Recenzja gry Pacific Drive. Bezlitosna walka z anomaliami i złą optymalizacją za sterami kombi

Zaryzykuję stwierdzenie, że Pacific Drive to jedna z najbardziej wyróżniających się produkcji wydanych w ostatnich latach. Już dawno nie grałem w tytuł, który wnosiłby tak wiele świeżości do gatunku survivali. Niniejsza recenzja przybliży Wam, czym dokładnie okazał się debiut od Ironwood Studios, oraz dlaczego niektórzy mogli minąć się z oczekiwaniami. Zapraszamy do lektury!

Recenzowana gra: Pacific Drive

Ogrywaliśmy na: PlayStation 5

Data premiery: 22.02.2024 r.

Platformy: PlayStation 5, PC

Deweloper: Ironwood Studios

Polski wydawca: Kepler Interactive

Stalker na kołach

Pacific Drive nie rozpoczyna swojej historii z wysokiego „C” – ot, wcielamy się w kuriera, który rutynowo dostarcza kolejne paczki. To, co może zwiastować intrygę, to lokacja, do jakiej się udajemy, wszak Olimpijska Strefa Wykluczenia w stanie Waszyngton zadziała na wyobraźnię dosłownie każdemu. Akcja dzieje się pod koniec lat 90., natomiast kilka dekad wstecz (lata 40-50 XX wieku) we wspomnianym miejscu rząd prowadził wątpliwej jakości badania, co ostatecznie poskutkowało zamknięciem ogromnego kompleksu i otoczeniu go olbrzymimi murami.

Z własnej woli nikt normalny nie pchałby się w takie miejsce – gorzej, kiedy przejażdżka kończy się pochłonięciem naszego samochodu przez tajemnicze wiry i snopy światła rozparcelowujące go na pojedyncze elementy, a nam nie pozostaje nic innego, jak ucieczka i łapanie się wszelkich alternatyw. Szybko trafiamy na garaż i starego, zardzewiałego rupiecia, którym musimy doczłapać się do jakiejś bezpiecznej przystani wyznaczonej przez nowych rozmówców poznanych w trakcie wydarzeń. Nieświadomi przygód, jakie nas czekają, właśnie w taki sposób trafiamy do strefy zero, z której będziemy musieli się wydostać, a zgarnięty po drodze gruz okaże się tarczą, oraz wiernym kompanem.

Hardkorowy survival bez cienia przesady

Wyjaśnijmy to sobie od razu – Pacific Drive w oczach wielu graczy wydawał się czymś kompletnie innym i w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Ironwood Studios to mała ekipa licząca może z 20 osób, która na materiałach przedstawiała swój debiutancki twór jako grę o samochodzie z elementami car-mechanic symulatora, gdzie jednym z głównych filarów jest mroczna, napięta atmosfera. Horror to nie jest (a o tym za chwilę), z kolei w praktyce okazuje się, iż mamy do czynienia z rasowym survivalem mającym w rodowodzie cząstki roguelike’a. To naprawdę oryginalne połączenie i powiew świeżości, które przez swoją strukturę, jak i styl graficzny momentami przywodzi na myśl nawet Outer Wilds (nie mylić z Worlds!). Ma to swoje odzwierciedlenie w gameplayu, dzięki czemu rozgrywka w Pacific Drive to unikalne doświadczenie, czasem wręcz nazbyt emocjonujące.

Kwestie fabularne można już odstawić na bok, bo niestety trochę nie ma o czym prawić. Główny bohater to niemowa, natomiast opowiadanie historii ogranicza się do narracji przez środowisko, kiedy to znajdujemy notatki na temat świata przedstawionego albo wsłuchujemy się w rozmowy prowadzone między Oppy, Tobiasem i Francisem. To pokręcona ekipa, więc niejednokrotnie słuchamy analiz dotyczących eksplorowanego terenu albo ich…kłótni. Oni też szukają odpowiedzi na przeróżne pytania, aczkolwiek brak tu większego polotu, bo aktywacja co bardziej rozbudowanych dialogów rozpoczyna się po dokonanym progresie fabularnym, więc na ogół śmigamy w ciszy, ewentualnie wsłuchujemy się w radio (pod warunkiem, że działa).

Mrok, anomalie, dzikie węże

W Pacific Drive eksplorujemy mapę podzieloną na kilkanaście pomniejszych fragmentów, gdzie występują losowo generowane rzeczy i układy dróg. Startujemy z bazy, dojeżdżamy w interesujące nas miejsce, zbieramy tyle przedmiotów, ile jesteśmy tylko w stanie pomieścić w ekwipunku i w zasadzie tyle. W międzyczasie przełączamy jakieś generatory lub odnajdujemy kluczowe dla historii rekwizyty, po czym teleportujemy się do punktu wypadowego. To, co z pozoru wydaje się przepisem na leniwą produkcję o eksploracji, działa w Pacific Drive fenomenalnie i dostarcza niezapomnianych wrażeń dzięki rozbudowanym systemom, oraz sztuczkom, jakie serwują twórcy.

Pierwotnie dysponujemy iście spartańskim asortymentem, a pojazd gracza to przerdzewiałe zwłoki, jakimi poruszał się (i w sumie w nich mieszkał) Ricky z Trailer Park Boys, tyle że w wersji touring. W tej grze jeździ się wbrew pozorom bardzo powoli, zresztą gnanie z większą prędkością może szybko skończyć zabawę. Przypominam, iż znajdujemy się w strefie wykluczonej, pełnej niewytłumaczalnych zjawisk. Buszowanie po szopach czy laboratoriach często zakłóci nam mrok oraz towarzyszące mu pogodowe anomalie w postaci mgły, deszczu, albo burzy. Ziemia potrafi wystrzelić z siebie snop potężnych skał, które raptownie wywrócą samochód na dach (na szczęście jest odgórna opcja, żeby go błyskawicznie ustawić do prawidłowej pozycji), drogi przecinają ogromne piły tarczowe, elektryczne mechanizmy rażą nas prądem, walające się upiorne manekiny wybuchają przy bliskim kontakcie, a wielkie latające magnesy potrafią dosłownie porwać furę i przetrzepać ją między drzewami. To tylko kilka przykładów zagrożeń, na jakie natrafimy podczas eksploracji strefy – wszystkie są nieprzewidywalne i pojawiają się w całkowicie randomowych układach, co tylko utrudnia rozgrywkę.

Danie główne jednak dopiero nadciąga – wspomniałem wcześniej, że zonę trzeba opuścić przez teleport. Na przednim siedzeniu pasażera, tuż obok panelu z mapą, jest zainstalowany specjalny system umożliwiający pozyskiwanie tzw. Kotwic. Są to duże, świecące kule wypełnione energią, które znajdujemy w danej lokacji i ręcznie umieszczamy w maszynie. Po osiągnięciu wskazanego poziomu mamy opcję uruchomić portal będący wysokim, bo sięgającym aż do nieba, snopem elektrycznej poświaty. Ta również generuje się w różnych sektorach, natomiast po spędzeniu kilkunastu minut w danej sekcji usłyszymy przeraźliwe wycie alarmu zwiastującego docierające do nas stężenie radioaktywne, połykające cały teren niczym w battle royale. Wokół gracza rzecz jasna nieustannie występują radioaktywne pyły, jednakże nadciągające apogeum jest w stanie posłać stalkera do piachu w kilkadziesiąt sekund.

Model jazdy, jak na amatorską pozycję o prowadzeniu pojazdu jest świetny, lecz trudny teren (szczególnie bez odpowiedniego wyposażenia) praktycznie uniemożliwia off-road. Błoto i mrok ograniczają widoczność, a kokpit auta świeci się w wyniku awarii niczym lampka świąteczna – daję słowo, że adrenalina towarzysząca gnaniu do portalu resztkami sił będzie jednym z Waszych najlepszych doświadczeń w tym roku.

Pimp My Ride, czyli Xzibit byłby dumny

W porządku – co się zatem dzieje, kiedy jakimś cudem uda nam się przetrwać i trafimy z powrotem do bazy wypadowej? Cóż, z pewnością będziecie zajęci naprawą oraz analizą zysków/strat. Pacific Drive craftingiem stoi, w związku z czym oferuje chorą, pedantyczną wręcz masę zależności i rozbudowanych systemów. Na początku parkujemy auto w wyznaczonym miejscu, gdzie podładujemy baterię czy napełnimy zbiornik paliwa. W bagażniku wozimy ze sobą mały stół warsztatowy, aczkolwiek konkretną robotę wykonujemy w budynku. Gracz ma dostęp do komputera, w którym znajduje się mnóstwo ulepszeń. Poszczególne rzeczy odblokowujemy poprzez gromadzenie energii ze wspomnianych Kotwic. Nie starczyłoby mi dwudziestu stron na opisanie wszystkiego, warto więc napomknąć, że można tam odblokować najpotrzebniejsze gadżety – od technologii wytwarzania lepszych opon, przez usprawnione narzędzia, a na mocniejszym silniku skończywszy. Dodatkowo ulepszamy sam ośrodek – w pomieszczeniu mamy możliwość postawienia, chociażby niszczarki, która rozdrobni niepotrzebne elementy na pojedyncze surowce, a na zewnątrz zainstalujemy antenę do nawigacji. Jak wspomniałem, w grze zbiera się dosłownie wszystkie śmieci, ponieważ każde się na coś przydają i to jest właśnie siła craftingu. Chęć wytwarzania mocniejszych zderzaków, narzędzi naprawczych, pił do cięcia blachy, apteczek, reflektorów – to wszystko sprawia, że ładujemy po kieszeniach, ile się da. Rozwalimy młotem radio, otrzymamy baterię, plastik i kawałek elektroniki. Przez rozcięcie koła pozyskamy gumę. Raz usilnie potrzebowałem wytworzyć jakiś zestaw naprawczy i brakowało mi flar – byłem tak zdesperowany, iż celowo porwałem się na szybki wypad do zony, byleby szybko uzbierać kilka z nich i móc złożyć cały zestaw na następną, trudniejszą przeprawę.

Wytwarzanie jest skomplikowane, trzeba dużo przeskakiwać w menu między pozycjami i łatwo się w tym pogubić, toteż zalecam dozę cierpliwości. Interfejs niestety nie jest intuicyjny i początkowo będziecie rzucać obelgami w tę właśnie stronę. Osobiście byłem nieźle poirytowany tym, w jaki sposób układam elementy w ekwipunku – często zdarzało się, że biorąc coś do ręki, nie miałem już miejsca, więc znaleziona rzecz wskoczyła tak jakby na miejsce tej, którą dzierżyłem przed chwilą w łapach. Raz żonglując tak śmieciami, zgubiłem zbiornik do paliwa, przez co nie mogłem dotankować fury i musiałem poddać bardzo długą, owocną pętlę. Zatem raz jeszcze, cierpliwość, szczególnie że teraz dochodzimy do punktu kulminacyjnego, który jest w stanie tak samo zachęcić, jak i odrzucić graczy. W trakcie jazdy anomalie potrafią wywoływać pewne dziwactwa trapiące pojazd i jeżeli ich nie usuniemy, to będą ostro uprzykrzać życie w przyszłości. Do eliminacji błędów służy stacja diagnostyczna, w której musimy wybrać odpowiednie terminy opisujące problem. Uwierzcie mi, to wcale nie jest takie proste i intuicyjne jakby się mogło wydawać, a w dodatku mamy ograniczoną ilość prób (potem zaś trzeba wybrać się na wycieczkę, wrócić i spróbować ponownie). Dla przykładu – zwolnisz hamulec ręczny, otworzą Ci się drzwi. A jak uruchomisz wycieraczki, to zacznie Ci uciekać paliwo. Są rzeczy, do jakich nie doszedłem nawet po 20 godzinach gry.

Ładną mamy dziś pogodę. Chyba.

Pacific Dirve prezentuje się na swój sposób bardzo uroczo – z jednej strony grafika wcale nie jest tutaj wielkim osiągnięciem, nawet jak na indyka. To nie najnowszy Unreal Engine z ray tracingiem, bo zamiast tego mamy do czynienia z prostą geometrią w ogóle nie silącą się na realizm. Dzięki temu tytuł ma szansę godnie zestarzeć się w przyszłości. Kolorystyka i efekty towarzyszące anomaliom potrafią zrobić wrażenie, a szczególnie nakładane na obraz filtry przy intensywnej radioaktywności. Jeszcze lepiej sprawa ma się z dźwiękiem – mnóstwo tu dziwnych, niepokojących dźwięków syren, wybuchów i jak gdyby gotującej się plazmy? Naprawdę, momentami włos zjeża się na głowie. I na tym mógłbym w sumie zakończyć, gdyby nie fakt ogrywania Pacific Drive na PS5. Z przykrością stwierdzam, że optymalizacja momentami leży i nawet nie próbuje wstać. Tytuł nie posiada zablokowanych klatek i dziwnym trafem bywa płynniejszy w momentach, kiedy byśmy się tego nie spodziewali (spacer za dnia w gęstwinie drzew przeszytych licznymi promieniami słońca), a kuleje w momentach, gdy konsola teoretycznie mogłaby odpocząć (przy nocnych eskapadach małe źródło światła potrafiło sprowadzić grę do parteru).

Możecie już grać w Pacific Drive na PlayStation 5 i PC. Survival na kółkach dostępny za 73,25 zł

Jest jeszcze jeden mały szkopuł, mianowicie wibracje. Cieszę się, iż Dualsense daje tutaj autentycznie świetny feedback, bo świecą się ledy przy panelu, z głośnika dobiegają dialogi, a na całej powierzchni dłoni czujemy wibrację. No i właśnie, tutaj przesadzono totalnie – pad drży tak mocno, że po 10 minutach nie mogłem wytrzymać. Niestety twórcy nie pomyśleli o dostosowaniu tej funkcji pod swoje potrzeby w opcjach, więc kontroler musiałem ręcznie wyciszać z poziomu menu konsoli.

Wyjątkowa podróż w nieznane, ale z pewnym ryzykiem

Bardzo cenię sobie Pacific Drive za to, że nie jest horrorem, jakiego mógłbym się spodziewać. Tytuł ma specyficzną atmosferę i potrafi przerazić, aczkolwiek nic nas tutaj na siłę nie atakuje. Gracz to jedynie turysta, a nie wróg numer jeden dla anomalii. Niejednokrotnie chodząc po zonie skąpanej w mroku, wychylałem swój łom ku niebu i czułem się jakbym był Morganem Freemanem w Half-Life. Dzikie wyprawy i zakleszczająca się strefa przywodziła na myśl CoD: Warzone. Z kolei oryginalna oprawa graficzna zdaje się czerpać inspiracje ze wspomnianego wyżej Outer Wilds.

Wypady po surowce potrafią być ekscytujące, następnie zaś powrót do bazy i tak w kółko, aż osiągniemy cel. Mimo iż mamy jasno wyznaczone misje, to jest tutaj pewien pierwiastek roguelike’a i to się ceni. Nie wszystko się jednak udało i najbardziej ubolewam właśnie nad skomplikowanym interfejsem i fabułą spychaną na drugi plan przez niesamowity wir wydarzeń. Wersja na PS5 cierpi w dodatku poprzez kiepską optymalizację, co boli, tym bardziej że ogrywałem demo na minionym Steam Next Fest i na odpowiednim PC Pacific Drive działa wyśmienicie. W ostatecznym rozrachunku i tak zalecam sprawdzić tę produkcję, albowiem rzadko kiedy dostajemy tak oryginalne połączenie gatunków.


Premiera Pacific Drive

Ocena: 7/10

Pacific Drive nie bez powodu od pierwszej zapowiedzi budziło zainteresowanie graczy. Jest to niezwykle intrygujący, oferujący świeże podejście, tytuł, który boryka się z częstymi spadkami klatek. Naszej ocenie można dołożyć „oczko”, jeśli będziecie ogrywać grę na odpowiednio mocnym PC lub gdy tylko twórcy poprawią optymalizację na konsolach.


Co mi się podobało:

  • klimat zony
  • oprawa audiowizualna
  • rozbudowany crafting
  • auto to prawdziwy bohater,
  • model jazdy i możliwości tuningu wozu
  • level design, sporo ciekawych pułapek po drodze
  • OST wpada w ucho

Co nie przypadło mi do gustu:

  • optymalizacja momentami leży
  • wibracje, brak wyłączenia funkcji z poziomu gry
  • fabuła wydaje się mieć marginalne znaczenie
  • mało intuicyjny interfejs

O autorze
Publicysta, Recenzent

Szary człowiek, niespełniony dziennikarz, trochę marzyciel. Grami zauroczony od wczesnego dzieciństwa, gracz głównie konsolowy, aczkolwiek szanujący wszystkie platformy. Autor różnych tekstów związanych z branżą, które na przestrzeni lat znalazły się w kilku dziwnych miejscach Sieci. Od 2023 roku peryferyjny współpracownik…

Czytaj więcej
Niektóre odnośniki w artykułach to linki afiliacyjne. Klikając w nie lub też finalizując za ich pomocą kupno produktu, nie ponosisz żadnych kosztów. Jednocześnie sprawiasz, że otrzymujemy wynagrodzenie, dzięki któremu praca Redakcji jest możliwa.