
Recenzja Super Mario Bros. Wonder. Takie cuda tylko na Switchu!
Nie ma co czarować. Switch przez lata nie doczekał się zbyt wielu nowych platformówek sygnowanych wąsami słynnego hydraulika. Dostaliśmy mnóstwo spin-offów, remake’ów i innych odświeżeń, ale na pełnoprawnego, dwuwymiarowego Mario przyszło nam czekać całe lata. Ale oto jest! Oto recenzja Super Mario Bros. Wonder.
Recenzowana gra: Super Mario Bros. Wonder
Ogrywaliśmy na: Nintendo Switch
Data premiery: 20.10.2023 r.
Platformy: Nintendo Switch
Deweloper: Nintendo
Polski wydawca: Nintendo
It’s a me… NEW Mario!
Kolejne królestwo zostało najechane przez Bowsera, kolejny raz Mario i spółka biegną na ratunek. Tak, w tej kwestii zero zaskoczeń, to nadal ta sama formuła, znana graczom od dekad. Dla zatwardziałych fanów Mario największa zmianą będzie inny głos hydraulika. Gdybym nie wiedział, że Charles Martinet odszedł na emeryturę, nie wiem, czy w ogóle zwróciłbym uwagę, że Marian brzmi inaczej. Kevin Afghani odrobił pracę domową i najwyraźniej Nintendo wybrało idealnego następcę Charlesa. To tylko słowem wstępu, bo przecież w pantomimie hydraulików nie głosy są najważniejsze.
Po wejściu do menu głównego wita graczy aż dwanaście postaci, oprócz standardowych bohaterów, pokroju Mario, Luigiego i Peach, znajdziemy tutaj Daisy, gromadkę Toadów i pakiet dla najmłodszych graczy w postaci Yoshiego i Nabbita, którzy funkcjonują jako „easy mode” – nie mogą zginąć, więc idealnie nadają się dla osób dopiero zaczynających swoją przygodę z Nintendo. Pragnę już na samym początku podkreślić, że poziom trudności jest odczuwalnie niższy, niż w poprzednich dwuwymiarowych odsłonach Mario. Dla jednych będzie to znaczny plus, bowiem new Mario Deluxe potrafiło wymęczyć jeszcze w początkowych lokacjach, przez co średnio nadawało się dla dzieci. Co nie zmienia faktu, że dla gracza, który na platformerach zjadł zęby, Wonder nie będzie zbytnim wyzwaniem, a skoro wprowadzono tryby ułatwiające rozgrywkę, to można było odrobinę bardziej zaszaleć w kwestii skomplikowania poziomów. Z drugiej strony, lepiej, żeby było łatwiej, niż gdyby kolejna gra miałaby frustrować niczym Deluxe.
Wybieramy postać i lądujemy w kolejnym świecie objętym „bowserowym” kryzysem. Ponad setka poziomów została rozsypana w sześciu krainach, z czego każda jest ze sobą połączona głównym „hubem”, gdzie też znajdziemy kilkanaście dodatkowych wyzwań. Klasycznie przygodę zaczynamy na przyjemnych dla oka, zielonych pagórkach, ale nie ma co narzekać na nudne widoki, kiedy kolejny poziom zabiera graczy do zupełnie innej miejscówki, tym samym zmieniając reguły gry. Królestwo umieszczone w chmurach częściej zmusi Mario i spółkę do podniebnych podróży. Natomiast poziomy umiejscowione pod ziemią w głównej mierze będą korzystać z nowego kostiumu, zamieniającego postać w… wiertło stożkowe, pozwalające na zakopanie się pod ziemią lub przemieszczanie po suficie.


Odznaka dzielnego słonia
Przedpremierowe pokazy stawiały nacisk na nową formę – słonia. Wydawałoby się, że to właśnie ona będzie grała tutaj główne skrzypce i będziemy z niej korzystać przez większość gry, tak, jak z czapki w Odysei. Nic bardziej mylnego, owszem, na początkowych poziomach słonia jest dużo, tylko że w recenzowanym Super Mario Bros. Wonder ilość nowych pomysł jest tak ogromna, że równie dobrze każdy poziom mógłby korzystać z innej mechaniki. Jako słoń Mario przybiera znacznie większych gabarytów i staje się istną maszyną eliminującą zagrożenie. Przeważnie atakuje trąbą, ale po skierowaniu go do jakiegokolwiek źródła wody, można ją wykorzystać do limitowanych ataków dystansowych (które wykorzystuje się również do podlewania kwiatów i wyciągania z nich znajdziek). Słoń przydaje się o tyle, że tym razem przeciwnicy nie giną od jednego uderzenia. Od czasu do czasu Mario trafia na dużo mocniejszych oponentów, którzy na klatę przyjmą nawet i sześć ataków. Skończyło się bieganie na oślep przed siebie, nie z każdego konfliktu można wyjść jednym skokiem na głowę żółwia.
Super Mario Bros. Wonder powinien do siebie przekonać każdego, komu platformówki od Nintendo już trochę zbrzydły. Sam odnosiłem wrażenie, że dwuwymiarowe Mariany powoli zjadają własny ogon i nie mają dla mnie nic nowego do zaoferowania, bo ile można skakać po głowie Koopa Troopa? Tutaj wszystkie przyzwyczajenia zostają wyrzucone do kosza, plejada przeciwników została niesamowicie odświeżona, a ci, którzy powracają, otrzymują zupełnie nowe ruchy, zabijając tym samym naszą pewność siebie. Zanim na rynku pojawiło się Wonder, nikt by nie przewidział, że – do tej pory statyczne – Piranha Plants wyjdą z rury i pogonią hydraulików. Takich remiksów jest znacznie więcej, ale nie chce zdradzać wszystkich niespodzianek, jakie przyszykowali graczom twórcy.
Całą rozgrywkę na głowie stawia Wonder Flower. Power-up w ułamku sekund zmienia reguły gry, za każdym razem oferując zupełnie inne doznania. Raz postać zamieni się w skorupę, skaczącą po kładkach niczym w Icy Tower, raz zostanie wystrzelona w kosmos, gdzie – unikając piorunów – musi dolecieć do końca poziomu, a jeszcze innym razem tempo gry będzie losowo zmieniane, od 50% do 300% normalnej prędkości. Pamiętacie muzyczne poziomy z Rayman Origins? Podobny motyw pojawia się i tutaj, chociaż w przypadku Mario nie można liczyć na cover Black Betty, tutaj przygrywają wyłącznie autorskie utwory. Potęgą Super Mario Bros. Wonder jest niewyobrażalna różnorodność. Po podniesieniu tytułowych kwiatów nie zdążymy nawet mrugnąć, kiedy cały ekran eksploduje feerią kolorów, zmieniając zupełnie gameplay. Mamy tylko chwilę, żeby przystosować się do nowej sytuacji, inaczej albo nie damy rady ukończyć poziomu (archaiczny licznik czasu odpala się tylko w sekcjach Wonder, całe szczęście!) albo po prostu zginiemy. System zapisu uległ sporym zmianom, w tym przypadku też postanowiono odejść od archaizmów i (nie)sławnych jednorazowych zapisów.


Oprócz kultowych monetek, w Wonder zbieramy też zupełnie nowe, fioletowe żetony, służące za walutę w grze. Wykorzystuje się ją do odblokowania ścieżek do dodatkowych poziomów, albo przy nielicznych sklepowych stoiskach. Fiolet upoważnia Mario do wykupienia nowych umiejętności, dodatkowych żyć, znaczników przydających się do gry online (która działa trochę jak w serii Dark Souls, widzimy „duchy” innych graczy), a także do uzyskania nasion, wymaganych do ukończenia gry. I tym razem na późniejsze lokacje są założone blokady, zdjąć je można tylko poprzez zebranie wystarczającej ilości pestek. Na szczęście jest ich od groma – czasami nawet trzy na jednym poziomie – więc nigdy nie spotkała mnie sytuacja, gdzie byłem zmuszony do cofnięcia się do ukończonych lokacji, w celu dozbierania kilku ziaren.
Drobną rewolucją jest system odznak, zdobywanych naturalnie wraz z postępem w grze, z pobocznych wyzwań lub kupionych bezpośrednio we wspomnianych sklepach. Odznaki modyfikują umiejętności postaci, łącznie jest ich ponad dwadzieścia, podzielonych na pasywne, aktywne i… trzecią kategorię, której nie zdradzę. W danym momencie skorzystamy tylko z jednej odznaki, możliwość podmiany dostajemy po zgonie lub na mapie świata. Dzięki temu systemowi możemy wyposażyć swojego bohatera między innymi w spadochron, podwójne odbicie od ściany, czy też roślinę pełniącą funkcję linki z hakiem, ratującej nasze cztery litery przed pewnym zgonem. Pasywne odznaki pomogą w znalezieniu nasion i innych znajdziek lub dadzą bonusowe monety na przykład za każdego wyeliminowanego przeciwnika. Ułatwiaczy jest mnóstwo, ale w żadnym razie nie trzeba z nich korzystać. Puryści ukończą Super Mario Bros. Wonder od początku do końca z podstawowym wachlarzem ruchów. Odznaki to ukłon w stronę graczy, którzy mają problemy z pokonaniem konkretnych etapów. Podwodne poziomy dają się we znaki? Naucz Mariana pływać jak delfin, a przepłyniesz przez nie w mgnieniu oka. Każdy może dostosować rozgrywkę pod siebie i to jest piękne.
Jak to brzmi, jak wygląda!
Na zrzutach ekranu za bardzo tego nie widać, ale w ruchu Super Mario Bros. Wonder prezentuje się wprost obłędnie. Tła poziomów to małe dzieła sztuki, a dynamicznie zmieniane pierwsze plany, w połączeniu z wybuchającymi elementami cząsteczkowymi niejednokrotnie potrafią przyprawić o opad szczęki. W akompaniamencie z zawrotnym tempem niektórych etapów idzie ścieżka dźwiękowa, idealnie zgrana z tym, co się dzieje na ekranie. Żeby nie było tak kolorowo, przyczepię się do niektórych tekstur, z których stworzone są platformy. Nie jest to reguła, ale czasami można odnieść wrażenie, że jakością odstają od reszty, przywodząc na myśl robione na jedno kopyto gry mobilne. Tak jak mówię – czepiam się, szczególnie że jest to tylko moje spostrzeżenie, którego nie mogę poprzeć niczym innym jak „tak czuję”, więc nie ma co przykładać do tego zbyt dużej wagi. Ot, prztyczek w nos Mariana, bo nie ma gier idealnych. 😉


W parze ze świetną oprawą audiowizualną idzie optymalizacja. W trakcie właściwej rozgrywki możemy liczyć na betonowe 60 klatek na sekundę i na przestrzeni całej przygody nie zdarzyło mi się ani razu zarejestrować żadnego odejścia od tej normy. Co, patrząc na inne tegoroczne premiery, jest godne pochwały, Mario wygląda, brzmi i działa wprost fenomenalnie, zarówno na telewizorze, jak i w trybie przenośnym. Sterowanie jest responsywne, chociaż wąsaty hydraulik nadal reaguje z lekkim opóźnieniem na wydawane komendy, co jest celowym zabiegiem. Na szczęście nie jest to aż tak przesadzone jak, na przykład, w Super Mario Sunshine, gdzie postać właściwie jeździła na łyżwach, zamiast poruszać się, jak na dwunożną istotę ludzką przystało. Na sam koniec muszę zwrócić uwagę na przecudowne animacje, różne w zależności od tego, jaką formą bohatera aktualnie sterujemy. Już całkowicie pomijając potworki i ruchome lokacje, samo wchodzenie do kultowych rur wodociągowych to małe dzieło sztuki. „Zwykły” Mario zniknie w rurze, zostawiając za sobą czapkę, po którą wyciągnie się po chwili jego ręka, jako słoń szerszy od rynny najpierw załaduje tam swój zadek, a potem na siłę wepchnie całą resztę cielska. Nie ma co tych animacji opisywać, trzeba je zobaczyć na własne oczy.
Czy warto zagrać w Super Mario Bros. Wonder?
Switch powoli kończy swój żywot, ale Nintendo nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Nie od dziś wiadomo, że najlepsze tytuły ekskluzywne wychodzą, dopiero kiedy na karku czujemy oddech kolejnej generacji. Nie inaczej jest w tym przypadku, Super Mario Bros. Wonder to owoc miłości, przesiąknięty pasją do gier platformowych. Różnorodność treści potrafi przyprawić o zawrót głowy. Z ostatnimi odsłonami Mario nie było mi raczej po drodze, odczuwałem zmęczenie materiału i lekkie odcinanie kuponów, ale w tym przypadku nie mogę nie docenić tytanicznej pracy, jaka została włożona w produkcję, żeby hydraulik kolejny raz wyznaczył nowe standardy. Do pełni szczęścia brakuje większego wypełnienia treścią, gracze biegli w sztukach gier zręcznościowych mogą osiągnąć 100% w mniej niż dziesięć godzin, co nie zmienia faktu, że lepszej dwuwymiarowej platformówki na ten moment zwyczajnie nie ma.

Ocena: 9/10
Studnia pomysłów, która praktycznie nie ma końca. Różnorodność nowego Mariana jest przeogromna i nigdy nie wiadomo, czym zaskoczy kolejny poziom. Niestety, całość kończy się stanowczo zbyt szybko i pozostawia wielki niedosyt. Składam wniosek o Super Mario Maker 3, już fani się tym zajmą!
Co mi się podobało:
- Niewyobrażalna ilość pomysłów, nie wszystkie są oryginalne, ale drugiej tak różnorodnej platformówki na rynku nie znajdziecie
- Segmenty z „Cudownymi Kwiatami”
- Prześliczne tła poziomów i szczegółowe animacje
- Dynamiczna ścieżka dźwiękowa, zsynchronizowana z wydarzeniami na ekranie
- Betonowe 60 kl./s przy wysokiej rozdzielczości wyświetlanego obrazu
- Opcjonalne zdolności, które urozmaicają (i ułatwiają) rozgrywkę
- Dużo zmian quality-of-life względem poprzednich dwuwymiarowych odsłon
- Nowy głos Mario – Charles Martinet może być dumny
Co nie przypadło mi do gustu:
- Trochę zbyt niski poziom trudności
- Część poziomów jest stanowczo za krótka, niektóre można ukończyć w mniej niż minutę
- Nierówna oprawa graficzna na pierwszym planie

















