Ranking gier z serii Fire Emblem. Taktyczne gry fabularne, które pokochały miliony

Kwietniowe Nintendo Direct już za nami. Na pokazie najnowszej konsoli nie zobaczyliśmy niestety żadnego FE. Ranking gier Fire Emblem mimo wszystko nawet bez tego można by wypełnić po brzegi, bo w zasadzie każda część nie spada poniżej pewnego poziomu. Cykl przez lata przeszedł spore zmiany, a fani współczesnych odsłon niekoniecznie odnajdą się w tych najstarszych. Brak elementów symulatora randek, znacznie wyższy poziom trudności… no jest tych modyfikacji trochę. Kto wie, czy gdyby nie zmiany, jakie marka zaliczyła przy okazji Awakening i nagły, spory wzrost popularności, dzisiaj moglibyśmy cieszyć się kolejnymi tytułami. No, przynajmniej o tak wysokim budżecie i rozmachu. Nie ma jednak co dywagować na temat „co by było, gdyby”, mamy teraz przed sobą inne zadanie. Zerkniemy sobie na te najlepsze gry Fire Emblem, nie ograniczając się wyłącznie do najnowszych.

Początki serii Fire Emblem

Początki serii nie były tak różowe, jak mogłoby się wydawać. Pierwsza część, Shadow Dragon and the Blade of Light, tak na dobrą sprawę nigdy nie była planowana jako cokolwiek „dużego”. Jej twórca, Shouzou Kaga, określał ją jako „doujin”, czyli taki projekt tworzony przez grupę pasjonatów, często po godzinach, czy za własne pieniądze. Ba, nawet po latach deweloper twierdził, że japońscy dziennikarze (jedynka ukazała się u nas dopiero w 2020 roku w ramach NSO) nie przyjęli jej przesadnie ciepło… ale gracze na całe szczęście już tak. Nie przeszkodziła w tym nawet nieco przestarzała grafika, wysoki poziom trudności, czy ciężkie do zrozumienia mechaniki. Po słabych pierwszych miesiącach słowo szeptane zrobiło swoje, a sprzedaż nagle wystrzeliła.

Mimo wszystko te taktyczne gry fabularne musiały sporo odczekać przed wybraniem się w końcu na Stary Kontynent i do Ameryki. Mowa o The Blazing Blade, wydanym poza Japonią po prostu jako Fire Emblem, na konsoli GameBoy Advance. Kiedy? W Stanach zaledwie 13 lat po premierze jedynki, a w Europie aż 14. Dlaczego akurat ta konkretna część? Ano z powodu debiutu kilku bohaterów w Super Smash Bros. Melee. Co prawda akurat nie z niej, ale wiecie – szkoda czasu na portowanie staroci, kiedy za rogiem czekają bardziej przystępne nowości. Ta konkretna została przyjęta bardzo ciepło, a ówcześnie recenzenci chwalili rozgrywkę oraz fabularny rozwój postaci. Często pojawiały się też porównania do innego cyklu od Intelligent System Works, czyli Advance Wars.

Shozou Kaga – ojciec serii Fire Emblem

Prawdziwy boom i rewitalizacja marki nastała jednak dopiero wraz z erą 3DSa oraz premierą Awakening. Dodano elementy symulatora randek, ciekawszą fabułę, a poziom trudności znacznie obniżono (chociaż dla weteranów pozostawiono klasyczną opcję z permanentną śmiercią itp.). W tej erze gracze otrzymali jeszcze Fates w kilku wersjach (a później jednej zbiorczej) oraz Shadow of Valentia, remake całkiem oryginalnej pod względem gameplayu dwójki. Na najnowszym – jak na razie – Nintendo Switchu pojawiło się m.in. świecące tryumfy Three Houses. Poza zmianami w gameplayu postawiono znacznie większy nacisk na fabułę i relacje z bohaterami. Wcielając się w nauczyciela w wojskowej akademii, możemy wybrać jeden z tytułowych trzech domów, co ma wpływ na możliwe do wykorzystania w walce postacie, oraz cała drugą połowę zabawy. Późniejsze Engage z wielu z tych pomysłów się wycofało, stawiając bardziej na rozgrywkę, a nie narrację, a jego „pstrokata” stylistyka nie każdemu odpowiada, ale ma swoje grono fanów (jak wasz uniżony). Co będzie dalej? Czas pokaże.

Ranking gier Fire Emblem. Najlepsze odsłony kultowej serii

U każdego z was taki ranking gier Fire Emblem mógłby wyglądać inaczej – w końcu seria na przestrzeni lat potrafiła mocno się zmieniać. Ten poniższy jest więc czysto subiektywny, w końcu każdy gracz ma swoje upodobania. Zapraszamy was do dzielenia się swoimi ulubieńcami w komentarzach. Zanim jednak do nich przejdziemy… miłej lektury!

Fire Emblem Fates

Po premierze Awakening marka zaczęła ponownie zyskiwać na popularności. Twórcy poszli więc za ciosem, a kolejna odsłona serii dostała aż… trzy różne wydania. No dobrze, może nieco przesadzamy, bo ostatni z nich to raptem dodatek, ale wciąż stanowi pełnoprawną, kolejną ścieżkę fabuły.

O co konkretnie chodzi? Osoby chętne na zakup Fates mogły zainwestować w wersje z podtytułem Birthright bądź Conquest. W zależności od wyboru różniła się fabuła oraz możliwe do rekrutacji postacie. Dostępne jako DLC Revelations pozwala z kolei zignorować obie strony konfliktu, idąc własną ścieżką. Pod względem mechanik dostaliśmy rozwój elementów z poprzedniczek, czyli taktycznych starć oraz elementów symulatora randek.

Fire Emblem: Radiant Dawn

Seria, mimo że zdecydowanie najlepiej czuje się na konsolach przenośnych, ukazała się też na tych nieco „większych” platformach. Pierwszą było wydane na GameCube Path of Radiance (jeszcze sobie do niego wrócimy), drugą – Radiant Dawn, stanowiący jego bezpośredni – także fabularnie – sequel. Wraca większość znanych i lubianych (bądź mniej) postaci. Ba, jeżeli posiadacie na karcie pamięci zapis, możecie go przenieść, aby kilka z nich zyskało drobne bonusy do statystyk.

Pomimo debiutu na Wii, deweloperzy nie zdecydowali się na wykorzystanie specyficznych kontrolerów ruchowych. To klasyka w pełnym wydaniu, a nawet pomimo dodanej możliwości zapisu w środku walki, poziom trudności jest w stanie przytłoczyć. Jedyne, na co konkretniej narzekano, to aż zbytnie podobieństwa do poprzedniczki. Poza tym? To ta sama – na dobre i na złe – po prostu świetna gra.

Fire Emblem: The Sacred Stones

Po sukcesie The Blazing Blade na Zachodzie twórcy postanowili pójść za ciosem. Już w rok po jej premierze na GameBoy Advance ukazała się kontynuacja, otrzymująca podtytuł The Sacred Stones. Fabułę osadzono w innym uniwersum niż w poprzedniczce, także nie ma najmniejszego problemu od rozpoczęcia zabawy właśnie w tym miejscu. Czy warto? Jeżeli niestraszny wam wysoki poziom trudności – jak najbardziej.

Chociaż Uświęcone Kamyki tworzono już przy okazji pierwszej części opracowywanej z myślą o „dużej” konsoli (Path of Radiance), wcale nie oznacza to, że mamy do czynienia z produktem „wybrakowanym”. Wymieniając polecane odsłony FE, nie tylko z GBA, grzechem byłoby o niej nie wspomnieć. Gameplay nie uległ drastycznym zmianom, a ówcześni recenzenci szczególnie chwalili fabułę. Ta nie była tak długa i złożona jak w np. Three Houses, ale też ma sporo uroku. The Sacred Stones jest również znacznie przyjaźniejsze nowicjuszom niż poprzedniczka.

Fire Emblem: Shadows of Valentia

Gracze na zachodzie nigdy nie otrzymali kilku pierwszych części serii Fire Emblem. Przynajmniej do czasu, bo przykładowo jedynka ukazała się finalnie w ramach Nintendo Switch Online. Wcześniej posiadacze 3DSa mieli za to okazję zapoznać się z remakiem dwójki, który trafił nań… już po premierze Switcha. Na całe szczęście nie przeszkodziło to w osiągnięciu bardzo zadowalającej sprzedaży.

Właściciele przenośnej konsoli nie dostali prostego portu z angielską lokalizacją, a pełnoprawne, duże odnowienie. Oprawa graficzna przypomina tą z Awakening, a gameplay znacznie usprawnia oryginalnego Gaidena. Dla osób niechętnych stawiania czoła wysokiemu wyzwaniu dodano też niższy („normalny”) poziom trudności oraz możliwość wyłączenia permanentnej śmierci bohaterów w trakcie walk. Przyjemną nowością (dla dwójki, nie serii ogółem) jest też możliwość ograniczonego cofania już wykonanych tur.

Fire Emblem: Engage

Jeżeli interesują was gry podobne do Fire Emblem: Three Houses… to niestety musicie szukać dalej. Engage co prawda jest kolejną „dużą” i pełnoprawną odsłoną, a nie żadnym spin-offem, ale więcej w niej różnic niż podobieństw do poprzedniczki. Mowa zarówno o rozgrywce, klimacie, narracji, jak i ogólnym projekcie czy kierunku artystycznym. No dobra – może po kolei.

Engage zamiast na wciągającą fabułę i budowanie relacji z bohaterami, stawia zdecydowanie mocniej na gameplay i liczbę taktycznych starć. Brak tu też masy „personowych” mechanik, a te, które pozostawiono, ograniczono do minimum. Nasz główny hub także przeszedł zmianę, bo latająca forteca Somniel jest zauważalnie mniejsza od akademii Garreg Mach. Co w kwestii oprawy? Jest znacznie bardziej kolorowo, dziwacznie i najzwyczajniej w świecie… japońsko. Mimo wszystko warto się FE:E zainteresować, bo same walki standardowo dają masę frajdy, szczególnie na wyższych poziomach trudności. Osoby mające ochotę na solidne taktyczne gry fabularne na Nintendo Switch, koniecznie muszą na tę konkretną pozycję zwrócić oko.

Fire Emblem: Genealogy of the Holy War

Pora się cofnąć, i to daleko, bo aż do ery SNESa (czy raczej w tym przypadku – Super Famicoma). Na nim w 1996 roku zadebiutowało Genealogy of the Holy War. Jest to czwarta odsłona serii, a druga na następcy Famicoma. Jak kilka pierwszych, niestety nigdy Kraju Kwitnącej Wiśnie nie opuściła.

Jest czego żałować! Genealogy of the Holy War zgarnęło bardzo dobre oceny. Ówcześni dziennikarze chwalili nie tylko usprawniony, przystępniejszy dla nowicjuszy (aczkolwiek dalej bardzo wymagający) gameplay, ale też znacznie lepszą fabułę. Jako jedyną wadę wskazywano w zasadzie nie do końca sprawiedliwie skoki poziomu trudności w niektórych rozdziałach. Kto wie, może na Nintendo Switch 2 doczekamy się remake’u?

Fire Emblem: The Blazing Blade

Na debiut marki na zachodzie i w zrozumiałym dla większej liczby ludzi języku, musieliśmy poczekać bardzo długo, bo aż do 2003 roku. To wtedy, w kilka miesięcy po japońskiej premierze, na amerykańskim runku premierę miało Fire Emblem: The Blazing Blade. Jako że mowa o pierwszej wydanej w języku Wilhelma Trzęsigruszki części, zdecydowano się nie dawać jej żadnego podtytułu. Otrzymaliśmy po prostu… Fire Emblem.

Debiut można zaliczyć do tych zdecydowanie udanych. Taktyczny RPG został ciepło przyjęty zarówno przez graczy, jak i recenzentów. Pochwały zebrała nie tylko warstwa gameplayowa, ale i historia. Ta może nie była tak złożona, jak np. w Final Fantasy Tactics (no i okazała się sporo od niej krótsza), ale to naprawdę drobne rysy na diamencie. W końcu sam fakt porównania do jednego z najlepszych FF to powód do zadowolenia.

Fire Emblem: Awakening

Awakening… no, można powiedzieć, że tytuł ma całkiem proroczy. Przebudzono bowiem w zachodnich fanach zainteresowanie marką, bez czego kolejne części albo by nie powstały, albo zadebiutowałyby ze znacznie ograniczonym budżetem i o mniejszej skali. Zmiany nie zawsze się opłacają, ale tym razem – jak najbardziej tak.

Podstawy pozornie pozostały takie jak zawsze. Taktycznie starcia oraz przekazywana w ramach visual novelkowych scenek między nimi opowieść. Awakening postanowiło zwiększyć nacisk na ten drugi aspekt, dodając elementy symulatora randek, na dodatek na tyle złożonego, że po czasie do naszej drużyny może dołączyć… potomstwo jednego z bohaterów. W jaki sposób? Lepiej nie pytajcie. W zasadzie jedyny większy minus tej części to fakt, że postacie… nie mają stóp (teraz tego nie odzobaczycie, nie dziękujcie). To odsłona dalej piekielnie grywalna, mogąca spokojnie stawać w szranki nawet z nowszymi odsłonami – z tego też powodu trafiła aż na podium dzisiejszego rankingu.

Fire Emblem: Path of Radiance

Nasz ranking prezentujący gry turowe na Nintendo Switch z serii Fire Emblem powoli zbliża się ku końcowi. Choć został zdominowany przez tytuły wydane na konsole przenośne, niektóre wybitne odsłony cyklu trafiły też na te „większe” platformy, co zresztą już udowodniliśmy, umieszczając w naszym rankingu Radiant Dawn z Wii. Teraz przyszła pora na kolejną część, która zadebiutowała na tym sprżęcie – Path of Radiance, będące prequelem wspomnianego RD.

Tak na dobrą sprawę jedyną jej większą wadą jest oprawa graficzna. O ile odsłony 2D wciąż trzymają się bardzo dobrze, tak w tym przypadku przejście w pełen trójwymiar sprawiło, że całość szybko się zestarzała. Zresztą już na premierę to właśnie ten aspekt oberwał najmocniej. Sam gameplay i fabuła, pomimo nowej technologii, nie przeszły rewolucyjnych zmian, a jedynie drobną ewolucję. Te jednak absolutnie – przynajmniej jeszcze wtedy – nie były potrzebne, bo świeża perspektywa „robiła robotę”.

Fire Emble: Three Houses

Nasz dzisiejszy ranking gier FE kończy jedna z najnowszych – i najbardziej lubianych – odsłon. Three Houses, bo o niej właśnie mowa, zapowiedziana została już w 2017 roku, krótko po samym Switchu, ale na premierę przyszło graczom czekać aż 2 lata. Na całe szczęście okazało się, że było warto, bo twórcy w zasadzie rozbili bank.

Three Houses nie tylko miesza u podstaw (chociażby porzucając „trójkąt” zależności broni), ale też znacznie zwiększa skalę. Nie dość, że eksploracja jest znacznie swobodniejsza – bo i opactwo do Garreg Mach do najmniejszych nie należy – to na dodatek stanowi tak jakby… trzy produkcje w jednej. Wybierając na dosyć wczesnym etapie jeden z domów, skazujemy się w drugiej połowie na znacznie inną historię, możliwe do rekrutacji postacie, oraz same starcia. Już jedno podejście zajmie wam minimum 50 godzin, a zaraz po nim na pewno najdzie was ochota na kolejne.

Łowcy, a jakie są według was najlepsze gry Fire Emblem? Koniecznie podzielcie się z nami w komentarzach!

O autorze
Publicysta, Recenzent

Absolwent Uniwersytetu Śląskiego, z wykształcenia nauczyciel. Na Łowcach Gier pisze od 2022 roku. Fan wszelkiej maści "japońszczyzny", ze szczególnym nastawieniem na serie Final Fantasy, Tales of, oraz Like a Dragon. Za pełnoprawny remake Xenogears dałby siebie (lub ewentualnie Venoma) pokroić.…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.