W tym dziale zajmujemy się szeroko pojętym retro gamingiem. Wspominamy stare gry, platformy, prasę i wszystko, co wiąże się z naszym hobby. Dzielimy się też wrażeniami z gier, do których teraz powróciliśmy po latach.
Dla ułatwienia przyjmujemy, że retro = więcej niż 15 lat od teraz.
Retro
- Posty: 2584
- Rejestracja: 3 gru 2012, o 16:40
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 80 razy
- Podziękowania: 317 razy
- Kontakt:
Rzadko gram na PC w tytułu "retro", bo większość gier komputerowych "brzydko" się zestarzała i po latach mechanika wydaje się toporna, ale czasem zdarza mi się powrót do przeszłości. Co jakiś czas wracam do Gothica 1 i 2, bo to dla mnie nieśmiertelne gierki, a dodatkowo cały czas wychodzą nowe mody, więc jest pretekst, aby odpalić klasyka
Od pół roku przechodzę też Neverwinter Nights, bo w przeszłości nie dobrnąłem do końca i obiecałem sobie, że kiedyś wrócę i skończę (pierwszy akt nadal wgniata w fotel, ale potem nie jest już tak ciekawie).
Do "retro" grania mam konsolkę Nintendo DS Lite. Nadal lubię sobie od czasu do czasu odpalić Pokemony czy inne Mario, bo te gry po prostu się nie starzeją i bawią tak samo jak lata temu. Gdybym zliczył wszystkie godziny jakie poświęciłem na Poki i Mario to pewnie uzbierałoby się grubo powyżej 1000 godzin

Do "retro" grania mam konsolkę Nintendo DS Lite. Nadal lubię sobie od czasu do czasu odpalić Pokemony czy inne Mario, bo te gry po prostu się nie starzeją i bawią tak samo jak lata temu. Gdybym zliczył wszystkie godziny jakie poświęciłem na Poki i Mario to pewnie uzbierałoby się grubo powyżej 1000 godzin

- Posty: 41
- Rejestracja: 8 kwie 2016, o 14:20
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 14 razy
- Podziękowania: 27 razy
Command & Conquer , akurat w tym roku minie 15 lat od jej powstania , zawsze chętnie do niej wracam jak i jej kontynuacji , tym bardziej cieszy ( mam nadzieję że nie zawiedzie ) remaster jej oraz red alerta.
- Posty: 72
- Rejestracja: 17 sie 2013, o 20:57
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 7 razy
- Podziękowania: 8 razy
- Kontakt:
Przez zimę obleciałem całą serię Silent Hill - o ile jedynkę przeszedłem a pewnie i z 10 razy, dwójkę trzy albo cztery, o tyle z trójką i czwórką to było moje pierwsze spotkanie. Mogę tylko powiedzieć, że seria jest unikalna i warta zagrania, szczególnie że części 2-4 prezentują się naprawdę godnie. SH 3 to kapitalny poziom jak na grę z PS 2, na CRT wygląda jak wczesne tytuły z następnej generacji. Reszta serii już pod retro nie podchodzi, ale wspomnę tylko, ze spadek jakości jest widoczny gołym okiem, choć nie jest tak tragicznie jak się spodziewałem.
Ograłem też po raz pierwszy Dooma II. I muszę tutaj przyznać, że o ile jedynkę ograłem kilka razy, to dwójkę z reguły przerywałem gdzieś w trakcie. Dla mnie to po prostu gorsza gra, do tego wygląda jak zwykły dodatek (jakby teraz wyszło coś takiego jako sequel, to twórcy zostali by zmiażdżeni krytyką). Projekt plansz jest bez sensu (w jedynce przynajmniej starały się opowiedzieć jakąś - boleśnie prostą, ale jednak - historię), takie Barrels of fun - co to w ogóle jest? Jedynka też nie była idealna pod tym względem, najlepszy jest zdecydowanie nieśmiertelny pierwszy epizod, ale całościowo to i tak IMO poziom wyżej od dwójki. Narażę się, ale dla mnie Hell on Earth to takie 6/10. Dużo więcej radochy sprawiło mi No Rest for the Living stworzone przez Nerve Software dla Doom3: BFG.
Generalnie do retro wracam często. Lubię retro!
Ograłem też po raz pierwszy Dooma II. I muszę tutaj przyznać, że o ile jedynkę ograłem kilka razy, to dwójkę z reguły przerywałem gdzieś w trakcie. Dla mnie to po prostu gorsza gra, do tego wygląda jak zwykły dodatek (jakby teraz wyszło coś takiego jako sequel, to twórcy zostali by zmiażdżeni krytyką). Projekt plansz jest bez sensu (w jedynce przynajmniej starały się opowiedzieć jakąś - boleśnie prostą, ale jednak - historię), takie Barrels of fun - co to w ogóle jest? Jedynka też nie była idealna pod tym względem, najlepszy jest zdecydowanie nieśmiertelny pierwszy epizod, ale całościowo to i tak IMO poziom wyżej od dwójki. Narażę się, ale dla mnie Hell on Earth to takie 6/10. Dużo więcej radochy sprawiło mi No Rest for the Living stworzone przez Nerve Software dla Doom3: BFG.
Generalnie do retro wracam często. Lubię retro!
- Posty: 1984
- Rejestracja: 18 sie 2013, o 20:26
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 7 razy
- Podziękowania: 416 razy
- Kontakt:
Wreszcie temat dla mnie
W ostatnich miesiącach praktycznie nie gram w nowe gry, poza dokończeniem AC Odyssey i teraz AC Origins. Po kolei, od marca:
- złapałem wreszcie 360-tkową wersję King Konga (2005 więc rocznikowo się łapie
) , która w przeciwieństwie do wersji PC działa i nawet jako-tako wygląda, do tego daje 1000 G za samo przejście. Bardzo krótka i monotonna wizualnie, ale dość przyjemna - mało jest gier, w których oprócz strzelania z karabinu dostajemy też dzidy do rzucania
W sumie dość standardowa gra na licencji filmu z tamtych czasów, ale było w niej kilka niestandardowych pomysłów, jak całkowite usunięcie interfejsu.
- przy okazji kupna DS Lite jako pierwszą grę na GBA kupiłem Spyro 2: Season of Flame - gra gameplayowo jest bardzo podobna do poprzedniczek z PS1, choć mniej straszy grafiką, i ma izometryczny widok. Przez ten widok dość nieprzyjemnie się w to gra, bo często nie wiadomo, w którą stronę pójdzie Spyro po wciśnięciu którego przycisku. Formuła identyczna jak w głównych grach, czyli zbieranie (tym razem) świetlików wykonując różne zadania dla NPCów, których jest wiele na danym poziomie. Nic rewolucyjnego, ale dość fajne doświadczenie jak na GBA.
- później zagrałem w Resident Evil: Code Veronica X i remaster jedynki. Przekonałem się wreszcie do tej izometrycznej formuły, choć Code Veronica mnie dość mocno denerwowało wiecznym oczekiwaniem, że będę zbierał wszystko i nie używał żadnej amunicji - w jednym momencie musiałem się cofnąć o ponad godzinę rozgrywki. Na początku ciężko się było przyzwyczaić do sterowania, ale po jakiejś godzinie gry się przyzwyczaiłem. Jednak w jedynce i tak używałem nowego schematu sterowania, dla wygody. Nie mam za dużo do powiedzenia o tych grach - więcej zagadek niż w nowych grach, ale formuła wciąż się prawie wcale nie zmieniła, poza kamerą. Jedynka była znacznie lepszą grą od Code Veronica, no i znacznie krótszą, CV jest o wiele za długie. Po przejściu 1 zacząłem 0, ale się lekko odbiłem i zostawiłem. Może za jakiś czas wrócę. Liczę na promocję na dwójkę na PSN, to ogram oryginał na Vicie.
- przy okazji pierwszej promocji na kolekcje Kingdom Hearts na Xboxie One, kupiłem obie i na razie przeszedłem trzy części. Jednak, tylko jedna z nich ma więcej niż 15 lat, mianowicie jedynka. Jasna cholera, jak to się strasznie zestarzało względem następnych części. Sterowanie postacią jest w tej części strasznie toporne, skakanie to mordęga. Walka jeszcze ujdzie, choć jest strasznie powolna, a blokowanie prawie nic nie daje. No i większość przydatnych umiejętności dostaje się mniej więcej w połowie gry, więc początkowe dwa-trzy światy na najwyższym poziomie trudności są mordęgą i testem cierpliwości. Sekcje w statku są okropne, graficznie wygląda to na wczesne PS1 i nie bawi wcale. Fabuła w tej grze, o dziwo, jest chyba lepsza niż w jakiejkolwiek kolejnej części. To znaczy, pod względem spójności. Złoczyńcy Disneya naprawdę coś tutaj robią, jest z nimi dużo walk i pełnią istotną rolę, zwłaszcza Diabolina. Walki z bossami zresztą są bardzo fajne i wymagające, poza niektórymi, jak Urszula, która powinna spłonąć w najgłębszych czeluściach piekielnych. Generalnie, to w żadnym razie nie jest zła gra - jest wyśmienita i od niej powinno się zaczynać przygodę z serią. Bo powrót jest bolesny, zwłaszcza po 2, 3 i Dream Drop Distance.
- po dłuższej przerwie od przechodzenia czegokolwiek, skończyłem The Legend of Zelda: Minish Cap na GBA. Graficznie, uważam tę grę za najlepszą ze wszystkich izometrycznych i nie mogę pojąć, dlaczego Nintendo przyjęło ten paskudny wygląd 3D dla części z DS - są szpetne, a Minish Cap nie zestarzał się ani trochę. Cały świat jest niezwykle barwny i różnorodny. Gra jest mniejsza niż reszta przedstawicieli serii, ma bodaj tylko 5 lochów i szósty z bossem. Każdy ma jakąś ciekawą mechanikę - w jednym trzeba topić lód żeby odzyskać zamrożone klucze, w drugim jeździć wagonikiem po torach, w innym skakać po chmurach, i tak dalej. To wszystko przy wykorzystaniu ciągle nowych i świeżych narzędzi, Zeldowa sztampa. No i jest jeszcze mechanika zmniejszania się dzięki tytułowej Czapce Minishów (w grze Minish = rasa Picori). Choć nie jest to nic rewolucyjnego - po prostu w pewnych miejscach Link może zmniejszyć się do rozmiarów mrówki, aby przejść do niedostępnych wcześniej miejsc. Nie jest to rzecz tak zaawansowana jak cofanie czasu w Ocarina of Time czy zmienianie pór roku w Oracle of Seasons, ale cieszy i jest fajna wizualnie - niektóre miejsca dla małego Linka to całkiem nowe lokacje, nawet jeden loch w całości eksplorujemy zmniejszonym protagonistą. Generalnie jest to moja druga ulubiona Zelda na ten moment, zaraz za Skyward Sword. Niedługo zagram w Breath of the Wild, więc zobaczymy czy podium ulegnie przetasowaniu
- no i najnowszy ukończony przeze mnie staroć, Harry Potter i Więzień Azkabanu na PS2. Grałem już w tę grę raz, ale mam ostatnio dużą ochotę na Pottera, więc przeszedłem drugi raz. Generalnie, jest to gra strasznie nierówna. Z jednej strony system czarów jest bardzo dobry - zaklęcia przypisywane są do wybranych przycisków (do wyboru niestety tylko trójkąt i kwadrat, bo kółkiem zmienia się teraz postać) i daje znacznie większe pole do popisu niż czary rzucane automatycznie w wersji PC. Z drugiej strony, nadal wszystkie obiekty "czarowalne" są oznaczone i nie da się pomylić, jakiego zaklęcia należy w danym momencie użyć. To sprawia, że gra mimo wszystko się od swojej pecetowej siostry dużo nie różni pod tym względem. No i graficznie - modele postaci są te same, choć silnik zupełnie inny. Hogwart jest niby otwarty, ale bardzo często natrafia się tutaj na zamknięte drzwi, nawet na niektóre piętra. Prawdziwie eksplorować zamek można dopiero po zakończeniu fabuły. No i błonia są straszne, ogromnie rozległe, bez żywej duszy i strasznie łatwo się na nich pogubić, ja składników eleiksirów szukałem latając na Hardodziobie, bo na piechotę trwałoby to wieczność. Wolałbym mniejsze błonia, ale bardziej konkretne - jak w Komnacie Tajemnic, również na PS2. Do tego, gra jest dość krótka. Całość skończyłem w dwa wieczory - pod tym względem również nie różni się bardzo od wersji PC; chociaż tamta jest jeszcze krótsza. Walka jest okropna. Jest jedno zaklęcie ofensywne - Flipendo - które jest prawie bezużyteczne. Przeciwnicy trafiają bohatera cały czas, a on zadaje im bardzo nikłe obrażenia. No i nie jest ich dużo - Czerwone Kapturki, Bachanki i Duchy, to chyba jedyne rodzaje przeciwników, do tego pojawiają się zaledwie kilka razy. No i są jeszcze Dementorzy, ale oni są tylko w oskryptowanych sekwencjach fabularnych. Można zmieniać postacie, które mają różne umiejętności, jednak balans między nimi jest bardzo dziwny. Harry może skakać, a jego zaklęcia to (oprócz standardowych Flipendo i Expeliarmus) Carpe Retractum i Expecto Patronum. Oba dostaje się dopiero w końcowej fazie gry, więc główny bohater jest w tej grze postacią praktycznie bezużyteczną, dopóki nie narzuca go fabuła. Dalej mamy Rona - on jest jeszcze gorzej obdarzony niż Harry. Nie potrafi skakać, za to umie wyszukiwać ukrytych przejść w ścianach... co gra wykorzystuje poza samouczkiem cały jeden raz. Jego zaklęciem jest Lumos Duo, przydatne w walce z Duchami, ale po poznaniu go używa się go bodajże raz do końca całej fabuły, w drugiej walce z Duchami. No i ostatnia jest Hermiona - najbardziej dokokszona postać w całej grze. Znów nie potrafi skakać, za to umie się czołgać w ciasnych przejściach. Jej zaklęcia to Reparo, Glacius i Draconifors, z czego Glacius jest poznawany na początku gry i potrzebny przez jej większość, co czyni Hermionę postacią, którą można przejść 3/4 gry. Nie rozumiem tego balansu, ale nie będę aż tak narzekał - przynajmniej można zmieniać postać, nie to co w poprzednich częściach. Ostatnie już słowo o tej grze - dubbing jest okropny. Wygląda to tak, jakby aktorzy najpierw nagrali wersję PC, a potem nagrali "coś tam" do wersji PS2. Dialogi często brzmią nieadekwatnie do sytuacji (jak przerażony Neville błagający o pomoc jakby właśnie wstał z łóżka), czasami w ogóle nie zgadzają się z napisami, a jeszcze w innym momencie w ogóle odpalają się po angielsku. Cieszy mnie, że ktoś jednak w tym 2004 poświęcił czas i zasoby na stworzenie polonizacji do gry na PS2, ale jest ona po prostu zła.
I to koniec, nie bijcie mnie za długość
Kupiłem Wii U, a razem z nim cyfrowe wydanie Majora's Mask, więc kiedyś też chętnie opiszę; a tymczasem ogrywam kolejne dwa Pottery - Komnatę Tajemnic na PS2 i Kamień Filozoficzny na PS1. Zobaczymy, czy cokolwiek z nich skończę, jutro przychodzi BOTW 

- złapałem wreszcie 360-tkową wersję King Konga (2005 więc rocznikowo się łapie


- przy okazji kupna DS Lite jako pierwszą grę na GBA kupiłem Spyro 2: Season of Flame - gra gameplayowo jest bardzo podobna do poprzedniczek z PS1, choć mniej straszy grafiką, i ma izometryczny widok. Przez ten widok dość nieprzyjemnie się w to gra, bo często nie wiadomo, w którą stronę pójdzie Spyro po wciśnięciu którego przycisku. Formuła identyczna jak w głównych grach, czyli zbieranie (tym razem) świetlików wykonując różne zadania dla NPCów, których jest wiele na danym poziomie. Nic rewolucyjnego, ale dość fajne doświadczenie jak na GBA.
- później zagrałem w Resident Evil: Code Veronica X i remaster jedynki. Przekonałem się wreszcie do tej izometrycznej formuły, choć Code Veronica mnie dość mocno denerwowało wiecznym oczekiwaniem, że będę zbierał wszystko i nie używał żadnej amunicji - w jednym momencie musiałem się cofnąć o ponad godzinę rozgrywki. Na początku ciężko się było przyzwyczaić do sterowania, ale po jakiejś godzinie gry się przyzwyczaiłem. Jednak w jedynce i tak używałem nowego schematu sterowania, dla wygody. Nie mam za dużo do powiedzenia o tych grach - więcej zagadek niż w nowych grach, ale formuła wciąż się prawie wcale nie zmieniła, poza kamerą. Jedynka była znacznie lepszą grą od Code Veronica, no i znacznie krótszą, CV jest o wiele za długie. Po przejściu 1 zacząłem 0, ale się lekko odbiłem i zostawiłem. Może za jakiś czas wrócę. Liczę na promocję na dwójkę na PSN, to ogram oryginał na Vicie.
- przy okazji pierwszej promocji na kolekcje Kingdom Hearts na Xboxie One, kupiłem obie i na razie przeszedłem trzy części. Jednak, tylko jedna z nich ma więcej niż 15 lat, mianowicie jedynka. Jasna cholera, jak to się strasznie zestarzało względem następnych części. Sterowanie postacią jest w tej części strasznie toporne, skakanie to mordęga. Walka jeszcze ujdzie, choć jest strasznie powolna, a blokowanie prawie nic nie daje. No i większość przydatnych umiejętności dostaje się mniej więcej w połowie gry, więc początkowe dwa-trzy światy na najwyższym poziomie trudności są mordęgą i testem cierpliwości. Sekcje w statku są okropne, graficznie wygląda to na wczesne PS1 i nie bawi wcale. Fabuła w tej grze, o dziwo, jest chyba lepsza niż w jakiejkolwiek kolejnej części. To znaczy, pod względem spójności. Złoczyńcy Disneya naprawdę coś tutaj robią, jest z nimi dużo walk i pełnią istotną rolę, zwłaszcza Diabolina. Walki z bossami zresztą są bardzo fajne i wymagające, poza niektórymi, jak Urszula, która powinna spłonąć w najgłębszych czeluściach piekielnych. Generalnie, to w żadnym razie nie jest zła gra - jest wyśmienita i od niej powinno się zaczynać przygodę z serią. Bo powrót jest bolesny, zwłaszcza po 2, 3 i Dream Drop Distance.
- po dłuższej przerwie od przechodzenia czegokolwiek, skończyłem The Legend of Zelda: Minish Cap na GBA. Graficznie, uważam tę grę za najlepszą ze wszystkich izometrycznych i nie mogę pojąć, dlaczego Nintendo przyjęło ten paskudny wygląd 3D dla części z DS - są szpetne, a Minish Cap nie zestarzał się ani trochę. Cały świat jest niezwykle barwny i różnorodny. Gra jest mniejsza niż reszta przedstawicieli serii, ma bodaj tylko 5 lochów i szósty z bossem. Każdy ma jakąś ciekawą mechanikę - w jednym trzeba topić lód żeby odzyskać zamrożone klucze, w drugim jeździć wagonikiem po torach, w innym skakać po chmurach, i tak dalej. To wszystko przy wykorzystaniu ciągle nowych i świeżych narzędzi, Zeldowa sztampa. No i jest jeszcze mechanika zmniejszania się dzięki tytułowej Czapce Minishów (w grze Minish = rasa Picori). Choć nie jest to nic rewolucyjnego - po prostu w pewnych miejscach Link może zmniejszyć się do rozmiarów mrówki, aby przejść do niedostępnych wcześniej miejsc. Nie jest to rzecz tak zaawansowana jak cofanie czasu w Ocarina of Time czy zmienianie pór roku w Oracle of Seasons, ale cieszy i jest fajna wizualnie - niektóre miejsca dla małego Linka to całkiem nowe lokacje, nawet jeden loch w całości eksplorujemy zmniejszonym protagonistą. Generalnie jest to moja druga ulubiona Zelda na ten moment, zaraz za Skyward Sword. Niedługo zagram w Breath of the Wild, więc zobaczymy czy podium ulegnie przetasowaniu

- no i najnowszy ukończony przeze mnie staroć, Harry Potter i Więzień Azkabanu na PS2. Grałem już w tę grę raz, ale mam ostatnio dużą ochotę na Pottera, więc przeszedłem drugi raz. Generalnie, jest to gra strasznie nierówna. Z jednej strony system czarów jest bardzo dobry - zaklęcia przypisywane są do wybranych przycisków (do wyboru niestety tylko trójkąt i kwadrat, bo kółkiem zmienia się teraz postać) i daje znacznie większe pole do popisu niż czary rzucane automatycznie w wersji PC. Z drugiej strony, nadal wszystkie obiekty "czarowalne" są oznaczone i nie da się pomylić, jakiego zaklęcia należy w danym momencie użyć. To sprawia, że gra mimo wszystko się od swojej pecetowej siostry dużo nie różni pod tym względem. No i graficznie - modele postaci są te same, choć silnik zupełnie inny. Hogwart jest niby otwarty, ale bardzo często natrafia się tutaj na zamknięte drzwi, nawet na niektóre piętra. Prawdziwie eksplorować zamek można dopiero po zakończeniu fabuły. No i błonia są straszne, ogromnie rozległe, bez żywej duszy i strasznie łatwo się na nich pogubić, ja składników eleiksirów szukałem latając na Hardodziobie, bo na piechotę trwałoby to wieczność. Wolałbym mniejsze błonia, ale bardziej konkretne - jak w Komnacie Tajemnic, również na PS2. Do tego, gra jest dość krótka. Całość skończyłem w dwa wieczory - pod tym względem również nie różni się bardzo od wersji PC; chociaż tamta jest jeszcze krótsza. Walka jest okropna. Jest jedno zaklęcie ofensywne - Flipendo - które jest prawie bezużyteczne. Przeciwnicy trafiają bohatera cały czas, a on zadaje im bardzo nikłe obrażenia. No i nie jest ich dużo - Czerwone Kapturki, Bachanki i Duchy, to chyba jedyne rodzaje przeciwników, do tego pojawiają się zaledwie kilka razy. No i są jeszcze Dementorzy, ale oni są tylko w oskryptowanych sekwencjach fabularnych. Można zmieniać postacie, które mają różne umiejętności, jednak balans między nimi jest bardzo dziwny. Harry może skakać, a jego zaklęcia to (oprócz standardowych Flipendo i Expeliarmus) Carpe Retractum i Expecto Patronum. Oba dostaje się dopiero w końcowej fazie gry, więc główny bohater jest w tej grze postacią praktycznie bezużyteczną, dopóki nie narzuca go fabuła. Dalej mamy Rona - on jest jeszcze gorzej obdarzony niż Harry. Nie potrafi skakać, za to umie wyszukiwać ukrytych przejść w ścianach... co gra wykorzystuje poza samouczkiem cały jeden raz. Jego zaklęciem jest Lumos Duo, przydatne w walce z Duchami, ale po poznaniu go używa się go bodajże raz do końca całej fabuły, w drugiej walce z Duchami. No i ostatnia jest Hermiona - najbardziej dokokszona postać w całej grze. Znów nie potrafi skakać, za to umie się czołgać w ciasnych przejściach. Jej zaklęcia to Reparo, Glacius i Draconifors, z czego Glacius jest poznawany na początku gry i potrzebny przez jej większość, co czyni Hermionę postacią, którą można przejść 3/4 gry. Nie rozumiem tego balansu, ale nie będę aż tak narzekał - przynajmniej można zmieniać postać, nie to co w poprzednich częściach. Ostatnie już słowo o tej grze - dubbing jest okropny. Wygląda to tak, jakby aktorzy najpierw nagrali wersję PC, a potem nagrali "coś tam" do wersji PS2. Dialogi często brzmią nieadekwatnie do sytuacji (jak przerażony Neville błagający o pomoc jakby właśnie wstał z łóżka), czasami w ogóle nie zgadzają się z napisami, a jeszcze w innym momencie w ogóle odpalają się po angielsku. Cieszy mnie, że ktoś jednak w tym 2004 poświęcił czas i zasoby na stworzenie polonizacji do gry na PS2, ale jest ona po prostu zła.
I to koniec, nie bijcie mnie za długość


- Posty: 512
- Rejestracja: 16 sie 2013, o 19:20
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 24 razy
- Podziękowania: 23 razy
- Kontakt:
A pamiętacie taką jedną grę ...
Temat rzeka, ale aż się prosi mi przypomnieć o Giants: Citizen Kabuto. Muszę go sobie niedługo odświeżyć, bo absolutnie jestem fanem tej gry. Gierka z końca 2000 roku, posiadająca bardzo sympatyczny, komediowy Polski Dubbing. Sama fabuła pomimo dziejących się po drodze różnych tragedii, to jest opowiedziana w sposób humorystyczny i świetnie do tego pasuje. Fabuła jest opowiadana w cut-scenach, a między nimi jest gameplay. Misje jakie wykonujemy między nimi najbardziej różnorodne są w pierwszej Kampanii, czyli Meccaryans. My wejdziemy w skórę Baza, dowódcę innych Meccaryans, którzy podbijają nową, nieznaną wyspę, na nieznanej planecie z amerykańską flagą. Zwykle misje polegają na tym, by przejść z punktu A do B, by tam albo gdzieś wejść, albo coś zabić, albo zabrać i przynieść z powrotem. Dlatego formuła gry mogła się zestarzeć i stać się monotonną, ale tak nie jest do końca, bo teraz może być raczej denerwująca, przez dosyć nieróżnorodnych potworów, ale przyjemnych do ubicia, bo sami potrafią nas łatwo zabić, jest ich sporo, jak na gierkę 3D z jetpackiem, jest sporo elementów platformówkowych, jeśli latanie na krańcówkach paliwa do jakiegoś wzgórza można tak nazwać. Misji jest niemało i raczej się nie kończy je w 5 minut, no chyba że znacie protipy, bo jak najbardziej, tytuł jest dosyć elastyczny i zawsze można skończyć szybko, jeśli się wie jak i ma się trochę szczęścia i umiejętności. W ostatniej misji tej kampanii już mamy do czynienia nie z typową strzelanką, bo dochodzi całe rozwijanie bazy, z szukaniem robotników i dostarczaniem im pożywienia by oni mogli rozbudować bazę, a my mogli zaopatrzyć się w jak najlepsze bronie, a do wykupu ostatecznej broni... "skacząca bomba". Nie śmiejcie się z nazwy, bo za jej pomocą, niszczymy bez pozostawienia nawet kamienia bazę wroga.
A potem... Przechodzimy do 2 kampanii, sterując Sea Reaperem, piękną, lecz śmiercionośną panią morza, co zna czary i bije wrogów maczetą czy innym sejmitarem. Do tego dosyć szybko zaczynamy nią misję z rozwijaniem bazy, żeby zniszczyć z kolei bazę wroga za pomocą ogromnego Tornada. Trzeba przyznać, że twórcy mieli rozmach. W tej kampanii zdarzy nam się nawet brać udział w wyścigach!!!
A potem okazuje się, że jest jeszcze trzecia kampania z jeszcze inną postacią. Okazuje się, że już tytułowym Kabuto. Tutaj możemy się poczuć, niczym jak prawdziwy King Kong, z jedzeniem potworów i mieszkańców planety włącznie!!! I w sumie to się robi przez całą kampanię. Można nawet w późniejszych etapach... rodzić dzieci, które pomagają nam w pokonywaniu wrogów i można nimi nawet sterować!!!
To co opisuje, to może i spojler tego, co można spotkać w grze, ale przy tak starej grze chcę pokazać, jak ona potrafiła być inna od gier nawet współczesnych, co ona już potrafiła nam zaoferować i jak się okazywało, to było bardzo grywalne. Według mnie, jeśli przeboleć monotonię, to można się nawet teraz dobrze się bawić. Jakby nie patrzeć, mamy grę bardzo hybrydową, można grać z perspektywy pierwszej, jak i trzeciej osoby, grę można ztagować do wielu gatunków, a z tego co opisałem, to do takich jak: slasher/strzelanka/symulator king konga/kabaret/wojna/strategia/klasyki.
A jest jeszcze wiele innych rzeczy, o których nie wspomniałem i również stoją na wysokim poziomie.
Bardzo polecam sprawdzić sobie ten tytuł. Może i być nudny w dzisiejszych czasach, ale rozmachu odmówić mu nie można. I jest do tego trudna, bo w końcowych etapach kampanii poziom trudności jest już tak mocno podniesiony, że zdarza się nawet kilku-krotnie powtarzać całe poziomy, gdyż gra nie specjalnie się lubi z checkpointami i zwykle trzeba po śmierci powtarzać całą misję :p.
Jak się nie boicie, to serdecznie polecam!
https://steamcommunity.com/id/surprise3 ... ded/39140/ - tu inna recenzja, moja również do Final Fantasy VII, którego przeszedłem w poprzednim miesiącu i opisuje w niej, dlaczego nawet dziś warto go przejść, pomimo niedawnej premiery FF VII Remike.
Temat rzeka, ale aż się prosi mi przypomnieć o Giants: Citizen Kabuto. Muszę go sobie niedługo odświeżyć, bo absolutnie jestem fanem tej gry. Gierka z końca 2000 roku, posiadająca bardzo sympatyczny, komediowy Polski Dubbing. Sama fabuła pomimo dziejących się po drodze różnych tragedii, to jest opowiedziana w sposób humorystyczny i świetnie do tego pasuje. Fabuła jest opowiadana w cut-scenach, a między nimi jest gameplay. Misje jakie wykonujemy między nimi najbardziej różnorodne są w pierwszej Kampanii, czyli Meccaryans. My wejdziemy w skórę Baza, dowódcę innych Meccaryans, którzy podbijają nową, nieznaną wyspę, na nieznanej planecie z amerykańską flagą. Zwykle misje polegają na tym, by przejść z punktu A do B, by tam albo gdzieś wejść, albo coś zabić, albo zabrać i przynieść z powrotem. Dlatego formuła gry mogła się zestarzeć i stać się monotonną, ale tak nie jest do końca, bo teraz może być raczej denerwująca, przez dosyć nieróżnorodnych potworów, ale przyjemnych do ubicia, bo sami potrafią nas łatwo zabić, jest ich sporo, jak na gierkę 3D z jetpackiem, jest sporo elementów platformówkowych, jeśli latanie na krańcówkach paliwa do jakiegoś wzgórza można tak nazwać. Misji jest niemało i raczej się nie kończy je w 5 minut, no chyba że znacie protipy, bo jak najbardziej, tytuł jest dosyć elastyczny i zawsze można skończyć szybko, jeśli się wie jak i ma się trochę szczęścia i umiejętności. W ostatniej misji tej kampanii już mamy do czynienia nie z typową strzelanką, bo dochodzi całe rozwijanie bazy, z szukaniem robotników i dostarczaniem im pożywienia by oni mogli rozbudować bazę, a my mogli zaopatrzyć się w jak najlepsze bronie, a do wykupu ostatecznej broni... "skacząca bomba". Nie śmiejcie się z nazwy, bo za jej pomocą, niszczymy bez pozostawienia nawet kamienia bazę wroga.
A potem... Przechodzimy do 2 kampanii, sterując Sea Reaperem, piękną, lecz śmiercionośną panią morza, co zna czary i bije wrogów maczetą czy innym sejmitarem. Do tego dosyć szybko zaczynamy nią misję z rozwijaniem bazy, żeby zniszczyć z kolei bazę wroga za pomocą ogromnego Tornada. Trzeba przyznać, że twórcy mieli rozmach. W tej kampanii zdarzy nam się nawet brać udział w wyścigach!!!
A potem okazuje się, że jest jeszcze trzecia kampania z jeszcze inną postacią. Okazuje się, że już tytułowym Kabuto. Tutaj możemy się poczuć, niczym jak prawdziwy King Kong, z jedzeniem potworów i mieszkańców planety włącznie!!! I w sumie to się robi przez całą kampanię. Można nawet w późniejszych etapach... rodzić dzieci, które pomagają nam w pokonywaniu wrogów i można nimi nawet sterować!!!
To co opisuje, to może i spojler tego, co można spotkać w grze, ale przy tak starej grze chcę pokazać, jak ona potrafiła być inna od gier nawet współczesnych, co ona już potrafiła nam zaoferować i jak się okazywało, to było bardzo grywalne. Według mnie, jeśli przeboleć monotonię, to można się nawet teraz dobrze się bawić. Jakby nie patrzeć, mamy grę bardzo hybrydową, można grać z perspektywy pierwszej, jak i trzeciej osoby, grę można ztagować do wielu gatunków, a z tego co opisałem, to do takich jak: slasher/strzelanka/symulator king konga/kabaret/wojna/strategia/klasyki.
A jest jeszcze wiele innych rzeczy, o których nie wspomniałem i również stoją na wysokim poziomie.
Bardzo polecam sprawdzić sobie ten tytuł. Może i być nudny w dzisiejszych czasach, ale rozmachu odmówić mu nie można. I jest do tego trudna, bo w końcowych etapach kampanii poziom trudności jest już tak mocno podniesiony, że zdarza się nawet kilku-krotnie powtarzać całe poziomy, gdyż gra nie specjalnie się lubi z checkpointami i zwykle trzeba po śmierci powtarzać całą misję :p.
Jak się nie boicie, to serdecznie polecam!
https://steamcommunity.com/id/surprise3 ... ded/39140/ - tu inna recenzja, moja również do Final Fantasy VII, którego przeszedłem w poprzednim miesiącu i opisuje w niej, dlaczego nawet dziś warto go przejść, pomimo niedawnej premiery FF VII Remike.
- Posty: 67
- Rejestracja: 2 lip 2016, o 19:18
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował: 18 razy
- Podziękowania: 9 razy
Lubię się chwalić jak to gram w tytuły retro i poznaję dzięki temu historię medium. Dlatego też zajrzałem w rozpiskę gier, które ukończyłem w 2020 roku i... znalazłem tam ledwie trzy gry, które mają na karku powyżej 15 lat. Dwie z nich to całkowita prehistoria sięgająca początków FPSów - Wolfenstein 3D i dodatek do niego, Spear of Destiny. Widać, że oba tytuły nadgryzł ząb czasu, co przejawia się w przestarzałych rozwiązaniach projektowych, takich jak nieśmiertelne klucze do otwierania kolejnych drzwi, czy ukryte pomieszczenia, które czasami nie się w jakikolwiek oznaczone, a których odnalezienie jest czasami kluczowe do przejścia dalej. Do tego irytujący, hit-scanujący przeciwnicy sprawiają, że czasami poziomów trzeba uczyć się na pamięć, a zestaw broni, który dostajemy do dyspozycji jest, na dzisiejsze standardy, wręcz śmieszny. Zwłaszcza, że nie różnią się w ogóle zasadą działania, ani obrażeniami, jedynie szybkością strzelania. Nie oznacza to jednak, że źle się bawiłem. Większość poziomów jest stworzona bardzo rozsądnie, z dobrym rozmieszczeniem pick-upów i przeciwników, do strzelanie zwyczajnie daje frajdę - głównie przez czarny humor i gore, którymi ta gra jest przesiąknięta. Charakterystyczne 'Mein leben' zostanie ze mną już na zawsze, tak samo jak konieczność jedzenia psiej karmy celem zregenerowania życia
Do tego duże wrażenie zrobił na mnie system skradania (o ile tak można to nazwać) - jeśli przeciwnicy usłyszą, że w pokoju obok odbywa się strzelanina, to natychmiast do tego pokoju przybiegną. Imponujące jak na 1992 rok. Ogółem polecam oba tytuły - z lekkim wskazaniem na pierwowzór - z zastrzeżeniem, że warto je sobie dawkować po kilka plansz dzienne. W przeciwnym wypadku archaizmy mogą jednak nieco odrzucić.
Trzecim tytułem, o którym mogę wspomnieć w tym temacie, a który ograłem jakiś miesiąc po poprzednich był Return to Castle Wolfenstein, czyli kontynuacja dzieł od id, tym razem stworzona przez zaprzyjaźnione Raven Software. Kontynuacja, można śmiało powiedzieć, idealna, bo pięknie wprowadzająca serię w XXI wiek i pełen trójwymiar. Dostajemy tak naprawdę reinterpretację oryginalnej gry - znowu jako B. J. Blazkowicz uciekamy z lochu zamku Wolfenstein, żeby pokrzyżować plany nazistów. Tym razem jednak będziemy też przechadzać się po świeżym powietrzu, dzięki epizodom w wiosce Paderborn, czy niedalekich wykopaliskach. Duża różnicą względem poprzedniczek są też cutscenki, które pokazują między misjami nastroje panujące w sztabie brytyjskiego wojska. Zrobione są one bardzo prosto, ale klimatycznie. Na plus trzeba też zaliczyć fakt, że wachlarz uzbrojenia, z którego może korzystać główny bohater mocno się powiększył. Tym razem oprócz kilku rodzajów pistoletów, karabinów maszynowych, czy wyborowych, mamy też okazję pobawić się miotaczem ognia, granatami, czy działkiem Tesli, co zapewnia większą różnorodność w rozgrywce. Taką samą różnorodność zapewniają nowe rodzaje przeciwników - zamiast kilku rodzajów żołdaków, przemieszanych raz po raz jakimś bękartem Frankensteina, dostajemy zróżnicowaną grupę przeciwników, w tym znienawidzone przeze mnie oddziały przyboczne Helgi von Bulow – biegają cholery po całym polu walki i trafić ich się nie da. W ogóle gra jest całkiem wymagająca – przeciwników zawsze jest więcej i zabierają całkiem dużo życia (które nie regeneruje się automatycznie – do tego potrzebne są apteczki), dlatego też trzeba dobrze dobrać odpowiednią broń do sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc – bardzo dobra gra, która nie zestarzała się tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Warto ją sprawdzić w czasach, gdy FPSy wracają do korzeni czy to za sprawą nowych DOOMów, czy też indyczych Ion Fury, albo Project Warlock.

Trzecim tytułem, o którym mogę wspomnieć w tym temacie, a który ograłem jakiś miesiąc po poprzednich był Return to Castle Wolfenstein, czyli kontynuacja dzieł od id, tym razem stworzona przez zaprzyjaźnione Raven Software. Kontynuacja, można śmiało powiedzieć, idealna, bo pięknie wprowadzająca serię w XXI wiek i pełen trójwymiar. Dostajemy tak naprawdę reinterpretację oryginalnej gry - znowu jako B. J. Blazkowicz uciekamy z lochu zamku Wolfenstein, żeby pokrzyżować plany nazistów. Tym razem jednak będziemy też przechadzać się po świeżym powietrzu, dzięki epizodom w wiosce Paderborn, czy niedalekich wykopaliskach. Duża różnicą względem poprzedniczek są też cutscenki, które pokazują między misjami nastroje panujące w sztabie brytyjskiego wojska. Zrobione są one bardzo prosto, ale klimatycznie. Na plus trzeba też zaliczyć fakt, że wachlarz uzbrojenia, z którego może korzystać główny bohater mocno się powiększył. Tym razem oprócz kilku rodzajów pistoletów, karabinów maszynowych, czy wyborowych, mamy też okazję pobawić się miotaczem ognia, granatami, czy działkiem Tesli, co zapewnia większą różnorodność w rozgrywce. Taką samą różnorodność zapewniają nowe rodzaje przeciwników - zamiast kilku rodzajów żołdaków, przemieszanych raz po raz jakimś bękartem Frankensteina, dostajemy zróżnicowaną grupę przeciwników, w tym znienawidzone przeze mnie oddziały przyboczne Helgi von Bulow – biegają cholery po całym polu walki i trafić ich się nie da. W ogóle gra jest całkiem wymagająca – przeciwników zawsze jest więcej i zabierają całkiem dużo życia (które nie regeneruje się automatycznie – do tego potrzebne są apteczki), dlatego też trzeba dobrze dobrać odpowiednią broń do sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc – bardzo dobra gra, która nie zestarzała się tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Warto ją sprawdzić w czasach, gdy FPSy wracają do korzeni czy to za sprawą nowych DOOMów, czy też indyczych Ion Fury, albo Project Warlock.
Miałem podobne odczucia do drugiego Dooma. Jedynka bardzo mi się podobała, odpaliłem drugą część, licząc na coś równie dobrego i się mocno zawiodłem. Jak wspomniałeś - projekty plansz zdają się być zdecydowanie gorsze niż w pierwowzorze, tak samo jak umiejscowienie przeciwników. Miałem wrażenie, że twórcy nie planowali starć jak w jedynce, gdzie widać było jakiś pomysł, mieszanie różnych rodzajów przeciwników, areny walk stworzone w taki sposób, żeby gracz miał okazję się wycofać i przemyśleć strategię. Tutaj po prostu mamy nawrzucane w cholerę przeciwników, areny są albo zbyt małe, żeby dało się jakkolwiek ruszyć, albo zbyt duże i otwarte. Do tego dostajemy zdecydowanie więcej amunicji, więc nie musimy martwić się dostosowywaniem broni do sytuacji - po prostu bierzemy to, co zadaje największe obrażenia. Dodatkowa broń jest absolutnie cudowna, uwielbiałem już shotguna, ale supershotgun automatycznie stał się jedną z moich ulubionych broni w życiu. Ale co z tego, skoro dostaliśmy absolutnie upierdliwych przeciwników, których nowy oręż nie równoważy? Pain Elementale są strasznie upierdliwe, przede wszystkim, przez auto-aim, który skutecznie utrudnia zdjęcie ich, gdy ukryją się za kolegami. Tak samo Archvile - straszna gąbka na pociski. Niby dostajemy też Revenanty, które są spoko, ale no... niesmak pozostaje.jonusiescu pisze: 6 maja 2020, o 16:15 Ograłem też po raz pierwszy Dooma II. I muszę tutaj przyznać, że o ile jedynkę ograłem kilka razy, to dwójkę z reguły przerywałem gdzieś w trakcie. Dla mnie to po prostu gorsza gra, do tego wygląda jak zwykły dodatek (jakby teraz wyszło coś takiego jako sequel, to twórcy zostali by zmiażdżeni krytyką). Projekt plansz jest bez sensu (w jedynce przynajmniej starały się opowiedzieć jakąś - boleśnie prostą, ale jednak - historię), takie Barrels of fun - co to w ogóle jest? Jedynka też nie była idealna pod tym względem, najlepszy jest zdecydowanie nieśmiertelny pierwszy epizod, ale całościowo to i tak IMO poziom wyżej od dwójki. Narażę się, ale dla mnie Hell on Earth to takie 6/10. Dużo więcej radochy sprawiło mi No Rest for the Living stworzone przez Nerve Software dla Doom3: BFG.
Jak to dobrze, że przypomniałeś mi o tej grze! Kiedyś na swoim lapku odpaliłem wersję, którą dało CD-Action, której nie mogłem zmusić do współpracy. Cały czas chrupała, myszka jakoś dziwnie chodziła... ale na tą godzinkę testowania - całkiem solidna gra na podstawie filmu. Wspomniany przez Ciebie brak interfejsu był całkiem ciekawy i jednocześnie za bardzo nie przeszkadzał, a poprawiał immersję. Grafika też była całkiem niezła. Muszę zobaczyć po ile chodzi wersja na PS2 i sobie ją sprawić, żeby ograć do końca.serafek5 pisze: 6 maja 2020, o 16:47 - złapałem wreszcie 360-tkową wersję King Konga (2005 więc rocznikowo się łapie) , która w przeciwieństwie do wersji PC działa i nawet jako-tako wygląda, do tego daje 1000 G za samo przejście. Bardzo krótka i monotonna wizualnie, ale dość przyjemna - mało jest gier, w których oprócz strzelania z karabinu dostajemy też dzidy do rzucania
W sumie dość standardowa gra na licencji filmu z tamtych czasów, ale było w niej kilka niestandardowych pomysłów, jak całkowite usunięcie interfejsu.