
Wolfenstein 3D + Spear of Destiny Pack
Co tu dużo mówić, istna prehistoria. Jeden z pierwszych protoplastów FPSów wraz z prequelem i dodatkami to obecnie ciężki orzech do zgryzienia. Co ciekawe, wcale nie w kwestii technikaliów - jasne, speeche są słabej jakości a grafika rozpikselowana, jednak w dobie obecnego powrotu to 8-bitowych klimatów nie sprawia to negatywnego wrażenia. Wręcz przeciwnie - jest kolorowo i czytelnie. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to monotonia na poszczególnych poziomach (o czym później) i w pewnym stopniu sterylność map - obiektów jest w sumie sporo i pełnią one rolę ścian, aczkolwiek brakowało mi w tym aspekcie odrobiny interakcji. Aż wręcz prosiło się o to by beczki eksplodowały po trafieniu. Cóż, na takie bajery musieliśmy czekać do premiery Dooma.
Zaskakująco dobrze broni się najważniejsza część czyli strzelanie. Co prawda mamy tylko trzy rodzaje broni palnej (luger, PM i gatlingopodobny minigun, do tego jest jeszcze nóż), które w dodatku korzystają z tej samej amunicji, celowanie odbywa się tylko w poziomie (nie można spojrzeć w górę lub w dół) i nie wymaga wielkiej precyzji, ale skoszenie kilku szeregowych Krautów jedną porządną serią autentycznie sprawia frajdę. To naprawdę imponujące osiągnięcie jak na dwudziestoletnią produkcję.
Niestety, tego samego nie można powiedzieć o samych mapach. Wolfenstein na długie lata wyznaczył trend szukania kluczy otwierających kolejne sekcje labiryntowych poziomów pełnych skrytek z wszelakimi łakociami, które trzeba jednak najpierw znaleźć. Problem w tym, że mapy w Wolfie pod tym względem są niekonsekwentne - w większości przypadków sekrety są jedynie dodatkiem i ułatwieniem dla gracza, zdarzają się jednak poziomy, w których znalezienie ukrytego przejścia jest konieczne do zaliczenia levelu. A to bywa irytujące, bo te miejsca w żaden sposób nie są oznakowane. W praktyce sprowadza się to do klikania na każdym bez wyjątku kawałku ściany w poszukiwaniu tej właściwej. Monotonna kolorystyka poszczególnych fragmentów map dodatkowo utrudnia orientację w terenie i bardzo często można się w tej grze zgubić. Nie twierdzę, że swoboda jest zła, ale w tym akurat przypadku co za dużo to niezdrowo.
Prequel wraz z oboma dodatkami właściwie niczym się nie różni od pierwowzoru. Zmieniono jedynie mapy, niektóre tekstury i dźwięki. Poza tym to wciąż ta sama gra we wszystkich aspektach - pretekstowej fabule (w przypadku dodatków jeszcze wyjątkowo głupiej - dużym spoilerem nie będzie fakt, że Blazkowicz musi odzyskać Włócznię Przeznaczenia, czego udaje mu się dokonać pod koniec podstawki. W dodatkach musi zrobić to za każdym razem ponownie, ponieważ Naziści potem wykradali Aliantom ten artefakt dwa razy! Widać, w grach wojennych nie tylko Niemcy są głupi jak buty), niezłym strzelaniu i upierdliwym chodzeniu. Przy większych posiedzeniach potrafi to być naprawdę męczące. Na tyle, że dawkowałem sobie grę zaledwie po parę poziomów dziennie.
+ Strzelanie wciąż sprawia frajdę
+ Oprawa graficzna dzielnie znosi próbę czasu
+ Zabawne speeche
+ Duża skalowalność poziomów trudności
- Szczątkowa fabuła
- Labiryntowość etapów
- Czasami monotonia kolorystyczna
Werdykt: Trzeba zagrać tak czy inaczej! Wszak to prawdziwy kamień milowy rozrywki elektronicznej. A przy tym, mimo pełnoletności, wciąż zaskakująco grywalny. Należy jednak pamiętaać, by sobie odpowiednio produkcje dawkować - przy dłuższych posiedzeniach potrafią być bardzo męczące, na szczęście ich konstukcja sprzyja graniu nawet na bardzo małe raty.
Return To Castle Wolfenstein
Pierwsza "nowożytna" odsłona legendarnej serii, a zarazem reboot historii Blazkowicza, której finał(?) poznaliśmy dopiero w tym roku za sprawą The New Order. Osiem lat jakie dzieli ją od Wolfensteina 3D okazuje się być niesamowitą przepaścią i widać to właściwie we wszystkich aspektach. Najbardziej w oczy rzuca się bardzo dobra oprawa graficzna, napędzana święcącym wówczas triumfy idTech 3. Deweloperzy z Gray Matter doskonale wykorzystali potęgę silnika Quake'a i stworzyli wiele zróżnicowanych, szczegółowych map - mamy tu i otwarte (umiarkowanie) przestrzenie przyprószone śniegiem, starożytne ruiny, zimne lochy, stare zamczyska czy nowoczesne kompleksy badawcze. Nie uświadczymy tu na szczęście ganiania po wielkich labiryntach w bezsensownym poszukiwaniu kluczy dostępu jak w oryginale, popadnięto za to w drugą skrajność (co ciekawe, do dnia dzisiejszego większość FPSów na to cierpi, można więc rzec, że RtCW jest w tym aspekcie bardzo na czasie

) - etapy są bardzo liniowe, z jedną jedyną możliwą drogą do końca etapu (zdecydowana większość map polega na przejściu z punktu A do punktu B, czasami trzeba jeszcze po drodze wykonać dodatkowe zadania, choć przeoczyć ich nie sposób). Nawet tereny otwarte są właściwie szerszymi niż zwykle korytarzami z bardzo małymi możliwościami zboczenia z głównej ścieżki (właściwie dzieje się to tylko w przypadku poukrywanych tu i ówdzie sekretów).
Fabularnie gra niestety niczym nie zaskakuje, ot taka standardowa historia dzielnego alianckiego wojaka w pojedynkę pokonującego całe dywizje wroga, tu w dodatku wpierane przez różne nadprzyrodzone maszkary lub efekty nazistowskich badań mających na celu stworzenie rasy superżołnierzy. Tego nieziemskiego badziewia jest znacznie więcej niż w oryginale, więc jeśli ktoś ma awersję do takich klimatów powinien sobie serię Wolfenstein darować na rzecz choćby Medal of Honor czy Call of Duty. Standardowości fabuły nie ratuje niestety sposób jej przedstawienia - o ile intro jest naprawdę efektownym prerenderowanym filmem, jakiego nie powstydziłby się Blizzard w swojej produkcji to już cutscenki stworzone na silniku gry są zwyczajnie nudne i sprowadzają się w większości do gadających głów. Właściwe briefingi pojawiające się podczas ładowania poszczególnych etapów są natomiast zwykłymi ścianami tekstu, z których warto przeczytać jedynie cele danej misji. Trzeba też wspomnieć, że nie przewidziano w grze opcji włączenia napisów podczas w przerywnikach filmowych, choć nie jest jakoś trudno zrozumieć co mówią postaci. Z tego samego powodu Naziści w cutscenkach mówią po angielsku z typowym tanim niemieckim akcentem, w samej grze speeche są już oryginalne, choć moim zdaniem te z Wolfa 3D biją nowe na głowę - wszak szlag może trafić gdy 3/4 wszystkich napotkanych w grze wrogów wykrzykuje cały czas to samo "Halt!" tym samym głosem.
Jeśli chodzi o sam trzon rozgrywki to tu nie ma się w sumie do czego przyczepić. Strzelanie jest efektowne i zadowalające, nawet pomimo niezbyt rozgarniętych przeciwników - ich jedynymi atutami są celne oko i umiejętność odrzucenia granatu. Arsenał z jakiego korzysta BJ jest stosunkowo spory i obejmuje zarówno podstawowe wyposażenie piechoty obu stron konfliktu jak i bardziej futurystyczne zabawki, choć i tak zdecydowaną większość gry przejść można z najpopularniejszym MP40, większe giwery chomikując na czasami naprawdę grubego zwierza. Jest możliwość wyboru poziomu trudności, choć ten najwyższy jest chyba dla ludzi posiadających refleks muchy - na niższych szeregowi żołnierze nie sprawiają większych kłopotów ale bywają sytuacje, że robi się bardzo gorąco, strach pomyśleć jak to musi wyglądać na nightmare!
W dwóch miejscach podczas rozgrywki przyjdzie nam także działać po cichu - trzeba używać broni z tłumikiem i nie pozostać wykrytym przez cały etap. To niestety najgorsze momenty w całej grze. Pomysł był niezły, gorzej z wykonaniem - przez oskryptowanie rozgrywki nie da się po prostu przejść takiego poziomu za pierwszym razem, bo zwyczajnie nie wiadomo jak należy się w niektórych momentach zachować. Bywa, że dostrzega nas jakiś strażnik z wieży tak oddalonej, że sami jej jeszcze nie widzimy i dopiero po podniesionym alarmie (i od razu zawalonej misji) dowiadujemy się o jego istnieniu. To sprawia, iż etapy skradankowe to istny festiwal quick save'ów - przejdziemy 5 kroków by skryć się za murkiem, nikt nie strzela? F5, przechodzimy do kolejnej osłony itd. To ogólnie przytyk do całej gry, choć oskryptowanie nie jest aż tak widoczne jak w przypadku dorszy, ale i tak powtarzając jakiś fragment rozgrywki wiemy dokładnie gdzie pojawi się następny przeciwnik lub co spotkamy za rogiem.
Pisząc o RtCW nie można też nie wspomnieć o trybie multiplayer. Sam w sobie dość szybko poszedł w odstawkę, ale stał się solidną bazą, na której twórcy modułu wieloosobowego, Splash Damage oparli swoją następną produkcję - Enemy Territory. To do dziś najlepszy sieciowy shooter w historii, pełen innowacji, które często dziś są standardami gatunku. Dwie strony konfliktu, kilka naprawdę różniących się między sobą klas, dwuwarstwowy rozwój postaci oraz fantastyczny kod sieciowy. W dodatku wszystko opierało się wyłącznie na skillu i było całkowicie darmowe. To było coś, nawet późniejsze produkcje studia (w tym oficjalny sequel, tym razem osadzony w uniwersum parzystych odsłon Quake'a i traktujący o wojnie Ziemian ze Stroggami) nie osiągnęły takiego sukcesu. W ET ludzie wciąż grają, co jest już wystarczająco wymowne.
+ Oprawa graficzna
+ Bardzo ładne prerenderowane filmy
+ Mechanika strzelania
+ dała światu Enemy Territory
- Nie najlepsza inteligencja przeciwników
- Elementy nadprzyrodzone, jeśli ktoś szuka zwykłgo drugowojennego FPSa
- Etapy skradankowe
- Brak napisów w cutscenkach
- Voice acting
- Taka sobie historia z rozczarowującym zakończeniem
Werdykt: Cóż, jak praktycznie każda gra, w której id Software maczało palce, jest to wręcz jazda obowiązkowa dla każdego szanującego się gracza, zwłaszcza jeśli ktoś chce zaznajomić się z początkiem obecnej historii Blazkowicza. Innym jednak trudno szczerze ją polecić. W singlu gra nie jest zła, miewa swoje momenty, choć to żadna rewelacja. Multi, choć stanowiło świetną bazę, obecnie też już zostało zapomniane, bo wyparł je doskonały następca. Tak czy inaczej jednak, znać trzeba.

Dungeon Siege
Nie jestem fanem H'n'Sów. Największych flagowych tytułów gatunku czyli dwóch pierwszych odsłon Diablo nigdy nie ukończyłem zawsze utykając gdzieś w końcowych piekielnych etapach, a w grach ogólnie przedkładam historię nad mechanikę. Dlatego też ukończenie DSa jest dla mnie nie lada wyczynem, choć fakt ten nie sprawił, że polubiłem takie sieczki.
Gra osadzona jest w dość typowym uniwersum fantasy, w państwie Ehb, gdzie się źle dzieje. Nasz protagonista porzuca grabie i grządki by wyruszyć na pomoc królowi. Historia jest niestety standardowym do bólu i nijakim "od Farmera do bohatera" i absolutnie niczym nie jest zaskoczyć. Głównym mięsem produkcji jest tu oczywiście mechanika zarówno siekania kolejnych maszkar jak i progresji postaci. Bezklasowy system rozwoju jest prosty ale skuteczny - im więcej machamy mieczem czy strzelamy z łuku, tym stajemy się w tym lepsi. Nieskomplikowane ale działa. Należy zaznaczyć jednak, że nie da się stworzyć postaci wszechstronnej we wszystkim, najlepsze efekty osiąga się po wybraniu z czterech dostępnych (walka w zwarciu, dystansowa, 2 szkoły magii) jednej konkretnej profesji już na samym początku i stałe jej doskonalenie, a pozostałe zadania lepiej zostawić innym członkom drużyny. Dzieje się tak dlatego, że statystyki (siła, zręczność, inteligencja) najszybciej rozwijają się jeśli są dominujące. W praktyce nauczenie walącego z aksa knajta sprawnego rzucania co bardziej złożonych czarów będzie o wiele dłuższe i pracochłonne niż wykorzystanie do tego celu wykwalifikowanego maga.
Jeśli już jesteśmy przy kompanach to mamy sporą dowolność w doborze zarówno klas jak i ilości towarzyszy. Nic nie stoi na przeszkodzie by spróbować przejść grę w pojedynkę lub co najwyżej z jednym pomocnikiem, tym bardziej, że doświadczenie jest dzielone przez wszystkich towarzyszy, co oznacza po prostu tyle iż mniejsze party ekspi szybciej. Maksymalnie możemy mieć siedmiu wingmanów, a jeśli zostały nam jakieś wolne miejsca możemy kupić sobie muła w roli tragarza. Lootu bowiem wypada jak to w tego typu grach sporo. Mam jednak wrażenie, że najwięcej sprzętu znajdowałem dla klasy melee (nie wiem czy fakt, że mój bohater walczył w zwarciu miał znaczenie) a zdecydowana większość to prawdziwy szrot i czasami przez długi czas nie mogłem znaleźć nic lepszego od posiadanego już sprzętu. Czegoś mi tu brakowało, bo nie było takiej klęski urodzaju jak w innych produkcjach, chciałem być zalewany nowymi narzędziami mordu i stale porównywać nowe żelazo, tymczasem zwyczajnie nie było na czym oka zawiesić. Rozczarowujące.
Jednym z największych ficzerów produkcji jest wielki świat bez szwów i ekranów ładowania, który przyjdzie nam przemierzyć. Lokacje są bardzo ładne i klimatyczne, świat urzeka swym pięknem. Z drugiej strony, nie da się ukryć, że jest absolutnie sztuczny i trudno uwierzyć by istniał naprawdę. Haczyk polega na jego konstrukcji - od pierwszej lokacji mamy do czynienia z jednym przeogromnym (powrót z późniejszego etapu do niemal początku po pustych lokacjach to jakaś zegarowa godzina łażenia, czyli naprawdę sporo) korytarzem, z którego praktycznie nie można zboczyć (brak jest jakichś jaskiń czy skrytek po drodze, jeśli już coś takiego się pojawia to na pewno tam zakończy się questa pobocznego) i cały czas prze się do przodu. Dziwnie to wygląda jak jedyna droga z ludzkich osad do zamku wiedzie przez tereny zamieszkałe przez nieprzyjazne i niebezpieczne stwory. Kto normalny tamtędy chodził? Tym niemniej, za oprawę należy się plus. Co prawda obecnie postaci to tylko małe zlepki wielokątów, ale wciąż dostrzec można bogactwo szczegółów. Mnie przede wszystkim spodobało się odwzorowanie przedmiotów, zwłaszcza zbroi. Jeśli włożymy na delikwenta jakiś zdobiony pancerz to będzie on równie dokładnie widoczny na na modelu postaci na ekranie świata co w karcie ekwipunku. Mała rzecz a cieszy.
Tytuł zobowiązuje i w grze uświadczymy bardzo rozbudowane i długie podziemia. Dla kogoś mającego awersję do wszelkich jaskiń w podziemiach (wzięło mi się to zapewne z Gothików i tych wszystkich świątyniach i cmentarzyskach) nawet za długie. Do tego stopnia, że w pewnym momencie po prostu gra mnie zanudziła i przechodziłem ją już tylko z rozpędu i chęci jej odbębnienia. I to w małych dawkach, bo inaczej znużenie było spore. Najwyraźniej hack 'n' slashe są jednak nie dla mnie. Całość zajęła mi jakieś 40h i była dość wymagająca, w szczególności starcia z bossami.
Na koniec muszę wspomnieć o złej pracy gry na Windows 7 (choć ciężko tu winić twórców, zważywszy na wiek produkcji). Zdarzało mi się, że nie wczytał się nowy fragment mapy, gra wyskakiwała do pulpitu lub miała problemy z załadowaniem save'a. Posiadaczom wersji steamowej polecam włączać grę bezpośrednio z pliku wykonywalnego, znacznie ułatwia to samo odpalenie produkcji. Na marginesie dodam też, że na Steamie niedostępny jest oficjalny dodatek Legends of Aranna. Można go za to dostać w pudełku i zawiera on też podstawową kampanię.
+ Rozwój postaci
+ Sporo sprzętu i czarów
+ Piękny i zróżnicowany świat
- ...ale bardzo sztuczny
- Liniowość, brak swobody w eksploracji
- Pretekstowa fabuła
- Po jakimś czasie potrafi znużyć
- Problemy na Windows 7
- Brak dodatku w wersji steamowej
Werdykt: Jeśli nie lubisz h'n'sów to ta gra na pewno cię nie przekona do tego gatunku. Jeśli jednak takie klikanki nie są ci obce a jeszcze nie grałeś w DSa, koniecznie spróbuj bo na pewno dostarczy sporo rozrywki. Najlepiej zaopatrzyć się w wersję z dodatkiem bo to "więcej tego samego" nawet w lepszym wydaniu.

Dungeon Siege Legends of Aranna
Oficjalny dodatek nie przynosi wiele znaczących zmian, raczej małymi krokami usprawnia niektóre elementy oryginału. Powiela przy tym także większość zalet jak i niestety niektóre wady poprzednika.
Historia opowiedziana w dodatku praktycznie pomija opowieść o Farmerze z Ehb i przenosi nas w inny zakątek Aranny. Zaczynamy w ślicznie zaśnieżonym Arhok, ale podczas wędrówki ponownie wielkim korytarzem przemierzymy też wiele innych klimatycznie krain lub terenów pod nimi. Sama fabuła jest równie słaba co poprzednio, choć wątek rodziców głównego bohatera wprowadza trochę urozmaicenia i jest jednym z mocniejszych punktów.
Rozgrywka także nie uległa znaczącym zmianom, dodano jednak kilka funkcji zwyczajnie ułatwiających wędrówkę, m. in. łatwiejszą kontrolę party dzięki wprowadzeniu setów ekwipunku czy broni zmienianych jednym klawiszem. Oprócz tego dodano plecaki zwiększające pojemność equ (działają jak kostka Horadrimów z Diablo, oczywiście bez funkcji przemian itemów), traggi, zwierzęta tragarzowe, które w przeciwieństwie do mułów potrafią się same nieźle bronić, a i na początku rozgrywki można wybrać nową rasę półolbrzyma. W mniejszym stopniu pomocna jest nowa mapa, aczkolwiek daje jakieś rozeznanie w progresie podróży. Znacznemu rozbudowaniu uległ repertuar czarów, przybyło zwłaszcza sporo różnego rodzaju transmutacji. Z otwartymi ramionami powitać można też zestawy potężnych przedmiotów, jakie można zebrać podczas wędrówki. Nie jest ich dużo, ale dają spore bonusy nosicielom, a są tym lepsze im więcej części kompletu założymy, więc warto na nie polować.
Całość jest znacznie krótsza od pierwowzoru (jakieś 20h), ale w moim odczuciu wyszło to grze tylko na dobre. Brak tu aż takich dłużyzn jak kraina goblinów z Ehb, rozgrywka wydaje się być bardziej dynamiczna i sprawniejsza. Znaczenie może mieć tu niższy poziom trudności niż w podstawowej kampanii, choć może być to też kwestia mojego lepszego poznania mechaniki i o wiele bardziej świadomego planowania rozwoju drużyny. W każdym bądź razie grało mi się przyjemniej. Od strony technicznej dodatek także prezentuje się dobrze. Nie wiem, czy to podstawka w wersji steamowej jest taka upierdliwa, czy to właśnie Aranna jest lepiej napisana, ale nie uświadczyłem prawie żadnych problemów trapiących podstawową grę. Miałem ją długo zminimalizowaną na pasku, kilkukrotnie hibernowałem nawet system i mogłem bez przeszkód wrócić do gry bez obawy o uwalenie save'a czy nie ładującą się mapę.
Na koniec muszę ponownie przypomnieć, że gra jest praktycznie niedostępna w wersji cyfrowej. Zapewne chodzi tu o kwestie praw autorskich, ponieważ za stworzenie dodatku było odpowiedzialne zewnętrzne studio. Jedynym więc sposobem zdobycia Legend Aranny jest pudełko. Mimo wszystko warto, bo podstawowa kampania jest w pakiecie.
+ Wszystkie plusy pierwowzoru
+ Sety
+ Różne usprawnienia mechaniki
+ Krótsza, bardziej skondensowana przez co nie nudzi
+ Oprawa wciąż urzeka
+ Bardzo stabilna praca pod Siódemką
+ Zawiera podstawową kampanię
- Znowu wielki korytarz
- Ponownie nijaka fabuła
- Jeśli ktoś oczekiwał znacznych zmian, to źle trafił
- Problem z dostępnością wersji cyfrowej
Werdykt: dla spragnionych więcej DSa pozycja obowiązkowa. Sporo mniejszych usprawnień umila rozgrywkę i czyni ją lepszym doświadczeniem niż oryginał. Szkoda tylko, że w digitalu dostępność dodatku jest zerowa.