
Ciemność
Rozgrywało się to wieczorem. Małe, górskie miasteczko powoli zaczynało budzić się z letargu, w jakim pogrążone było w ciągu dnia. Pierwsze puby i dyskoteki otwierały swe wnętrza przed stałymi bywalcami, a także przypadkowymi ludźmi, którzy nie mogąc znaleźć swego miejsca wyruszyli na ulicę w poszukiwaniu rozmaitych uciech. Tandetne światełka, neony, wpół nagie panie i temu podobne bzdury kusiły do odwiedzenia każdego z nocnych lokali. Pierwsi pijani młodzieńcy zataczali się na chodnikach, ktoś wymiotował do studzienki. Zagubione dzieci, nieświadome zagrożeń wynikających z przebywania o tej porze poza domem, bezmyślnie kopały piłkę. W ciemnym rogu jakiś frajer może zbyt dosłownie płacił za swoją głupotę prawdziwą gotówką. Bezpośrednio złodziejom.
Ten sam schemat powtarzał się regularnie, każdego dnia i od niepamiętnych czasów.
Jednakże ten konkretny, sobotni wieczór czymś się wyróżniał, coś sprawiało, że był inny. Osobliwa Ciemność, nie związana jedynie z brakiem światła, zdawała się powoli opanowywać małe, beztroskie miasteczko. Każde pojedyncze źródło jasności bez pośpiechu, lecz z matematyczną precyzją zaczynało osiągać jedność z Ciemnością. Początkowo nikt nie zauważył różnicy, wszyscy zdawali się być zbyt zajęci lub zbyt pijani by rozejrzeć się dookoła. Z każdą chwilą jednak niepokój wkradał się w umysły przypadkowych przechodniów, pijaków, dziwek. Atmosfera czekała na przełamanie, ktoś musiał wreszcie zacząć krzyczeć, ktoś musiał wyłamać się z posępnego schematu, z Ciemności rozumu. Dziecko, które jeszcze przed chwilą kopało piłkę, przystanęło i zamarło. Nie wydało z siebie jednak najmniejszego dźwięku, nie mogło, czuło, że jakaś nieogarnięta siła nie pozwala jej wyksztusić choćby słowa… Dwóch miejscowych dresiarzy pochłoniętych doszczętnie okazyjnym rabunkiem również zastygło w miejscu. Oszołomieni, zjarani tanim ścierwem, nagle poczuli coś obcego, zupełnie nie związanego z czymkolwiek, czego mogli w swoim życiu doświadczyć. Podobnie jak całe miasto zaczęli pogrążać się w Ciemności, wyczekiwane katharsis nie nadchodziło, nie miało możliwości. Ciemność jednak nie ustawała, wręcz przeciwnie – każda chwila nieuchronnie prowadziła do jej eskalacji, ostatecznego zwycięstwa nad najmniejszymi oznakami światła, jasności. Ludzkie twarze pobladły, straciły całkowicie wyraz, gałki oczne poszarzały, latarnie całkiem zgasły, neony utraciły zupełnie blask. Nastała pełna Ciemność, A potem spadł deszcz.
Błądzić jest rzeczą ludzką, tak mawiają. Mawiają też, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, że są poza naszym zasięgiem. Bo jak wytłumaczyć sytuację, w której po jednej nocy wymiera całe miasteczko, na ulicach i w barach leżą bądź stoją same trupy, a w dodatku nie ma żadnych zewnętrznych oznak napaści, ataku, czegokolwiek? Mniej lub bardziej postronny obserwator w tej sytuacji sam doświadczyłby przeżyć tematycznie powiązanych z zagadnieniem umierania. Początkowo zaprzeczałby możliwości istnienia zastanej sytuacji (-nie to zdecydowanie nie jest możliwe!), po zaobserwowaniu, że jednak to dzieje się naprawdę wpadłby w gniew (-dlaczego k#rwa nie mogę tego zrozumieć?!). Kolejnym etapem musiałoby być targowanie się z wyimaginowanym Losem (-no dobra, w następnym tygodniu pójdę do kościoła, ale o co tu chodzi?!) nieuchronnie prowadzące do przejawów depresji (-to może ja jestem taki głupi?). W efekcie obserwator zaakceptowałby istnienie okoliczności, których sam nie rozumie (-w sumie wczorajsze posiedzenie komisji śledczej też za bardzo sensu nie miało…). Taka byłaby reakcja obserwatora postronnego, John jednak nie miał luksusu załapania się do takiej kwalifikacji. Nie był to bowiem pierwszy raz, gdy stał się świadkiem i zarazem uczestnikiem Ciemności.
Z jakiegoś bliżej nie określonego powodu mordercza i mroczna siła nie działała na niego, organizm Johna potrafił bronić się przed destrukcyjnym wpływem Ciemności. Lekkomyślnie można by rzec, że jest to dobra karta, jakiś minimalnie pozytywny aspekt w kontekście otaczających go tragedii. Jednakże los nigdy nie był wobec Johna łaskawy, a ta swoista „odporność” musiała odbić swoje piętno. Tym samym nie umknęła czujnemu oku Bractwa. O tym ostatnim wiedział tylko jedno – jego członkowie, podobnie jak i John, byli odporni na Ciemność. I chcieli zabić Johna, to drugie.
John często zastanawiał się nad przyczyną swojej „wyjątkowości”. Nie mogła tkwić ona w jego wyglądzie, był jedną z tych osób, które spotkane na ulicy czy w parku nie pozostają w pamięci na dłużej niż ułamek sekundy. Nawet po czołowym zderzeniu, czy krótkiej wymianie zdań, nie dłużej niż po kilku minutach wypadał z pamięci. Był przeciętny. Ciemne włosy nie przejawiające najmniejszych oznak siwienia, niezbyt pełna nieco nawet wychudzona twarz w połączeniu z brakiem budowy atlety i niskim wzrostem wrzucałaby Johna do woreczka z napisem „zwyczajny gość”. Takich „zwyczajnych gości” na ziemi jest cała masa, a jednak…A jednak musiała istnieć przyczyna, dzięki której żniwo Ciemności go nie dosięgało, on zwyczajnie jej nie znał.
*******
Gdy tylko John zrozumiał, że miasteczko spowiła mgła nadchodzącej zagłady, podjął decyzję o ucieczce. Biegł przez brudne, mokre uliczki. Mijał śmieci, szczury, już częściowo otępiałych ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy z faktu, że opuszczają ich ostatnie ślady światła, tym samym i życie. Ale nie było dla nich ratunku, wiedział to aż nader dobrze. Wszelkie próby pomocy innym i tak okazałyby się daremne, a sam naraziłby się na spotkanie z członkami Bractwa. A tego zdecydowanie wolał uniknąć. Z możliwie jak największą prędkością pokonywał kolejne przecznice, nie zatrzymywał się nawet na chwilę. W płucach brakowało mu tchu, na skroni pojawiły się pierwsze krople potu, on jednak nie przestawał. Zdawał sobie sprawę, że każda chwila jest na wagę złota, a najmniejsza pomyłka może go słono kosztować.Był już w okolicy wiaduktu prowadzącego do wyjazdu z miasteczka, gdy spostrzegł czarnego Mercedesa wjeżdżającego główną drogą. Zamarł. Wiedział jednak, że nie jest to czas na panikę, a jedynie trzeźwe myślenie i plan mogą go uratować. Skręcił w najbliższy zaułek i czym prędzej biegł przed siebie. Wokół leżały już pierwsze umarłe, poszarzałe twarze. Latarnie zgasły całkowicie. Nawet fluorescencyjny neon z pobliskiego pubu pobladł i sczerniał. Martwy pies rasy żadnej zastygł podczas jedzenia resztek wyrzuconego posiłku. Jedynie szczury wydawały się wyraźnie ożywione i powoli zaczynały ucztowanie. W całej tej scenerii John dostrzegł stary magazyn. Targały nim mieszane uczucia, ale nie widział innego wyjścia. Musiał się schować i to była najlepsza szansa. Jedyna szansa. Błyskawicznie dobiegł do starych, poniszczonych drzwi i naparł na nie swoim wychudzonym ciałem. Nie ustąpiły od razu, po chwili jednak znalazł się w środku. Było całkowicie ciemno, w powietrzu unosił się stęchły odór zgnilizny i alkoholu. Pod nogami chrzęściły papiery i resztki jedzenia, na wpół już przetrawionego.
- pi#rdoleni menele – zaklął pod nosem John i czym prędzej skulił się w kącie. Nasłuchiwał. Ogarnęła go jednak pełna cisza. Zupełnie jakby wszechobecna Ciemność uderzyła także we wszystkie źródła dźwięku. Nie słyszał nawet bicia własnego serca, ani oddechu, niczego. Dokładnie w momencie, gdy był już przekonany, że może mu się udało, że może jednak go nie zauważyli, do magazynu weszli trzej rośli, biali mężczyźni, wszyscy ubrani w nienaganne, czarne garnitury od Armaniego. Pod marynarką każdy skrywał idealnie czarne koszule, którym dodatkowego wyrazu dodawały całkowicie czarne krawaty spięte czarnymi spinkami. Na nogach nosili idealnie wypolerowane czarne pantofle, oczy pozostawały skryte za czarnymi okularami przeciwsłonecznymi, prawe ucho każdego z dżentelmenów natomiast mieściło w sobie małe, czarne słuchawki. Całości dopełniały czarne, skórzane rękawiczki, wszystkie z inicjałami ŚŚ. Ich ubiór mógłby się wydawać mocno nieadekwatny do sytuacji. Przeciwnie. Zdawali się każdym elementem garderoby wyrażać swoje uwielbienie do Ciemności, fanatyzm w czystej postaci. Ubrane na czarno postacie pomimo wszechpanującej Ciemności były dla Johna doskonale widoczne, niestety on dla nich także.
- Świadek namierzony – powiedział pierwszy z przybyłych przytrzymując palec przy słuchawce, wyraźnie oczekując na dalsze instrukcje. – Potrzebujemy go żywego – odparł po chwili.
John nigdy wcześniej nie znalazł się w bezpośrednim starciu z członkami Bractwa. Nie miał pojęcia czego może się spodziewać. W dodatku przebywał jednocześnie w zamkniętym pomieszczeniu, co sprawiało, że choćby cień szansy na ratunek przestał istnieć.
- Stary magazyn, tylko jedno wyjście, o czym ja w ogóle myślałem – w duchu stwierdził zrezygnowany John. – Chcą mnie żywego, więc może jest nadzie…
W tym momencie poczuł, jak ciemnieje mu w oczach na wskutek nagłego uderzenia ciężkim kawałkiem metalu w głowę. Cieknąca krew podrażniła mu źrenicę i powoli zaczął osuwać się w nicość, nic nie miało już znaczenia, w jakimś sensie był wolny, ale na jak długo?
- Jest nasz, zabieramy go do Pokoju.
*******
Są różne sposoby oczekiwania na nieznaną przyszłość. Można z radością, ufnie cieszyć się każdą chwilą, w myśl zasady carpe diem czerpać z życia pełnię możliwości. Inną opcją jest zamknięcie się w sobie, zastygnięcie w marazmie i oczekiwanie najgorszego. Nie ulega wątpliwości, że niewola skłania raczej ku temu drugiemu wariantowi, szczególnie niewola nie mająca końca i mająca za miejsce ciemne i pachnące stęchlizną pomieszczenie, pełniące przed wieloma laty rolę sali tortur. Ściany pokryte pajęczynami i zastygłą krwią skrywały mroczną przeszłość, resztki średniowiecznych machin nie dawały złudzeń – cierpienie towarzyszy temu przybytkowi od zawsze. Przygnębienie, które obecnie bije z każdego skrawka sali udzieliło się nawet szczurom, które, pogrążone w bezsensie, licznie pozdychały pod czymś, co jedynie wojskowy mógłby nazwać prowizorycznym łóżkiem. Unoszący się w powietrzu fetor ich trucheł w połączeniu z kurzem tworzył mgiełkę, która dodatkowo ograniczała i tak już słabą widoczność. Jedynym źródłem światła była trzydziestowatowa żarówka, która jedynie w jakiś pokrętny sposób potęgowała uczucie przytłoczenia i mroku panującego w pomieszczeniu. Natomiast kraty w oknach i pokryte brudem tytanowe drzwi skutecznie ograniczały podejmowanie jakichkolwiek prób ucieczki, podobnie zresztą podłączone do nich ładunki wybuchowe. W takich właśnie warunkach John miał aż nadmiar czasu na rozmyślanie. Szybko zauważył, że głównym tematem, jaki pojawiał się w jego głowie nie była, o dziwo, przyczyna obecnego stanu rzeczy, ale własne dzieciństwo, zmarnowane nadzieje, utracone kontakty. Są to myśli, które człowiek dopuszcza do swej głowy oczekując na przyszłą, lecz nieuchronną śmierć. Próbuje wtedy dokonać wewnętrznego rachunku swojego życia, w jakimś metafizycznym wymiarze rozliczyć się ze światem i nagle uświadamia sobie, że to wszystko mrzonka, że znajduje się w ciemnym pomieszczeniu i gada sam do siebie. Tak wyglądają objawy załamania, szczególnie potęgowanego przez niekończące się zamknięcie. A czas jest nieubłagany, niezależnie od naszych przeżyć, dokonań, przemyśleń on biegnie dalej zupełnie nie przejmując się nami. Mijają godziny, dni, miesiące i wreszcie lata, my się starzejemy – on biegnie dalej, my umieramy – on biegnie dalej. Co jednak z sytuacją, gdy ten już nas nie ogranicza? Gdy stoimy obok, a nawet ponad nim? Gdy już nie żyjemy, a jedynie „trwamy”, trwamy w cierpieniu?
John zaczął już zastanawiać jak długo przebywa samotnie zamknięty, gdy nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
- Wreszcie się spotykamy – odparła mała, zgarbiona postać. Pozwól, że się przedstawię, jestem Prorokiem i długo wyczekiwałem na ciebie.
- Dlaczego mnie tutaj trzymacie? – wycedził John, choć tak naprawdę nie spodziewał się, że usłyszy satysfakcjonującą odpowiedź.
- Ty mi powiedz – odpowiedział Prorok – pojawiasz się zawsze w miejscu Kultu i uparcie nie chcesz zdechnąć razem z całą resztą wieśniaków, którzy nie potrafią dostrzec znaków nastania Ciemności. Wyjaśnij mi – dodał – dlaczego?
- Nie wiem, sam tego nie rozumiem…
Po chwili ciszy Prorok powiedział – mamy bardzo dużo czasu, ty jednak zdajesz się nie rozumieć pewnej kwestii. Twoja bluźniercza postawa przysporzy ci jedynie więcej cierpienia, bo to, że umrzesz jest już pewne. Do ciebie należy jednak wybór w jaki sposób to się stanie rzeczywistością. Zapytam więc jeszcze raz. Dlaczego opierasz się Ciemności?
- Pi#rdol się! Nie wiem co tu się dzieje, zostawcie mnie w spokoju!
- Cóż… Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Ale wrócimy do tematu jutro, pojutrze, a jak będzie trzeba to za kilkadziesiąt lat. Nie wiesz jednak jednej rzeczy o pomieszczeniu, w którym się znajdujesz. Jest ono, cóż… Specyficzne… Jeżeli, dajmy na to, w tej chwili cię uderzę to informacja o bólu, który powinienem ci tym uderzeniem wyrządzić zostanie w twoim mózgu przez cały pobyt tutaj, czyli w zasadzie do końca twojego życia. Każdy kolejny cios będzie się kumulował i prędzej czy później doprowadzi do całkowitej degradacji psychicznej. Złamiesz się – powiedział, po czym do pomieszczenia wszedł jeden z Braci, który go pojmał i zaczął wymierzać kolejne uderzenia w brzuch. Od wszechogarniającego bólu John stracił przytomność, po czym ponownie ją odzyskał na wskutek wewnętrznego cierpienia. Po kilku sesjach, mając w głowie jedynie marzenie by wreszcie umrzeć John usłyszał jak Prorok każe oprawcy wyprowadzić go z pomieszczenia i ponownie zamknąć. Ból momentalnie ustał.
- Jutro wrócimy do naszej rozmowy, ufam, że będziesz zdecydowanie bardziej skłonny do podzielenia się ze mną swoją tajemnicą…
Ale John nie był w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi ani dnia następnego, ani miesiąc później. Sam nie znał przyczyny tego fenomenu, który stał się przyczyną zainteresowania Bractwa. Wiedział jednak, że długo już nie wytrzyma a z jego mózgu zostanie jedynie papka. On sam zostanie jedynie warzywem, o ile wcześniej go nie zabiją. Najgorsze, że ostatnim czasem oprawcy nie zadają już pytań, a jedynie przystępują do tortur. Z żelazną precyzją i wielką konsekwencją zadają mu ból, który nie mija, odbija się piętnem w świadomości i trwa. John sam już nie wiedział jak długo jest uczestnikiem tej chorej gry. Nie wiedział także czy na zewnątrz świeci jeszcze słońce. Coś mówiło mu jednak, że nie wszystko stracone, a w pewnym sensie upewniał się w tym przekonaniu poprzez powtarzające się męczarnie.
*******
EDIT: autokorekta trochę mnie skarciła, już "poprawione" całe 3 bluzgi w tekście
