
Weekend na kanapie. Podzielcie się swoimi gamingowymi planami (1-3 marca)
To już ten weekend. Final Fantasy VII Rebirth wylądowało na rynku. Oczywiście nie znaczy to, że każda osoba z redakcji wskakuje z miejsca w buty Clouda, więc dzisiaj monotematycznie na pewno nie będzie (no dobra, tylko trochę!). Łowcy, tym samym zachęcamy i Was do pochwalenia się, w co będziecie grali przez najbliższe kilka dni.
W co gra Venom?

W zeszłym tygodniu trochę nakłamałem. Na swoją obronę dodam, że nieświadomie. Nie grałem w Final Fantasy VII Remake, tylko w Crisis Core Final Fantasy VII Reunion… Odświeżyłem sobie na szybko losy Zacka, jako że jego postać będzie ważna dla fabuły Fajnala, który wczoraj miał premierę.
Właśnie. Final Fantasy VII Rebirth! Ciągle nie mogę uwierzyć, że te cztery lata już minęły. Przecież dopiero co kończyłem rimejk na ledwo dychającej PS4 Fat, a teraz zarywam nocki nad kontynuacją. Grę odpaliłem od razu po premierze, o północy ze środy na czwartek. Pograłem pół godziny, nastawiłem budzik na za cztery godziny, wstając o piątej nad ranem, żeby przed pracą cisnąć dalej. Z tego początkowego fragmentu spisałem na szybko swoje wstępne wrażenia i wieczorem usiadłem ponownie, grając, dopóki nie padłem. Dekadę temu zarwałbym jeszcze połowę drugiej nocy, tylko to już nie te czasy i trzeba mierzyć siły na zamiary. Summa summarum pierwszego dnia nabiłem dziesięć godzin, przeszedłem przez ten czas cztery rozdziały i wyczyściłem cały pierwszy region z pobocznych aktywności. Ciągle podtrzymuje mój zachwyt, Rebirth pod każdym względem jest lepszy od Remake’u, to zupełnie inna skala. Chociaż etapy w Midgarze były znacząco rozbudowane względem oryginału i ich przejście potrafiło zająć nawet 30 godzin, to i tak w porównaniu z drugą odsłoną, wygląda jak króciutki prolog, kładący tylko podwaliny fabularne pod prawdziwą opowieść.
Chciałbym powiedzieć, że cały weekend spędzę na Gai, ale to by była nieprawda. W sobotę czeka na mnie seans drugiej Diuny. Oczekiwania mam spore, pierwsza odsłona to jeden z czterech filmów, które kupiłem na fizycznym nośniku, żeby steelbook zdobił moją półkę. Oprócz tego, jeśli znajdę chwilę wolnego czasu między jedzeniem, spaniem i Fajnalem, ruszę trochę książkę From Ants to Zombies, czyli blisko 700-stronicową cegłę, będącą przekrojem sześciu dekad horrorów w grach. Po początkowej ekscytacji, im więcej czasu trzymam ją w rękach, tym mam bardziej mieszane uczucia. Merytorycznie wszystko jest w porządku, podoba mi się, że równomiernie rozłożono nacisk między głośnymi straszakami, a niszówkami, o których mało kto słyszał. Dzięki temu kilka dodatkowych produkcji wylądowało na liście „do ogrania”. Problemem jest sam projekt stron, ciemne screeny, przeważnie w niskiej rozdzielczości, na czarnych kartkach lub rozciągnięte jako rozkładówka na całą szerokość dwóch stron. Są miejsca, w których mam problem z identyfikacją, na co dokładnie patrzę, wszystko się po prostu zlewa. Więc albo zamieszczone zrzuty zostały robione po łebkach, albo nie dało się tego obejść, czy tego chcę, czy nie, horrory rozgrywają się głównie w ciemności, co w połączeniu z czarnymi stronami daje efekt taki, a nie inny.



W co gra Seyonne?

Ostatni weekend był jeszcze gorszy gamingowo, niż się spodziewałem. Zaliczam się raczej do grona samotników, dlatego też 2 dni spędzone non stop w towarzystwie wielu osób nieco mnie zmęczyły i gdy w końcu dotarłem do kompa w niedzielny wieczór, nie miałem już sił na ambitne granie. Zjadłem, umyłem się, podjąłem próbę zapanowania nad chaosem w pokoju i nagle zrobiła się 20:00. Odpaliłem nowy odcinek Ao no Exorcist: Shimane Illuminati-hen (wciągnął mnie ten sezon, polecam serdecznie), wziąłem na chwilę gitarę w łapę, aby sumienie nie ciążyło, że przez cały weekend nie ćwiczyłem i dopiero zabrałem się za granie. Wybór padł na Homefront: The Revolution (tytuł pełen błędów, ale mimo to zaangażowałem się, więc zapewne skończę to w najbliższych dniach, możecie potraktować to jako moje gamingowe plany na najbliższe dni). Długo jednak nie wytrzymałem, bo przed 23 zmogło mnie spanko.
W sobotę i niedzielę spróbuję dokończyć tego nieszczęsnego Sonica (tak, jeszcze tego nie zrobiłem), ale jako że już się na jego temat rozpisywałem w poprzednim artykule, teraz napomknę o tej pozycji tylko w telegraficznym skrócie. Co dalej? Jeden z komentarzy pod wspomnianym tekstem skłonił mnie, żeby ruszyć też dalej z Dead Space Remake. Przechodzenie tego idzie mi jak krew z nosa, nie jestem jednak wielkim fanem survival horrorów (no dobra, boję się). Jestem blisko połowy gry, a dojście do tego etapu zajęło mi +- tyle, ile ludziom potrzeba na ukończenie całości. Oryginał był jakiś mniej straszny. Albo po prostu się zestarzałem. Może powrócę również do Cyberpunk 2077. Mam do tej pozycji bardzo ambiwalentne podejście. Na początku zachłysnąłem się możliwościami, ciekawą kreacją świata i nieźle poprowadzonym wątkiem fabularnym, jednak z każdą godziną spędzoną w ciele V, coraz mniej chce mi się do niej wracać. Mimo grania w najnowszą wersję wciąż natrafiam na błędy, a do tego mam coraz większe wrażenie, że sporo mechanik to tylko wydmuszki, którym czegoś brakuje, by można uznać je za angażujące. W styczniu dotarłem gdzieś do połowy dodatku i od tego momentu nawet nie odpaliłem. Powoli jednak chęć poznania dalszej części wątku fabularnego (który to naprawdę mi się podoba, polecam) i losów bohaterów, zaczyna wygrywać, a więc – Night City nadchodzę!
W ostatnich dniach sięgnąłem też po kanon literatury science-fiction, jakim jest Odyseja Kosmiczna od Arthura C. Clarke’a. Aktualnie czytam drugą część (2010) i być może jeszcze w piątek się z nią uporam. Następne na liście jest natomiast Ślepowidzenie od Petera Wattsa. Jak więc widać, weekend upłynie mi w klimatach naukowej fikcji i dystopijnej przyszłości.



W co gra Kerrou?

Przez weekend w planach, tak jak pewnie duża część z was, mam ogrywanie Final Fantasy VII Rebirth. Liczę, że pomimo swojego negatywnego nastawienia do tej części (i oryginału w ogóle), będę się bawił co najmniej równie dobrze, co w FFVII Remake. Na razie sprawdziłem tylko kilka pierwszych godzin i ledwo co liznąłem otwartego świata. Nie mogę przez to powiedzieć za wiele poza tym, że pierwszy większy obszar wizualnie naprawdę robi wrażenie. O jakość grafiki martwiłem się po demie najbardziej, bo w trybie wydajności na ekranie było widać istne mydło. Tutaj jest co prawda to samo, ale… oczy szybko przyzwyczaiły mi się do 30 FPSów. 😉 W przyszłym tygodniu pewnie będę mógł napisać nieco więcej o samej rozgrywce i fabule.
Poza Finalną Fantazją: Odrodzenie, na ekranie TV/laptopa/Steam Decka nie zagości chyba nic innego. No, może poza odrobinką Marvel’s Midnight Suns, do którego, jak zapowiadałem tydzień temu, udało mi się wrócić. Akurat wstrzeliłem się w dosyć istotny fabularnie moment, ale to nie sama opowieść gra w Północnych Słońcach pierwsze skrzypce, a świetnie nakreślone relacje między postaciami (chemia między Bladem i Morbiusem to złoto, a Ghost Ridera/Robby’ego Reyesa po prostu uwielbiam). W końcu zrozumiałem, co ludziom tak podoba się w podobnych w założeniach Social Linków z Persony, bo tutaj dostałem to samo, ale z bohaterami, których polubiłem, i chcę z nimi spędzać jak najwięcej czasu.
Nie tylko grami człowiek żyje, a w weekend czeka mnie seans Diuny: Cześć 2. Pierwsza kupiła mnie świetną stroną wizualną i przepięknymi zdjęciami, ale fabularnie nie poruszyła, będąc tak w zasadzie jednym gigantycznym prologiem, bez jakiejkolwiek sensownej konkluzji. Nie jestem zaznajomiony z żadną z książek Franka Herberta, także ciekawi mnie, czego mogę oczekiwać po „dwójce”. Dowiem się w niedzielę. Ruszę też pewnie dalej Dungeon Meshi, ale będąc całkiem szczerym… spodziewałem się po tej całej ekscytacji (i samym studiu Trigger) nieco więcej. Jest sympatycznie, ale w sumie „tylko” sympatycznie. Chodzi też za mną rewatch D.Gray-mana, chyba nieco zapomnianego shonena, a ostatni raz oglądałem go… jakieś 9-10 lat temu? Najwyższa pora przypomnieć sobie przygody Allena Walkera.
W co gra Nesus?

Ostatnio odżyła we mnie miłość do metroidvanii, szczególnie z powodu udostępnionych przez Fanatical i Humble zestawów, gdzie znalazłem kilka perełek. Dwie z nich już za mną, zrobione na absolutne 100% – 9 Years of Shadows oraz Islets. Na swoje miejsce w weekendowej kolejce czekają więc aktualnie następne dwie pozycje – Iconoclasts i The Mummy Demastered. Wymienione tytuły idealnie nadają się do przechodzenia ich na Steam Decku. W międzyczasie będę też polował na wirtualne pająki, starając się wymaksować Kill It With Fire VR.
Jeśli znudzi mi się wpatrywanie w mały ekran, to zapewne przerzucę się na większy format i przymuszę do dokończenia Star Wars: Dark Forces Remaster, w końcu ma zestaw banalnie prostych osiągnięć. Będę jednak szczery, to jest zupełnie niepotrzebne odnowienie klasyka sprzed prawie 30 lat! Sama w sobie gra jest potwornie wtórna. Nic na to nie poradzą kosmetyczne zmiany czy też usprawnienia rozgrywki. Jedyne co robimy w tym tytule to błądzenie po korytarzowych mapach i ciągłe „Piu! Piu! Piu! Z laserka”…
W ostateczności obejrzę zapewne także drugi odcinek nowej wersji Shōguna, ponieważ pierwszy z epizodów zrobił na mnie ogromne wrażenie. Skala tego projektu oraz wylewający się z ekranu klimat hipnotyzują, nie pozwalając oderwać wzroku od ekranu. Całość ma potencjał na miano najlepszego serialu 2024 roku, szczególnie ze względu na fakt, że za produkcję odpowiada FX (Fox eXtended), więc póki co nie natrafiłem na żadne, typowe dla Disneya urozmaicenia, mimo że dzieło to debiutuje na ich platformie 🙂



W co gra Lloyde?

Moje weekendowe granie tym razem zawiera szerzenie demokracji i eksterminowanie robactwa, czyli Helldivers 2. Nie odczuwam żadnych problemów, grając na pececie, a sama rozwałka dostarcza mi całe mnóstwo satysfakcji, odkryłem w sobie wewnętrznego piromana, chodząc z miotaczem ognia i podpalając wszystko dookoła, łącznie z moimi towarzyszami na placu boju. Nie róbcie tego w domu. 😉 W planie mam również zanurzenie się w historii Final Fantasy VII Rebirth po same uszy i chłonięcie każdą cząstką mnie tego wielkiego i ważnego dla mnie dzieła. Czekam na liczne Nomuryzmy, jak lubię to nazywać, czyli wszelkie dziwne zawiłości fabularne i paradoksy czasowe. To będzie moje Game of the Year 2024.



W co gra Zambiru?

Cóż… Ja weekendy raczej spędzam, szukając dla was ciekawych ofert, ale zawsze staram się chwilę coś odpalić po pracy. Ja jednak mam trochę inne podejście niż Seyonnne, ponieważ staram się nie grać więcej niż w jeden albo dwa tytuły jednocześnie (no dobra, trzy, jeśli liczyć Geometry Dash na telefonie). Mała ilość gier ułatwia mi ich kończenie, a postawiłem sobie ambitny cel ogarnięcie mojej kupki wstydu i ukończyć przynajmniej 50 tytułów w tym roku (idzie dobrze, jestem na 14). A, warto dodać, że jestem jedną z tych specyficznych osób, które grają, aż zdobędą wszystkie osiągnięcia, więc niektóre tytuły zajmują mi za dużo czasu.
A w co gram obecnie? Na PC króluje u mnie aktualnie Yakuza 3 Remake. Od kiedy pierwszy raz zapoznałem się z przygodami Kiryu Kazumy, uwielbiam tę serię, więc każda kolejna gra jest dla mnie zawsze świetną zabawą. Muszę tutaj zaznaczyć, że początkowo przeżyłem niewielki szok, mając w pamięci to, jak wyglądało Kiwami 2. Szybko jednak przyzwyczaiłem się do zmian i chłonę historię z niezwykłą przyjemnością, a jednocześnie walczę z wszystkimi minigrami, które potrzebne są do osiągnięć (Przyznaję się, do baseballa na poziomie Extra Hard przykleiłem taśmę do ekranu, ponieważ nie znalazłem innej metody).
Poza Y3R gram jeszcze w Bayonetta Origins Cereza and the Lost Demon. Spin-off serii od pierwszych chwil zachwycił mnie oprawą audiowizualną i przyjemnym gameplayem, ale ostatnio jakoś łatwiej odpalić peceta i wrócić do Kamurocho niż zwiedzać Avalon Forest. Liczę jednak, że w zbliżających się dniach uda mi się dotrzeć do końca tej przygody i powiedzieć wam coś więcej.



Łowcy, a co Wy porabiacie w ten weekend? Podzielcie się swoimi gamingowymi i okołogrowymi planami na najbliższe dni. Widzimy się za tydzień o tej samej porze – w piątek o 17:00!