
Już graliśmy w The 7th Guest VR. Kultowa przygodówka wraca w świetnej formie
Właśnie takich powrotów oczekuję. Oryginalna wersja gry, której poświęcony jest ten artykuł, zestarzała się znacząco, można zaryzykować stwierdzenie, że grafika wręcz „szczypie w oczy”. The 7th Guest VR nie dość, że przywraca kultową przygodówkę na salony, to jeszcze robi to w zupełnie nowej jakości. I wirtualnej rzeczywistości.
Tytuł gry: The 7th Guest VR
Ogrywaliśmy na: PC + Meta Quest 2
Data premiery: 19.10.2023 r.
Platformy: PCVR, Meta Quest 2, PC VR2
Deweloper: Vertigo Games
Polski wydawca: PLAION Polska
Ponura rezydencja i ja
Właściwie nie wiem, jak dokładnie ten projekt nazwać, głównie przez fakt, że słówko remake przez ostatnie lata znacznie straciło na sile. Bardziej pasowałoby określenie reimagine. W trakcie około trzydziestominutowej wersji demonstracyjnej, z którą dane mi było spędzić czas, praktycznie nie mogłem znaleźć punktu zaczepienia z pierwowzorem. Motywy fabularne są te same, wygląd rezydencji – podobny, lecz nie identyczny. Natomiast aktorzy i zagadki logiczne, na których przecież 7th Guest bazował, różnią się całkowicie, co jest podyktowane przeniesieniem mrocznej przygody do wirtualnej rzeczywistości i trzema dekadami postępu technologicznego. A przynajmniej tak wynika z wycinka początku The 7th Guest VR, w którym na dobrą sprawę znalazło się jedno z siedemnastu pomieszczeń, wypełnionych po brzegi łamigłówkami.
Wersję demonstracyjną ogrywałem na PC, używając gogli Meta Quest 2 (sama gra trafi też na PS VR2 i natywnie na Questa). Co do optymalizacji nie mam zastrzeżeń, na laptopie wyposażonym w kartę RTX 3060 i procesor AMD Ryzen 7 5800H nie natrafiłem na żadne problemy. W demie brakowało między innymi napisów dialogowych i korekcji gammy, a lokacje przy domyślnych ustawieniach były nieco zbyt jasne, szczególnie biorąc pod uwagę, gdzie rozgrywa się akcja. Mając z tyłu głowy, że to wczesna wersja, machnąłem na to ręką, przeklikałem się przez menu i wskoczyłem do gry.
Momentalnie trafiłem na łódkę dryfującą pośrodku bagna. Łapię za wiosło i siłą własnych ramion dobijam do brzegu wyspy, na której znajduje się opuszczona rezydencja. Schodząc na pomost, wita mnie głos chłopca. Za namową niewidzialnego podrostka łapię za latarnię, której światło odkrywa przede mną, jak wyglądała wyspa w czasach jej świetności, tym samym odbudowując zniszczone obiekty. Używając przedmiotu naprawiam zatęchłe i połamane deski, podchodzę do bramy blokującej drogę do hacjendy i rozwiązuję prostą łamigłówkę środowiskową. Wspinam się na szczyt, otwieram drzwi pałacu i już wiem, że z tego domostwa nie sposób się uwolnić. Nie przez fakt, że jest nawiedzone. Po prostu ta gra jest zbyt dobra, żeby się od niej oderwać.



Duchy prawdę ci powiedzą. O ile się do niej dokopiesz
Podobnie jak w oryginalnym 7th Guest, wydarzenia śledzimy z perspektywy niezależnego obserwatora. Historie postaci i całego domostwa poznajemy z oskryptowanych rozmów, które pojawiają się tylko w konkretnych miejscach. Mały chłopiec, będący narratorem, prowadzi nas poprzez kolejne pomieszczenia, odkrywając przeszłość wszystkich tytułowych „gości”. Modele bohaterów niezależnych powstały z pomocą techniki volumetric scanning, dzięki której sylwetki aktorów zostały żywcem przeniesione do gry. Dopiero po przyjrzeniu się z bardzo bliska, można dostrzec nieregularne krawędzie, zdradzające, że to tylko obiekty 3D, a nie zwykli ludzie. Świetnie zrealizowane, tak samo jak całą reszta oprawy graficznej. Lokacje są szczegółowe, a co najważniejsze – interaktywne. Sporą część przedmiotów walających się w kątach pokoju można wziąć do rąk, żeby się nimi pobawić.
Tak samo atmosfera posiadłości, która zresztą gra tutaj pierwsze skrzypce, jest fenomenalna. Duszna, lekko przerażająca, chociaż nie nazwałbym The 7th Guest horrorem. Tylko od czasu do czasu dreszcz przebiegnie po plecach, głównie podczas oświetlania latarnią kolejnych obrazów, kiedy nigdy nie ma się pewności, co za moment zobaczymy (a niektóre ukryte malowidła potrafią wprawiać w niepokój). Realnego zagrożenia nie uświadczymy, całość bazuje na eksploracji i rozwiązywaniu łamigłówek, a klimatyczne, pełne detali odwzorowanie dworu, sprawia, że aż chce się sprawdzić, co jest za kolejnymi drzwiami. Dlatego tak bardzo żałuję, że w wersji demonstracyjnej znaczna większość przejść była zamknięta na klucz. Ale skoro już przy zagadkach jesteśmy…



The 7th Guest VR podchodzi z szacunkiem do swojego rodowodu, chociaż wiele rzeczy robi po swojemu. Między innymi wspomniane zagadki logiczno-środowiskowe. Tego konkretnego pomieszczenia, które znalazło się w demie, ze świecą szukać w oryginale. Pokój magika został po brzegi wypełniony przeplatającymi się ze sobą łamigłówkami. Ich ilość przytłaczała do tego stopnia, że z początku nie wiedziałem, od czego zacząć. Na szczęście po kilku interakcjach z przedmiotami porozrzucanymi po stole znalazłem dwa cylindry i w końcu zrozumiałem, gdzie powinienem najpierw włożyć ręce. I to dosłownie.
Cylindry działały jak portale, wsuwając dłoń do jednego, ta wychodziła z drugiego, niezależnie od jego położenia. Wykorzystując tę mechanikę, można sięgnąć po klucze do kufra, które leżą poza zasięgiem normalnego człowieka. Po ich zebraniu i otworzeniu skrzyni wita nas kolejna zagadka. Po jej rozwiązaniu kolejna. I kolejna. Finalnie dostajemy trzeci cylinder, ten różni się od pozostałych tym, że wkładając doń dłoń, ta wychodzi pomniejszona o połowę. Co z kolei umożliwia rozwiązanie kolejnych łamigłówek, do których nie miało się wcześniej fizycznego dostępu. I tak dalej, i tak dalej. Takie kombinowanie w pewnym stopniu przypominało mi popularne w naszym kraju escape roomy. Dokopując się do rozwiązania ostatniej zagadki, zostałem nagrodzony krótką wstawką fabularną i rozczarowującym napisem, że to już koniec mojej przygody. Ale jak to? Już? Przecież ja mam jeszcze kilkanaście innych pomieszczeń do zwiedzenia! Ach, tak, wersja demonstracyjna. Niestety. Teraz będę czekał jak na szpilkach na premierę pełnej wersji. Właśnie do takich doświadczeń został stworzony VR.
Wersję demonstracyjną The 7th Guest VR dostarczył PLAION Polska. Dystrybutor nie miał wpływu na treść tekstu.