na tę drugą pozycję. Tylko zbyt mało czasu spędziłem z PoE, żeby teraz cokolwiek konkretnego napisać. Ot, mnóstwo tekstu, mało walki, standardowy CRPG z interesującym światem, w którym spędzę najbliższe dni. A, i wybieram się jeszcze do kina na Borderlandsy, z którymi nie wiążę żadnych nadziei.


W co gra Seyonne?

Po dwóch weekendach spędzonych poza domem (i kolejnych na horyzoncie) w końcu przyszła pora, aby sobie w coś pograć. Aktualnie na tapecie mam dwie pozycje. Pierwszą z nich jest Thronefall, z pozoru prosta strategia, polegająca na obronie królestwa przed atakującymi je hordami wrogów. Każda potyczka składa się z kilkunastu rund, podczas których zalewani jesteśmy coraz większą ilością przeciwników. W międzyczasie zaś pomiędzy kolejnymi dniami poszerzamy swoje włości, budując wieże obronne i niezbędne obiekty, a także rekrutując wojaków i ustawiając ich w obronie. Bardzo przyjemna pozycja. Świetnie sprawdza się jako odskocznia od bardziej rozbudowanych gier.
Taką produkcją jest dla mnie obecnie Kunitsu-Gami: Path of the Goddess. Choć początek mnie nie ujął, i po paru przejętych wioskach chciałem dzieło Capcomu porzucić, tak znajomy polecił mi, by zagryźć zęby i się trochę wynudzić, bo później jest dużo lepiej. No i faktycznie. W miarę postępów w zabawie dochodzi mnóstwo różnych opcji strategicznych, a sama rozgrywka przestaje być bezmyślnym klikerem. Trzeba naprawdę postarać się, by osiągnąć sukces. Niestety gameplay nie do końca mi leży, więc nie jestem pewny czy to skończę, ale dopóki bawię się dobrze, dopóty będę grał.


W co gra Kerrou?

Sam się sobie dziwię, ale – szok! – udało mi się pograć we wszystko, o czym wspominałem tydzień temu. Najwięcej czasu zjadło mi Trails in the Sky the 3rd, które ma potencjał na stanie się moją ulubioną częścią z całej trylogii. Nie dość, że skupia się mocno na wątku Kevina (najlepsza postać, duh), to jeszcze zdaje się nieco bardziej zbita. Masę dodatkowych historii umieszczono za specjalnymi „drzwiami”, które są opcjonalne, przez co tempo głównego wątku w zasadzie nigdy nie spada. Jeżeli już jednak wspomniane wrota zdecydujemy się otworzyć, czeka nas tam masa świetnych opowieści, czy to uzupełniających wcześniejsze wydarzenia, czy zapowiadających jakieś nowe – no i zawsze skupiających się na konkretnych postaciach, a nie całej grupie na raz. Trails through Daybreak także znacząco poleciało do przodu, ale nie wciąga mnie aż tak mocno, jak trzecie Sky. Zobaczymy, jak to będzie dalej, bo coś czuję, że jeszcze się rozkręci. Zarówno Daybreak, jak i Sky będą więc katowane przez najbliższe dni.
Poza nimi pewnie ruszę Uncharted 2: Pośród Złodziei, do którego mogę wracać w nieskończoność (jak zresztą do każdej odsłony serii… poza Lost Legacy), dalej świetnie się bawiąc. Sprawiłem sobie też Conscript, horror osadzony w realiach Pierwszej Wojny Światowej, o którym ostatnio było całkiem głośno – liczę na solidną dawkę grozy w okopach. No i tak samo, jak Venom, planuję wybrać się do kina na Borderlands. Fanem serii nie jestem, zwiastuny wyglądały absolutnie okropnie, a oceny pewnie sami widzieliście. Na pewno będę się znakomicie bawił, nie ma co. 😉

