
Postanowiłem przejść cały zestaw 3D All Stars na Switchu od początku, z myślą że może być ciężko wrócić do staroci po nowszych częściach. I jestem zaskoczony - bo gra się naprawdę nieźle zestarzała. Oczywiście poziomu samego remastera nie będę oceniał, bo to jest ewidentnie zrobione po linii najmniejszego oporu, ale działa i grać się da, a to najważniejsze.
Trafiamy do zamku, gdzie na początku trzeba wykonywać zadania "po kolei", a potem dostajemy naprawdę dużą swobodę. Generalnie jest 15 sporych plansz, a na każdej z nich 8 celów - jeśli robimy je w kolejności, dostajemy na starcie podpowiedź, o co w ogóle chodzi, ale w praktyce większość można zaliczyć w dowolnym momencie. Takie małe otwarte światy. Naprawdę fajny pomysł. Mapy są spore i napakowane sekretami, zawsze jest co robić. A do tego nawet samo wejście do niektórych potrafi zaskoczyć. Jest na przykład poziom, w którym od wybranego obrazu zależy rozmiar Mariana. Jest zegar, w którym ustawienie wskazówek podczas wejścia wpływa na szybkość poruszania się mechanizmów. Albo taki, gdzie w zależności od wysokości, na jakiej do niego wskoczymy, woda będzie na innym poziomie. Akurat to ostatnie jest mało przejrzyste, ale za sam pomysł plus. Kreatywności tu sporo.
No i po prostu gra się w to przyjemnie. Choć oczywiście nie bez wad. Kamera potrafi sporo napsuć, nie mamy nad nią pełnej kontroli i lubi zmienić kąt, kiedy tego nie chcemy. Kontrola nad postacią - Mario lubi robić "kółka", zmiana kierunku o 180 stopni ot tak jest niemożliwa, przez co łatwo spaść z wąskiej krawędzi. Śmierć wyrzuca z poziomu, powrót jest dość szybki, ale strata wszystkich żyć wyrzuca nas poza zamek, co niepotrzebnie marnuje czas - podobnie wypadanie z niektórych sekretnych miejsc, co szczególnie wkurza, kiedy się nie uda za pierwszym/drugim/dziesiątym razem. Pływanie - irytujące. No i latanie z wing capem jest wyjątkowo uciążliwe, a są spore fragmenty na tym bazujące.
Zdobyłem 107 na 120 gwiazdek, brakuje mi tylko tych za 100 monet na poszczególnych etapach - jednak gra jest nastawiona na wykonywanie celów zamiast zbieractwa i musiałbym parę razy przeczesać każdy kąt, czego mi się zwyczajnie nie chciało robić, bo i tak wchodziłem minimum 8 razy na każdą mapę - wystarczy. Niemniej gra po tylu latach dalej daje frajdę. Szkoda, że nie poprawiono paru kwestii, które męczyły już ponad 20 lat temu, jednak tytułu nie dyskwalifikują.

Ukończyłem "kampanię". Co prawda największą atrakcją jest dostęp do dzieł innych graczy, praktycznie nieskończony dopływ poziomów Mario, jednak... trzeba mieć abonament Nintendo Online. Bardzo niefajne zagranie. Wezmę 7-dniowego triala i wypróbuję, może potem wykupię więcej, ale to nie powinno być konieczne. Spory minus. Tym bardziej że sama gra tania nie jest.
Ale sam story mode też jest przyjemny. 120 plansz, które może nie mają ze sobą powiązań, ale nieźle pokazują ogrom możliwości, jakie daje masa opcji tworzenia etapów - w różnych stylach (pierwszy Mario, SMB3, World, New, 3D World), wraz z dodanymi nowszymi rzeczami do starszych odsłon (jedynie 3D ma ekskluzywne przedmioty). Zestaw przedstawiający kreatywność twórców. Dobrze się przy tym bawiłem. Co prawda bez Online raczej nie ma sensu tego brać, ale na jakiejś promocji, albo używkę, można wziąć nawet dla tych paru godzin singla. Jak już się zaliczyło resztę gier z serii.

Chyba najczęściej jechana przez graczy odsłona. Najgorszy Mario w 3D? Możliwe - ale dalej naprawdę dobry. Mimo wielu problemów.
Schemat jest w sumie podobny jak w 64 - jest wielki hub (tym razem wyspa) i z niego wchodzimy na spore otwarte światy. Tyle że tym razem są one podzielone na 8 części, które trzeba wykonywać po kolei, by odblokować kolejne - nie przeskoczymy żadnego celu, bo mapki są modyfikowane pod konkretny i nie da się nic pominąć. A by przejść grę, więc odblokować walkę z finałowym bossem, trzeba zaliczyć 7 na każdym z 7 etapów. Zamiast gwiazdek są "błyski" - jednak musimy mieć te konkretne. Da się zdobyć ponad drugie tyle z innych źródeł, ale to nie popchnie fabuły - trochę szkoda, bo to ogranicza.
Same ruchy Mariana - ekstra. W przeciwieństwie do M64 nie czułem, że przy zwykłym poruszaniu się czasem nie mam kontroli. Wszystkie ruchy wydawały się dość naturalne. Problem może stanowić jedynie to, że postać rozpędza się z 0 do 100 w pół sekundy. Komplikowało to sprawę tylko gdy chciałem przejść po cienkich kładkach, ale generalnie nie przeszkadzało. Bardzo miło się grało. A poza tym mamy jeszcze "główną atrakcję", czyli FLUDD. To już nie było takie super. Można pryskać wodą w różnych kierunkach, a czasem nawet trzeba. Jednak wydawało się to troszkę na siłę. Dość powiedzieć, że najbardziej podobały mi się dodatkowe etapy, gdzie możliwość traciliśmy. Z drugiej strony - dzięki temu można też chwilę "latać", co sporo ułatwiało, a później też zwiększać szybkość lub bardzo wysoko skakać, co już było na plus.
A same poziomy... Tu są spore różnice. Są czasem przyjemne, nie za trudne, a innym razem wręcz okrutne. Te najgorsze są na szczęście opcjonalne, choć i tak zaliczyłem wszystkie. Maszyna Pachinko pod kątem fizyki jest fatalna. Słynny "lily pond", gdzie trzeba kontrolować listek i nie można wpaść do wody, bo się ginie (jedyny taki przypadek w grze...), nie sprawił mi tylu problemów, co niektórym (w sieci psioczą na niego niemiłosiernie i się w sumie nie dziwię), ale już dojście do niego to katorga i tu sobie uprościłem... glitchem - zamiast marnować czas na transport łódkami i liczenie że skok Yoshim nic nie zepsuje, wpakowałem się pod mapę i wyskoczyłem blisko wyspy z wejściem (bo woda z jakiegoś powodu zabija dinozaury TYLKO od góry, jak się dostaniesz pod nią to już problemu nie ma). Niestety są też okrucieństwa wymagane do przejścia, jak poziom gdzie rzucają nami mieszkańcy wyspy i trzeba się ustawiać niemal co do piksela, by nas nie zabili zamiast pomóc. Czy kontrola łódki FLUDDem przed bossem - można powiedzieć, że to prawdziwy boss, bo potem już nie ma aż takiego wyzwania...
Generalnie miejscami widać bardzo dziwne decyzje popełnione przez projektantów. To odblokowywanie końca przez konkretne etapy, a nie po prostu błyski. Dziwaczne, irytujące plansze. Glitche i bugi (choć nie trafiłem na takie psujące mi grę). Zbędny system żyć i wywalanie z etapu po śmierci, co BARDZO wydłuża wszystko (...czego nie ma na ukrytych planszach, tam jest zwykły restart, a do tego zawsze da się znaleźć dodatkowe życie, by nie musieć mozolnie tam wracać po całkowitej porażce - TU SIĘ DAŁO). Meduzy do surfowania - 3 kolory, a w praktyce korzystanie z innej niż zielona nie ma sensu, bo reszty nie da się do końca kontrolować i mają 0 plusów (a na dodatek koniec jednej misji wymaga skoku nad ląd po błysk, co daje zgon jak nie trafimy, a z meduzy zejść się nie da... bo nie i koniec). No i niebieskie monety, durny pomysł, który już chyba do serii nie wrócił. 240, każde 10 można wymienić na błysk (więc potrzebne do maksowania), ale nie ma info, ile już mamy, jak je zaczniemy wymieniać, więc lepiej tego wcześniej nie robić. Po 30 sztuk ukryte na 7 głównych etapach, ale też są porozmieszczane w konkretnych miejscach w konkretnych wersjach mapy (a przypominam, jest po 8 na każdą). Szukanie tego bez poradników to tortura. Nawet nie zamierzam próbować - to, co zdobyłem, mi wystarczy. Mam 108 na 120 błysków, brakuje mi tylko reszty z tych monet, których przypadkiem nie zebrałem.
Zdobywania wszystkiego nie poleciłbym nikomu... ale przecież nie trzeba tego robić. Do ukończenia wystarczy 50 głównych znajdziek i to już warto zdobyć. Porusza się ekstra, wygląda dzisiaj nadal dobrze, muzyka jest cudna. Nawet jak to najbardziej niedopracowana i miejscami strasznie irytująca gra z czerwonym hydraulikiem, to nadal obowiązkowa pozycja dla fanów platformerów 3D.

Mirror's Edge z lepszą walką. A może trochę bardziej Hotline Miami. Zabijasz jednym ciosem, giniesz od jednego. Biegasz po ścianach, fruwasz między hakami. Możesz po prostu siekać kataną, potem też odbijać nią pociski (lub je omijać), uderzać falami powietrza, przebijać paru wrogów w sekundę, przejmować kontrolę... Trochę się z tego potem robi "symulator Jedi". I to zdecydowanie nie jest minus. Jest bardzo przyjemnie, nawet kiedy giniemy raz za razem - cofamy się błyskawicznie, a checkpointy na ogół są szczodrze rozmieszczone.
Minusem może być biedna, nieciekawa fabuła, znajdźki (w sensie: to gra o pędzeniu przed siebie, zatrzymywanie się na szukanie czegoś po kątach psuje flow) czy krótki czas rozgrywki - nawet przy częstych zgonach (a tych nie unikniecie) to zaledwie parę godzin. Niektórych mogą wkurzać bossowie (pierwszy to wielka groźna sekcja platformowa, drugi zmusza nagle do parowania, czego się poza tym prawie nie robi). Jednak zabawa jest na ogół przednia, te gorsze momenty tego nie psują. Potem można przejść grę raz jeszcze, z nowym układem wrogów i dostępem do umiejętności od początku - jak ktoś to lubi, wyciśnie więcej z tytułu. Jednak nawet bez tego warto spróbować.

W dużym skrócie: średnio ciekawe, durnowate anime (choć baaardzo widowiskowe) z dodatkiem świetnych walk. Tak, miałem wrażenie, że tutaj jest więcej oglądania niż gameplayu. I w sumie szkoda, bo to gameplay jest tą świetną częścią. Wiele broni do wyboru i kilka slotów na nie, sporo combosów, uniki i spowalniający czas Witch Time - sieka się bardzo przyjemnie. Przeszkadzać może jedynie, jeśli się nie lubi takich motywów, system ocen, który głównie pokazuje nam na początku, jacy jesteśmy słabi. Każdy otrzymany cios to zjazd oceny, a używanie przedmiotów (leczenie, tarcza) obniża notę na koniec etapu. Możesz wszystko, ale nie powinieneś!
Najwięcej zabawy wyciągną z tego fani perfekcjonizmu i grania w kółko na coraz to wyższych poziomach trudności, z coraz lepszymi wynikami. Czyli w sumie tak samo jak w serii DMC, nie powinno to nikogo dziwić. Ale jak nie przejmować się notami, można się dobrze bawić i przy jednym jedynym podejściu. Sieka się super. Tylko trzeba lubić absurdy, bo to połowa tego, co zobaczycie na filmikach. Trudno sensownie opisać, co tam się dzieje. Fabuła nie ma wiele sensu, a akcja jest maksymalnie oderwana od rzeczywistości. Stylowość na pierwszym miejscu, wyłącz mózg i podziwiaj. A końcówka to już totalny odjazd, 3 razy myślisz że to koniec, a tam ciągle coś się pojawia, w dodatku sceny, których się nie spodziewacie. Szczególnie ostatnia nie klei się z niczym.
Dodam jeszcze, że QTE czasem wchodzą znikąd i bez wiedzy o nich ciężko trafić (a kończą się natychmiastową śmiercią), wrogowie potrafią nas lać pół sekundy po końcu filmiku i uniki wydają się wtedy niewykonalne, recykling bossów może zawadzać, a odstępstwa od zwykłego siekania (strzelnica, motocykl, czy przede wszystkim latanie rakietą) są kiepskie. Ale to wszystko dodatki. Da się przeboleć, a nawet warto. Jako sam slasher nie zawodzi.