
Recenzja Granblue Fantasy: Relink. Monster Hunter spotyka Tales of Arise
Osiem długich lat oczekiwania, zmiany odpowiedzialnego za grę studia, przesunięcia daty premiery – fani wypatrujący pierwszego pełnoprawnego RPG w uniwersum Granblue Fantasy nie mieli lekko. Teraz, 1 lutego 2024 roku, w końcu się doczekali, a produkcja trafiła na rynek. Czy po tak długim czasie cierpliwość graczy została choćby częściowo wynagrodzona? Na to pytanie postara się odpowiedzieć nasza recenzja Granblue Fantasy: Relink.
Recenzowana gra: Granblue Fantasy: Relink
Ogrywaliśmy na: Playstation 5
Data premiery: 01.02.2024 r.
Platformy: PC, PS4, PS5
Deweloper: Cygames
Polski wydawca: Plaion Polska
Deweloperzy ze studia Cygames wybrali bardzo trudny okres na wypuszczenie na rynek swojej najnowszej produkcji. Początek 2024 jest wręcz wypchany hitami, przynajmniej dla fanów szeroko pojętej „japońszczyzny”. 26 stycznia premierę miały Like a Dragon: Infinite Wealth (swoją drogą – jest absolutnie fenomenalne!) oraz Tekken 8. 2 lutego to Persona 3 Reload, a 29 Final Fantasy VII: Rebirth. Jak widzicie, poza ósmym Turniejem Żelaznej Pięści, wszystkie te gry to sporych rozmiarów jRPG, nawet jeżeli różniące się „odrobinkę” stylistyką czy samym gameplayem. Nietrudno pomyśleć, że przeciętny gracz, wybierając pomiędzy Granblue, a kultowym FFVII czy Personą, postawi właśnie na te dwie ostatnie.
Recenzowane Granblue Fantasy: Relink ma dodatkowo ten problem, że nie jest w pełni autonomiczną (ale do tego przejdziemy za chwilę) historią w ramach tego uniwersum. To opowieść osadzona w konkretnym momencie fabuły gachy, ze znanymi bohaterami i wprowadzonymi tam wątkami. Dla wielu ludzi – w tym nawet kilku moich znajomych – była to bariera nie do przeskoczenia. Jasne, twórcy starali się robić, co mogli, aby ze zwiastunów takie połączenia nie wybrzmiewały przesadnie mocno, zachęcając do zagrania każdego, ale niechęć i niepewność nie zawsze da się przełamać. Szczególnie przy tak polaryzującym gatunku, jak mobilne gache. Jak w efekcie wyszło? O tym przeczytacie poniżej.

Ku Estalucii!
Na wstępie od razu zaznaczę, że sam nie jestem wieloletnim graczem mobilki, fabułę Granblue kojarząc głównie z dwóch (względnie krótkich) sezonów anime, ale w tekście znajdziecie też kilka słów od jej fana. Z perspektywy osoby niezaznajomionej aż tak bardzo z uniwersum, początkowo nie czułem się przez fabułę przesadnie porwany. Wydarzenia dzieją się już na konkretnym etapie historii, gdzie więzi pomiędzy postaciami są już od dawna ustalone, a sami bohaterowie przeszli wyraźną drogę, aby znaleźć się na etapie, na którym są. Dalej zmierzają na „kraniec świata”, ku wyspie Estalucii, na jakiej ma rzekomo czekać ojciec głównego bohatera (będę używał formy męskiej – grałem jako Gran, a do wyboru jest też kobieta, Djeeta).
W teorii wiedza o tym – i fakt, że Gran jest połączony energią życiową z niebieskowłosą Lyrią – powinien wystarczyć do zrozumienia opowieści. Tylko znowu – „w teorii”. To trochę tak, jakby zagrać w Like a Dragon: Inifinite Wealth bez znajomości poprzednich odsłon. Niby można, bo sama intryga będzie względnie przejrzysta, ale stracimy masę budowanych przez lata (bądź 24 odcinki anime) relacji. Pomóc mają nam dostępne z poziomu menu dzienniki i liczne notatki, ale to po prostu suchy, nudny tekst, którego lektura przesadnej frajdy nie daje. Trochę przypominało mi to momentami Final Fantasy XIII, gdzie dodatkowych wpisów była cała masa, bo części z nich twórcom nie chciało się – bądź nie mieli pomysłu jak to w ciekawy sposób zrobić – przedstawić w trakcie samej rozgrywki.


Fabuła recenzowanego Granblue Fantasy: Relink nie jest najważniejszym punktem całości, ale jak to w jRPG zazwyczaj bywa – trochę jej mamy. Żaden element was raczej nie zaskoczy, a zakończenie będziecie w stanie – no może poza wyjątkiem jednego twistu, który mi do głowy nie przyszedł – przewidzieć w miarę szybko. Na duży plus muszę policzyć to, że każda z grywalnych postaci – a jest ich w sumie aż 18 – posiada tzw. Fate Episodes, czyli taką jakby swoją historyjkę, opowiedzianą nieco na boku. Każda ma takich „epizodów” jedenaście, zablokowanych czy to za postępem głównego wątku, czy konkretnym poziomem doświadczenia. Część z nich jest średnio ciekawa, ale kilka śledziło mi się z przyjemnością, jak chociażby Vane’a, Rackama, Eugena, czy sympatyczną historyjkę Yodarhy o… rybołówstwie. Szkoda tylko, że forma ich przedstawienia jest straszliwie „tania”, bo to po prostu czytana przez aktorów ściana tekstu na tle jakiegoś obrazka czy dwóch. Czasami wybierzemy się na prostą misję, ale zazwyczaj na 11 rozdziałów przypadają ledwo dwie takie.
Nie będę tej części tekstu mimo wszystko kończył negatywnie, bo sama kampania okazała się mniej więcej tym, czego oczekiwałem od… Final Fantasy XVI. Zbitym doświadczeniem (jeżeli nie interesują was poboczniaki, to dacie radę nawet i w jakieś… 15 godzin, a może i mniej) bez zbędnych zapychaczy, gdzie co chwila coś się działo. Scenki przerywnikowe są piekielnie widowiskowe, a skala walk z bossami potrafi zrobić ogromne wrażenie. Jeżeli podobały wam się starcia Eikonów w FFXVI, to tutaj i takie rzeczy kilkukrotnie będą miały miejsce, a jedna z walk jest jakby żywcem wyjęta z Shadow of the Colossus. Przy samym finale (i „true” endingu – napisy to nie koniec) zbierałem szczękę z podłogi.
Moje 3 grosze – Lloyde
Będąc fanem marki, który spędził setki godzin z różnymi mediami, otrzymałem kawał dobrej gry action RPG osadzonej w uniwersum Granblue Fantasy. Podchodząc do tego tytułu trzeba wiedzieć jedno – bez znajomości świata będziecie się dobrze bawić, ale z tyłu głowy pozostanie wrażenie niedosytu, jakiegoś niedopowiedzenia, pozostawienia czegoś bez odpowiedzi. I tu wkracza doświadczenie z mobilną grą, anime, mangą, czy bijatyką. Granblue Fantasy Relink to świetna gra, która jest połączeniem najlepszych elementów Final Fantasy XVI, Tales of Arise, Genshin Impact i Monster Huntera. Tak, dobrze czytacie – tej grze jest znacznie bliżej do Monster Huntera, niż się spodziewacie. I tak do tego tytułu trzeba podejść.
Różnorodność grywalnych postaci można porównać do broni dostępnych w grze Capcomu, każda z nich ma swój zestaw umiejętności i do każdej trzeba podejść z innym pokładem cierpliwości. Gra rozkręca się po przejściu trybu fabularnego, który ma na celu zaznajomić Was z mechanikami, niejako ze światem i przygotować na ciągłe walki z przeciwnikami. Bolączką jest mała różnorodność adwersarzy, różniących się między sobą tak naprawdę żywiołem, który reprezentują lub paletą kolorów. Zostając przy kolorach – tytuł cieszy oko podczas rozgrywki, wygląda ślicznie i tak, jak się można było tego spodziewać, widząc, jak wygląda gra mobilna czy wspomniana już wcześniej bijatyka. Tu pod tym względem nie ma większej zmiany, przez co styl graficzny pozostanie wręcz nieśmiertelnie dobry.
Nie sądziłem, że to powiem, ale Granblue Fantasy Relink powinno być grą jako usługą. Cygames zrobiło dobry krok, przetarło szlak dla marki sięgając do gatunku action RPG, ale na ten moment czekają was tony grindu do osiągnięcia endgame, gdzie walki z bossami są absolutnie efektowne, na ekranie dzieje się dużo (czasami aż zbyt wiele) i nawet kakofonia głosów postaci przestaje być uciążliwa, zostawiając totalną frajdę z bicia przeciwników. Będąc fanem Granblue Fantasy, otrzymałem grę, na którą czekałem. Nie jest to dzieło wybitne, ale jest to tytuł, który przekroczył moje oczekiwania, i z którym spędzę kolejne setki godzin. Jeśli nie przeszkadza Wam wskoczenie niejako w środek historii, ze szczątkowym wyjaśnieniem wydarzeń i zalewem informacji, która pozornie nie mają większego sensu, możecie śmiało dać szansę grze.
Ocena: 8,5/10
Roster postaci godny Tekkena
Recenzowane Granblue Fantasy: Relink stoi jednak nie długaśną, wciągającą opowieścią, a rozgrywką. Ta powinna szczególnie przypaść do gustu fanom serii takich jak Tales of, Star Ocean, czy… Monster Hunter. Tak, twórcy ze studia Cygames ewidentnie bardzo mocno wzorowali się na hicie Capcomu. Tym samym zobaczenie napisów końcowych to dopiero początek, bo po tych już wspomnianych ok. 15 godzinach zabawa dopiero na dobre się zaczyna.
Mechanicznie mamy do czynienia z, względnie, (to słowo klucz) grą akcji, taką lekką mieszanką slashera, Talesów i odrobiny musou (ale bliższego np. Drakengard 3 niże Dynasty Warriors, czy nawet Personie 5 Strikers). Każda z postaci ma atak słaby i silny (na PS5 pod trójkątem i kwadratem) oraz do czterech wyposażonych jednocześnie umiejętności. Brzmi to mało skomplikowanie, ale teraz najlepsze – każda (absolutnie KAŻDA!) z postaci to całkowicie inny styl walki i skille. Jasne, są jakieś „powtarzające się” typy, a Lancelot pod kilkoma względami może przypominać np. Charlottę, ale to raczej podobieństwa wynikające z kilku zbliżonych ataków, a nie po prostu inny „skin”. Konkretny bohater to w zasadzie taki swoisty odpowiednik jakiegoś typu broni w Monster Hunterze, przynajmniej w lekkim uproszczeniu.


W trakcie misji (czy to fabularnych, czy pobocznych) będzie nam towarzyszyć do trzech sterowanych przez komputer (bądź innych graczy w trybie online) postaci. Gran to typowy „Jack of all trades”, który będzie dobry dla początkujących, mogąc sensownie przywalić, ale i uleczyć, kiedy trzeba. Ghandagoza to ogromny, potężny berserker, który sieje zniszczenie z pomocą swoich pięści; kolejne uderzenia warto wymierzać „rytmicznie” w celu zmaksymalizowania obrażeń. Lancelot stawia na szybkie ciosy dwoma mieczami i błyskawiczne uniki, a Eugene może rzucać granatami i precyzyjnie celować ze swojego karabinu, aby trafiać wrażliwe części ciała wroga. To tylko ułamek atrakcji, bo wszyscy pozostali to coś równie odmiennego, a przy tym chyba nikim nie grało mi się źle. Jasne, miałem jakiś swoich ulubieńców (jak Siegfried, Rakam, oraz Yodarha), a innych polubiłem mniej (Io, Rosetta, Vaseraga), ale każdego z chęcią testowałem.
Podoba mi się też fakt, że gra po prostu… ignoruje obecność wybranych bohaterów w ramach misji głównych. Albo inaczej – wszyscy oni są członkami załogi statku Grandcypher, ale, nawet jeżeli w trakcie ogrywania kampanii weźmiemy do drużyny, dajmy na to, Grana, Lancelota, Charlotte, oraz Vane’a, to w niektórych cut-scenkach i tak zobaczymy „główną” ekipę, czyli Rackama, Eugene’a, czy Rosettę. Wiem, że dla niektórych może być to drobny problem, ale mnie po prostu cieszyło, że mogę sobie eksperymentować do woli, nie musząc bać się, że np. za chwilkę twórcy każą mi wskakiwać w buty kogoś, kim sterowanie nie daje mi przesadnie dużo zabawy.
Tales of Monster Hunter
Wspomniana jest mocno widowiskowym, bardzo kinowym doświadczeniem, a w ramach jednego zadania zarówno nieco pozwiedzamy, jak i zawalczymy z „szeregowymi” wrogami, czy bossami. Czasami twórcy starają się nieco urozmaicić zabawę, pozwalając kierować w kilku sekwencjach gigantycznym Primalem (swego rodzaju summony/bóstwa tego uniwersum, wokół nich kręci się zresztą główna oś opowieści), czy wrzucając nas za stery mecha (tak, dobrze przeczytaliście). Jeżeli postanowicie skończyć swoją przygodę po zobaczeniu napisów, nawet bez próby zawalczenia o „true” ending, powinniście być zadowoleni. W innym przypadku czeka was to, co najlepsze – ścisły endgame.
To właśnie w jego ramach wybierzemy misje z tablicy ogłoszeń, a te będą się od siebie różniły poziomami trudność, czy rodzajem stawianego przed nami wyzwania. Aby odblokować te bardziej wymagające, będziemy musieli wcześniej wykazać się w prostszych – na pewno dokładnie rozumiecie, o co chodzi. Zadania możemy sobie w dowolny sposób pogrupować, czy to pod względem wyzwania, rodzaju (walka z bossem, obrona punktu, eksploracja, horda itp.), a później ruszamy do boju. Takie questy trwają zazwyczaj od 5 do 10 minut. Przez to nic nie stoi na przeszkodzie, by odpalić Relinka na chwilkę, zrobić jedną czy dwie misje, po czym wyłączyć i sięgnąć po inną grę.


Początkowo nie powinniśmy mieć większego problemu, ale im dalej, tym bardziej będziemy musieli się przygotowywać, wybierając odpowiednie umiejętności, czy tzw. pieczęcie (sigils). Tych drugich zbieramy całą masę, a wpływają one np. na poziom zdrowia, obrażenia, czy możliwość szybszego odpalenia Skybound Art, potężnego skilla, innego dla każdego bohatera. Im większa liczba członków ekipy użyje go w jednym momencie, w tym mocniejszy „łańcuch” się połączą, co da nam jeszcze silniejszy atak. Wprowadzono też fajne, proste QTE, gdzie po wciśnięciu kółka (na DualSense/DualShocku 4), kiedy nabijemy wrogowi specjalny pasek znajdujący się pod jego HP, wykonamy Link Attack, zadając tym samym dodatkowe obrażenia. Fajnym motywem jest też nabijanie „poziomów” dla konkretnych „czarów” poprzez wykonywanie standardowych ataków. Jeżeli chwilkę zaczekamy, będziemy w stanie wykorzystać nieco wzmocnioną umiejętność. Dokłada to odrobinkę taktyki do starć. Ta będzie konieczna, bo na wyższych poziomach trudności postacie będą bez odpowiedniego przygotowania padać jak muchy. Wiem, bo przyzwyczajony do mniejszego poziomu wyzwania wcześniej, próbowałem część z misji robić „na pałę”. Boss ubijał całą ekipę wtedy szybciej, niż zdążyłem zakrzyknąć やめてください!
Pomiędzy kolejnymi questami odwiedzimy dwa miasta (czy raczej jedną niewielką wioskę i większą metropolię), gdzie kupimy nowe bronie, czy ulepszymy pieczęcie oraz ekwipunek. Aby to zrobić, będziemy potrzebować nie tylko pieniędzy, ale i materiałów. No i tutaj kolejna fajna rzecz – to, czego akurat potrzebujemy, możemy sobie dodać na listę życzeń, a przy wyszukiwaniu zadań dostaniemy komunikat, gdzie akurat możemy dostać konkretny składnik. Wykupimy też kolejne umiejętności dla samych bohaterów za zdobywane punkty SP, których pula dzieli się na wszystkich. Tym samym możemy dane misje wykonywać jako jedna postać, a za zarobione punkty dopakować kogoś jeszcze innego. Dalsze części (całkiem sporego) drzewka umiejętności są jednak chowane za kolejnymi poziomami (trochę jak w Ys X: Nordics), także nowo zdobytego bohatera/bohaterki nie przepakujemy od razu – mimo wszystko trochę nimi trzeba będzie pograć.
Już wspomniałem mimochodem o możliwości grania przez sieć. Tryb ten dostępny jest w zasadzie od samego początku, z wyłączeniem misji z kampanii (gdzie z kilku powodów momentami nie miałby sensu), ograniczony wyłącznie do zadań pobocznych/endgame. Jeśli nie mamy ochoty na bratanie się z innymi, kontrolę nad postaciami towarzyszącymi przejmie komputer, który radzi sobie w tej roli zaskakująco dobrze. Przy bardziej wymagających questach ktoś żywy po drugiej stronie ekranu może się przydać, konkretnie wiedząc, czym w danym momencie się zająć i jakiej umiejętności użyć, ale możecie od początku do końca grać absolutnie sami. Jak było zresztą w moim przypadku, gdzie „multika” sprawdziłem wyłącznie na potrzeby recenzji – mogę powiedzieć tylko, że działa bez najmniejszych problemów, jeżeli was to interesuje.


Nieboskłon malowany pastelami
Element, który zrobił na mnie szczególne wrażenia, to cudowna oprawa graficzna. Jasne, nie jest to technologiczny tytan, wyciskający z konsol obecnej generacji ostatnie soki, ale nie potrafiłem nie zachwycać się kolejnymi lokacjami. Idealne odwzorowują „pastelowy” styl mobilki, robiąc na mnie większe wrażenie niż nawet Tales of Arise, gdzie grafika jest dla mnie chyba jedynym znaczącym (tak, nienawidzę Arise jakby ktoś pytał) plusem. Tym bardziej szkoda, że przez liniową strukturę gry nie mogłem ich bardziej pozwiedzać. Niby od początku mniej więcej tak miało być, ale chciałoby się, żeby możliwości były minimalnie większe. Sekretów i tak trochę jest, czy to w postaci poukrywanych skrzynek, czy zbieranych do jednego z questów „robaczków”.
Na PlayStation 5 mamy dwa tryby rozgrywki, Full HD i 60 FPS, oraz 4K przy 30. Oba trzymają te liczby bez najmniejszego problemu i nawet najdrobniejszych spadków. Przy tak dynamicznej produkcji postawiłem na 60 FPS, bo nieco niższa rozdzielczość ani trochę mi nie przeszkadzała. Zresztą – chociaż to może być tylko wrażenie – wydawało mi się, że w stosunku do dema jest nieco pod tym względem lepiej. Tryb jakości jest oczywiście „ostrzejszy”, ale siedząc w pewnej odległości od telewizora, nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.
Muzyka także daje radę, ale czego innego spodziewać się, kiedy częściowo odpowiada za nią sam Nobuo Uematsu. Przy walce odpowiednio zagrzewa do boju, a w trakcie eksploracji odpowiednio podkreśla klimat zwiedzanej lokacji. Na pewno na trochę zagości na moich słuchawkach także poza grą.


Wśród innych graczy słyszałem narzekania na pracę kamery oraz elementy platformowe (samo skakanie), ale mi nie dały się przesadnie we znaki. Samo poruszanie się było bardzo responsywne, a postaci nigdy nie zdarzyło się zrobić czegoś innego, niż akurat chciałem. Nieco gorzej ma się sprawa – wracając do tematu oprawy – w kwestii efektów towarzyszącym starciom. Poszczególnie ataki są czytelnie komunikowane i oznaczane, przez co zawsze wiemy, czego akurat unikać. Na ekranie dzieje się jednak na tyle dużo, a wszelkie rozbłyski i efekty aż przyćmiewają, że można się aż pogubić (taki przykład specjalnie dla was zamieszczam na jednym z powyższych screenów). Kiedy jesteśmy wciągnięci w rozgrywkę, szybko przestajemy zwracać na to uwagę, wiedząc, gdzie i jak patrzeć, ale dla wielu może być to duży minus. Szczególnie na dużym ekranie przy 1080p, gdzie już domyślnie jest nieco mniej wyraźnie. Przez to wszystko niektóre walki przypominały mi najbardziej szalone raidy z Final Fantasy XIV bez wyłączonych efektów skilli innych graczy. Fani czternastki na pewno dokładnie wiedzą, o co mi chodzi.
Nie spodziewałem się też, że powiem kiedykolwiek to, co przeczytanie za chwilę, ale jednak – ogromna szkoda, że recenzowane Granblue Fantasy: Relink nie jest pełnoprawną grą-usługą. Proszę, nie wyjmujcie jeszcze wideł i zgniłych pomidorów! Nie mam na myśli dodawania kolejnych skrawków fabuły z czasem (opowieść jest, jak obiecywano, sensownie domknięta), ale i te mogłoby się pojawić. Chodzi o umieszczane cyklicznie postacie, przeciwników, czy kolejne wyspy, których w mobilce jest przecież pełno. W planach jest co prawda dwójka bohaterów, czy endgame’owy boss, a rozwój zaplanowano (podobno) na jakieś 3 miesiące do przodu, ale to troszeczkę mało. Szkoda, że i pod tym względem nie wzięto przykładu z np. Monster Hunter: World, prezentując jakieś cykliczne wydarzenia, kolaboracje, czy specjalnych wrogów, a po pewnym okresie może rozszerzając tytuł o pełnoprawne, duże DLC? Może coś tam jeszcze się zmieni, a twórcy z Cygames pozytywnie nas zaskoczą, ale na razie nie wiadomo. Przy ogromnym sukcesie gry na Steam (ponad 100 000 grających, co jest trzecim najlepszym wynikiem w historii w kategorii jRPG) może dostaniemy jakieś niespodzianki? Oby.
Czy warto zagrać w Granblue Fantasy: Relink?
Jeżeli jesteście fanami mobilki – zdecydowanie. Zmienił się nieco gatunek i system walki, ale u podstaw Relinka dalej leżą podobne elementy i ten sam, cudownie zaprojektowany świat. Osobom, dla których będzie to pierwsze zetknięcie z marką, gorąco radzę obejrzeć chociażby to, kilkukrotnie już wspomniane, anime. Dużo na tym zyskacie. Sam przesadnie często nie zagłębiam się w endgame, ale tutaj gameplay spodobał mi się tak bardzo, że po kilkudziesięciu godzinach dalej nie mam dosyć. Początkowy ból związany z konieczną przerwą od ogrywania Like a Dragon: Infinite Wealth szybko przeszedł, bo zabawa okazała się naprawdę przednia, a Granblue na pewno zostanie na dysku mojej konsoli na dłużej. Polecam!
Co mi się podobało:
- Niesamowicie przyjemny, dynamiczny, i przy tym nieprzekombinowany system walki
- 18 różnorodnych postaci (i co najmniej dwie kolejne w drodze) – każdy znajdzie coś dla siebie
- Spektakularne starcia z bossami
- Fabuła jest krótka, ale przy tym nie posiada absolutnie żadnych dłużyzn i co chwilę coś się w jej ramach dzieje
- Ogromny, bardzo długi i wymagający endgame
- Oprawa audiowizualna sprawia, że momentami aż chce się przystanąć i podziwiać widoki, słuchając grającej w tle muzyki
- Możliwość grania ze znajomymi przez sieć przy jednoczesnym nieblokowaniu treści za koniecznością wejścia online
- Liczne usprawnienia, dzięki którym grindowanie i ulepszanie przedmiotów to czysta przyjemność
Co nie przypadło mi do gustu:
- Kampania mogłaby być mimo wszystko nieco dłuższa
- Bossów w ramach endgame mogłoby być nieco więcej – po czasie zmieniają się głównie ich kolorki i kilka umiejętności
- Momentami dziejący się na ekranie chaos, przez co nie wiemy „co, gdzie, i jak”
- Całość zyskałaby bardzo dużo, jako gra-usługa
Kopię recenzencką Granblue Fantasy Relink dostarczył PLAION Polska. Nie miało to wpływu na treść tekstu oraz ocenę gry.