Recenzja gry Master Detective Archives: Rain Code. Danganronpa spotyka Personę 5

Seria Danganronpa zawładnęła sercami wielu osób. Nawet tych, które na co dzień stronią od gatunku powieści wizualnych. Pomimo ogromnej dawki „japońskości” każda odsłona oferowała dojrzałą, wciągającą historię, oraz masę zwrotów fabularnych (fani V3 na pewno wiedzą, że niektóre z nich były naprawdę wielkiego kalibru). Okraszenie całości odrobiną eksploracji i mini-gier pomogło dodatkowo zachęcić wcześniej nieprzekonanych, którzy myśleli, że będą musieli tylko i wyłącznie „przeklikiwać” kolejne ściany tekstu. Nasza recenzja Master Detective Archives: Rain Code pomoże odpowiedzieć na pytanie, czy sukces udało się powtórzyć.

Recenzowana gra: Master Detective Archives: Rain Code

Ogrywaliśmy na: Nintendo Switch

Data premiery: 30.06.2023 r.

Platformy: Nintendo Switch

Deweloper: Too Kyo Games/Spike Chunsoft

Polski wydawca: Conquest Entertainment


Produkcje z gatunku visual novel (powieści wizualnych) bardzo ciężko się recenzuje. Polegają one przecież w głównej mierze na opowiedzeniu wciągającej historii, stawiając ewentualne elementy gameplayowe na drugi (albo i nawet dalszy) plan. Opowieści mają w końcu to do siebie, że im mniej wcześniej o nich wiemy, tym więcej zaskoczeń nas czeka.

Recenzowane Master Detective Archives: Rain Code oferuje fabułę tak dobrą i pełną wszelakich zwrotów, że próba nie zdradzenia Wam za dużo będzie stąpaniem po cienkim lodzie. Twórcy na szczęście nie zaniedbali także innych aspektów, dzięki czemu zdecydowanie będę miał o czym pisać, no i co chwalić. A uwierzcie, jest co wynosić na piedestał. Najnowszy (jak do tej pory) exclusive na Nintendo Switch wziął mnie bowiem z zaskoczenia, z miejsca wskakując bardzo wysoko w walce o mój osobisty tytuł GOTY 2023. Tak, w roku tak wypełnionym fantastycznymi premierami, a od którego końca jeszcze sporo nas dzieli. Jeżeli jesteście zaciekawieni, serdecznie zapraszam do lektury.

Morderstwo w Kanai Ward Express

Bohaterem Rain Code (jak pozwolę sobie czasami skrócić tytuł) jest nastoletni Yuma Kokohead. Z nietypowym nazwiskiem nie idzie jednak równie szalona osobowość, ale to tylko i wyłącznie z powodu… amnezji protagonisty. Brzmi to jak niesamowicie oklepany, nudny schemat, ale uwierzcie – sprawdza się tutaj naprawdę świetnie. Budzimy się, niczym Harry Potter, w schowku na miotły. Nie wiedząc nic, po krótkich oględzinach natrafiamy na list od World Detective Organization (WDO), który zdradza nam kilka podstawowych informacji (w tym nawet nasze imię) oraz kieruje do nadjeżdżającego w stronę Kanai Ward pociągu, na który ledwo zdążamy.

Już tam, w ramach prologu, czeka nas pierwsza sprawa do rozwiązania, ale nie zdradzę wam nawet jej, chociaż jest zaledwie „rozdziałem 0”. Skojarzenia z kultowym Morderstwem w Orient Expressie autorstwa Agathy Christie nasuwają się jednak same. Tam jednak Hercules Poirot był zdany wyłącznie na swój własny rozum, my niekoniecznie jesteśmy. Należący do WDO (bo oczywiste jest, że nie znaleźliśmy się w pociągu jako jedyni) detektywi dysponują potężnymi umiejętnościami zwanymi Forte. Działa to wszystko na jeszcze bardziej zwariowanej zasadzie niż „nad-zdolności” uczniów w serii Danganronpa, będąc czymś na kształt supermocy. Bo jak inaczej nazwać możliwość przyzwania ducha zmarłego, zakładając jego ubranie, czy nasłuchiwania bicia serca w promieniu ponad 50 metrów?

Yuma niestety Forte nie posiada, ale za to towarzyszy mu Shinigami – bogini śmierci, z którą zawiązał pakt. Ten sam układ wymazał mu zresztą pamięć, a towarzyszka, nie mogąc nic o jego wcześniejszym życiu powiedzieć, uparcie milczy. Kim tak naprawdę jest, o co chodzi, i jakie korzyści może nam przynieść współpraca, bohater dowie się już niedługo.

Tragedia w sześciu aktach

Już sam (swoją drogą bardzo długi) początek świetnie pokazuje, z jakim typem gry się zetrzemy. To po prostu Danganronpa, ale ubrana w nieco inne, bardziej współczesne szaty. Będziemy więc zbierać wskazówki oraz przepytywać podejrzanych w celu rozwiązania sprawy. Głównie jednak przyjdzie nam rozmawiać, czytać, analizować. To dalej visual novel, tym razem jednak, dla niepoznaki, opatrzona trójwymiarową eksploracją oraz nieco bardziej zróżnicowaną rozgrywką.

Z tą ostatnią wiąże się główne, wspomniane w tytule recenzji, podobieństwo do Persony 5. Shinigami umożliwia naszemu młodemu detektywowi tworzenie miejsca zwanego Labiryntem Tajemnic (Mystery Labryinth). Nawet przyszpilony przez członków złowrogiej organizacji Amaterasu (lub kogokolwiek innego), posiadając odpowiednią liczbę poszlak, jest w stanie wykaraskać się z tarapatów, dosłownie „wchodząc do głowy” podejrzanych, a na końcu zostawiając ich… a tego już nie zdradzę. Całość działa na podobnej zasadzie, co Pałace z oryginalnej Persony 5, bądź Więzienia z Persona 5 Strikers. Dostosowują się jednak bardziej do konkretnej sprawy, a nie umysłu oskarżonego. Jego, siłą rzeczy, niekoniecznie musimy być jeszcze w tym momencie bardzo pewni.

Kiedy już znajdziemy się w środku, mechanika przypomina nieco rozprawy z Danganronpy. Na naszej drodze do odkrycia prawdy staną przeciwnicy, głównie w formie osób, które mają jakiś interes w przeszkodzeniu Yumie w doprowadzeniu śledztwa do końca. Zmierzymy się z nimi w ramach Pojedynków na Argumentację (Reasoning Deathmatches). Przysięgliśmy w końcu oddać życie dla prawdy, a więc prosto z ust Shinigami (i mówię to BARDZO dosłownie) wyciągamy miecz, próbując „zachlastać” wroga na śmierć jakością swoich poszlak. Mechanika jest dosyć prosta. Wykonujemy uniki, odbijamy zabarwione na inny kolor wypowiedzi, a kiedy jedna z naszych poszlak pasuje jako kontrargument do (płonącej wręcz) wypowiedzi adwersarza – rozbijamy ją w drobny mak.

Na tym oczywiście się nie kończy, bo twórcy ze studia Too Kyo Games zapewniają nam nieco więcej atrakcji. Przekształcimy więc Shinigami w ogromną Kaiju, która, niczym bohaterowie Ataku Tytanów, zniszczy stojące przed nią mury. Wsiądziemy też w pędzącą na złamanie karku kolejkę, wybierając odpowiednie, nie grożące nam śmiercią, zjazdy, tym samym wyciągając odpowiednie wnioski. Jest tego więc naprawdę dużo, ale szkoda, że nic nie stanowi większego wyzwania, a sporo z tego to znane już aktywności w nieco innej skórce. Recenzowane Master Detective Archives: Rain Code praktycznie nie karze gracza za błędy. Po co mamy rozwijać pasek życia Yumy (za zdobywane punkty doświadczenia możemy w minimalnym stopniu wzmacniać cechy bohatera), skoro otrzymywanie obrażenia są minimalne, można więc dojść do rozwiązania nawet metodą prób i błędów. Raczej nie będzie to konieczne, bo o ile poszczególne sprawy potrafią być ostro pokręcone, tak ich zwieńczenie, przychodzi w większości raczej naturalnie.

Randez-vous ze śmiercią

Wróćmy jeszcze na chwilę do świata przedstawionego, fabuły i bohaterów, bo to one są największymi gwiazdami w Rain Code. Kanai Ward jest miastem wiecznie pogrążonym w deszczu, mroku i blasku neonów, co buduje niesamowity klimat i zachęca do eksploracji nawet mimo względnie niewielkiego rozmiaru lokacji. Wędrując uliczkami zbierzemy fajnie poszerzające lore zadania poboczne (nawet pomimo ich prostej budowy warto je robić), czy znajdźki, dzięki którym z poziomu menu będziemy mogli poszerzyć nieco więź z innymi członkami Nocturnal Detective Agency, do której to agencji należymy. Zdecydowanie polecam uważnie czytać dialogi. Byłem solidnie (na plus!) zaskoczony tym, jak nienachalnie momentami sugerowano bardzo istotny twist z końcówki, świetnie wprowadzając wszystko w świat przedstawiony.

Postacie są naprawdę świetnie napisane, nawet pomimo lekkiej „sztampowości” niektórych. Ich unikalne forte zresztą często pomogą nam rozwikłać konkretne śledztwa, jak chociażby możliwość przybrania cudzej tożsamości, którą dysponuje Desuhiko. Niezaprzeczalną gwiazdą jest oczywiście towarzysząca Yumie Shinigami. W prawdziwym świecie przyjmuje postać fioletowego duszka, tylko po to, aby w Labiryncie Tajemnic zmienić się w ponętną, ubraną w czarną suknię, boginię. Wszystkie jej wypowiedzi wywołują na twarzy nieustanny uśmiech, będąc przepełnionymi czarnym humorem i swoistym „flirciarstwem”. Nasza bohaterka nie jest „podekscytowana” nową sprawą. Ona jest na nią… „napalona”. Przesadną seksualizacją jednak bym się nie martwił, bo wszystko to raczej sympatyczne dowcipy w stylu ecchi komedii anime, a nie sprośnych, typowo „wujkowych” żartów prosto z wesela.

Zło, które czai się wszędzie

Przy wszystkich moich pochwałach wymienianych w naszej recenzji Master Detective Archives: Rain Code, nie mogę nie wspomnieć o drobnych problemach technicznych. Zacznijmy jednak nieco przewrotnie – graficznie prezentuje się to wszystko bardzo ładnie, wyciskając z konsoli Nintendo ostatnie soki. Modele są szczegółowe, a rozświetlone neonami miasto może się naprawdę podobać. Całość okrasza świetnie budująca nastrój ścieżka dźwiękowa.

Okupione jest to jednak sporymi spadkami płynności, głównie w bardziej zatłoczonych, większych dzielnicach. Odbija się to także na rozdzielczości, która zarówno w trybie przenośnym, jak i na wyświetlaczu telewizora potrafiła spaść na moim wysłużonym modelu V1 do naprawdę niskich wartości, tworząc na ekranie istne „mydło”. Nigdy mi to nie przeszkadzało, ale to zdecydowanie rzecz, którą odnotować trzeba. Nie odczułem z kolei problemów z czasami wczytywania, na które narzekania natknąłem się w kilku premierowych recenzjach. Możliwe, że jestem na nie mniej wyczulony, ale nijak mnie nie bolały, trwając zazwyczaj po kilka sekund. Następca Switcha potrzebny jest jednak na już!

Czy warto zagrać w Master Detective Archives: Rain Code?

Jeżeli sam tekst nie dał Wam jeszcze odpowiedzi na to pytanie: tak, zdecydowanie! Produkcja studia Too Kyo Games wzięła mnie totalnie z zaskoczenia, nie chcąc puścić nawet na chwilę, przyciągając przed ekran Switcha na długie godziny. Sugerowane 25 to bowiem absolutne minimum, które osiągniecie, skupiając się chyba tylko i wyłącznie na wątku głównym. Świat w recenzowanym Master Detective Archives: Rain Code jednak aż chce się zwiedzać, zlecane prośby spełniać, a z NPC rozmawiać. Gwarantuję wam, że jeżeli jesteście fanami Danganronpy, pokochacie ten tytuł równie mocno jak ja, nie chcąc opuszczać Kanai Ward jak najdłużej. Do oceny poniżej możecie dodać ogromne serduszko.


Ocena: 9/10

Master Detective Archives: Rain Code wzięło mnie totalnie z zaskoczenia, oferując jedno z najlepszych tegorocznych doświadczeń growych. Jeżeli nie jesteście zrażeni do „japońszczyzny” i visual novel, bierzcie w ciemno. Nie pożałujecie ani złotówki.


Co mi się podobało:

  • Wciągająca, pełna zwrotów akcji, fabuła
  • Plejada świetnie napisanych, różnorodnych postaci…
  • …wśród których bryluje Shinigami, zasługująca na osobny plus
  • Klimat skąpanego w deszczu i neonach Kanai Ward…
  • …który dodatkowo podbija wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa
  • Masa genialnych żartów, często skropionych sporą dawką czarnego humoru
  • Świat, który aż chce się odkrywać, zagadując do każdego możliwego NPC
  • Sensowny czas rozgrywki, który można jeszcze nieco wydłużyć eksploracją i dodatkowymi zleceniami
  • Dwa dubbingi (japoński i angielski) do wyboru
  • Wspominałem już o Shinigami?
  • Oprawa graficzna wyciska ze Switcha, co tylko może…

Co nie przypadło mi do gustu:

  • …co niestety prowadzi do spadków rozdzielczości i płynności
  • Można było pokusić się o nieco większą rozbudowę zadań pobocznych
  • Niski poziom trudności, który sprawia, że przechodzenie kolejnych Labiryntów Tajemnic nie stanowi większego wyzwania

Gdzie kupić Master Detective Archives: Rain Code?

Najnowsza gra ekskluzywna Nintendo Switch dostępna jest w Nintendo eShop w cenie 249,80 zł. Pudełkowe wydanie dostaniecie nieco taniej:

  • Morele – 223 zł (darmowa dostawa)
  • Neonet – 239 zł (darmowa dostawa)
  • Media Markt – 239 zł (darmowa dostawa)
Nintendo Switch to hybrydowa konsolka, która szybko zdobyła serca milionów graczy. Uwielbiasz Zeldy oraz Mariany, stań się częścią naszej facebookowej grupyŁowcy Gier Nintendo Switch.
O autorze
Publicysta, Recenzent

Absolwent Uniwersytetu Śląskiego, z wykształcenia nauczyciel. Na Łowcach Gier pisze od 2022 roku. Fan wszelkiej maści "japońszczyzny", ze szczególnym nastawieniem na serie Final Fantasy, Tales of, oraz Like a Dragon. Za pełnoprawny remake Xenogears dałby siebie (lub ewentualnie Venoma) pokroić.…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.