Wanted: Dead Recenzja

Recenzja gry Wanted Dead. Ten list miłosny złamie Ci serce

Gry tak złe, że aż dobre, to zupełnie odrębny gatunek. Wśród tworzonych według bezpiecznych schematów, wysokobudżetowych gier AAA oraz innowacyjnych gier niezależnych, coraz trudniej wybić się przeciętnym średniakom z półki AA. Przekonajmy się, czy ta sztuka udała się Wanted: Dead, produkcji zrodzonej z miłości do minionych czasów siódmej generacji konsol.

Recenzowana gra: Wanted: Dead

Ogrywaliśmy na: PC (R9 390, Intel i5 4690K, 8 GB RAM)

Data premiery: 14.02.2023 r.

Platformy: PC, PS4, PS5, XOne, Xbox Series X|S

Deweloper: Soleil

Wydawca: 110 Industries


Pierwsze zapowiedzi gry na nowo obudziły we mnie ekscytację nowym tytułem. Dawno zapomniane uczucie sprawiło, że na premierę produkcji od studia Soleil czekałem z utęsknieniem, zwłaszcza że twórcy obiecywali nam list miłosny do poprzednich generacji konsol. Czułem, że ta korespondencja będzie adresowana do mnie, nie sądziłem jednak, że złamie mi serce. Co szczególnie widoczne będzie w poniższej recenzji Wanted: Dead. Jak dobrze wiecie, taka opinia wyraża subiektywne odczucia autora, ale w tym przypadku będę się silił na obiektywizm, ponieważ umieszczenie tytułu w mojej osobistej kategorii „guilty pleasure” nie jest żadną wymówką do przyznania jej wysokiej noty końcowej. Zapraszam do lektury 🙂


List miłosny może i piękny… ale nadawca okropnie bazgrze

Same założenia rozgrywki w Wanted: Dead są wręcz idealną definicją stwierdzenia, że co za dużo to niezdrowo. Ogólna idea stojąca za zastosowanymi przez twórców mechanikami w pełni mnie przekonuje. Ot, trzecioosobowe strzelanki z chowaniem się za zasłonami w ciągu całej rozgrywki raczej nie potrafią niczym szczególnym zaskoczyć. Ewidentnie studio Soleil chciało dać temu gatunkowi coś od siebie. Mając na pokładzie osoby maczające palce w serii Ninja Gaiden, można w końcu mierzyć wysoko. Niestety gorzej już z wykonaniem. Warstwa strzelankowa jest, krótko mówiąc, słaba. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest ona wykonana fatalnie. Niewiele rodzajów broni, których mocy niestety zupełnie nie czuć, bo oponenci to wyjątkowo chłonne gąbki na pociski, nawet jeśli nasz współczynnik celności w głowę oscyluje w granicach ponad 90%.

Po ukończeniu tytułu na poziomie normalnym jestem w stanie zrozumieć taki zabieg, zbyt mocna broń palna całkowicie zaburzyłaby balans rozgrywki i wszystkich przeciwników z łatwością pokonalibyśmy z dystansu, a tego chciano koniecznie uniknąć. Dlaczego? Bo tym, co najlepszego ma do zaoferowania Wanted: Dead jest walka w zwarciu. Samego strzelania nie ratuje też całkiem rozbudowany system ulepszeń, dzięki któremu możemy zwiększyć choćby celność czy obrażenia zadawane konkretną bronią, kosztem takich parametrów jak odrzut czy pojemność magazynka. Na dłuższą metę nic to jednak nie dało, co sprawiło, że z broni korzystałem mniej niż przez 10% całej rozgrywki. Dodatkowym utrapieniem jest też skandalicznie mała ilość amunicji, jaką możemy nosić maksymalnie przy sobie. Dwa pełne magazynki to zdecydowanie za mało. Nasz arsenał uzupełniają dwa rodzaje granatów, które są równie bezużyteczne. Ten zapalający potrafi przynieść nam nawet więcej szkód niż pożytku, ponieważ fizyka ognia działa na naszą niekorzyść i często dochodzi do zablokowania się naszej postaci w płonącym obszarze.

Omówmy jednak najsmaczniejszą warstwę tego gameplayowego tortu. Walka wręcz jest w Wanted: Dead tym, co skradło moje serce. Hannah Stone sieka wrogów kataną, pozbawiając ich konkretnych kończyn, przebijając na wylot czy też rozpoławiając w doskonałej synergii z tryskającym zewsząd karmazynem. Tytuł jest krwawy, choć nie przekracza granicy, która pozwoliłaby go zakwalifikować do produkcji gore. Nawet momenty, w których mamy poczuć się jak bestia, dzierżąc w ręku piłę spalinową, są ocenzurowane wielkim napisem CENSORED. Ot, takie mrugnięcia okiem do gracza. Nasza protagonistka biega więc zbryzgana czerwoną posoką od stóp do głów, co w wielu przerywnikach na silniku gry wygląda nieco groteskowo. Sam system walki miał wielki potencjał, który w pewnym stopniu udało się wykorzystać. Spotkałem się z wieloma opiniami, że jest on zbyt skomplikowany… No cóż, na pewno wymaga dobrego refleksu i obsługi kilku klawiszy naraz. W dużym uproszczeniu.

Nasza bohaterka posiada katanę i broń boczną w postaci pistoletu. Podstawowy oręż pozwala nam atakować kolejnych napastników, oraz blokować ich ciosy. Standardowo blok sparowany jest również z kontrą. Umiejętne parowanie uderzeń, tuż przed tym jak ostrze przeciwnika dotknie naszej bohaterki, wybija go z rytmu i sprawia, że jest podatny na nasz cios ostateczny. Jednocześnie pod ręką mamy uniki, dzięki którym możemy uskoczyć przed dowolnym atakiem. Żeby nie było za łatwo, wielu przeciwników dysponuje też specjalną, potężną wersją swoich umiejętności, sygnalizowaną czerwonym rozbłyskiem. Ten typ ciosu możemy sparować przy pomocy broni bocznej. Okienko czasowe na wykonanie kontry jest jednak bardzo krótkie. Dlatego pojedynki wymagają od nas stuprocentowej uwagi i skupienia.

System rozwoju postaci jest prosty, a przy tym szalenie nieintuicyjny. Pozwala odblokować wszystkie skille praktycznie w jednym podejściu, ale przy nieumiejętnym dysponowaniu punktami doświadczenia możemy przez większość rozgrywki nie wejść w posiadanie najprzydatniejszych zdolności. Co miło mnie zaskoczyło, to wiele z tych umiejętności ma faktyczny wpływ na rozgrywkę. W grach RPG rozwiązania typu +xx% do danej statystyki są dla mnie zwyczajnie nudne. Tak tutaj, redukcja otrzymywanych obrażeń o 15% to wręcz zbawienie, bez którego nie wyobrażam sobie kilku pojedynków z bossami.

Kolejną umiejętnością, którą polecam odblokować w pierwszej kolejności, a która ukryta jest pośród perków związanych z naszymi bezużytecznymi towarzyszami, jest wydłużenie trwania okienka czasowego. Dzięki temu wczucie się w rytm walk jest łatwiejsze. A jeśli damy się ponieść temu flow, to może dojść do sytuacji, gdy staniemy się wręcz nietykalni – parując, kontrując i unikając wszelkich ciosów. Nasza bohaterka posiada też asa w rękawie w postaci umiejętności specjalnej. Wykonując udane ataki, napełniamy swoisty pasek mocy, który po aktywowaniu pozwala wykonać ruch specjalny. Hannah dobywa wtedy pistoletu i kilkoma celnymi strzałami automatycznie rozbraja pobliskich przeciwników, którzy stają się podatni na nasze ciosy kończące, a one… są wisienką na torcie tego systemu, bo ich pomysłowość i szczegółowość animacji mnie po prostu kupują.

Wiele z nich zależy od sytuacji, w jakiej znalazł się przeciwnik, jego położenia względem obiektów środowiskowych czy też faktu, której kończyny go pozbawiliśmy. Widać tutaj ogrom serca włożony w ten aspekt rozgrywki. Cała zabawę skupiałem się więc na walce wręcz i unikaniu strzelania. Nie korzystałem również z pomocy reszty oddziału, ponieważ głupawe AI w połączeniu z niewielkimi obrażeniami zadawanymi przez naszych towarzyszy, sprawiało, że byli tylko bezwartościowym mięsem armatnim.

Git gud albo czeka nas Neko-chan

Git gud? To chyba wystarczy, by określić poziom trudności w Wanted: Dead, który stanowi zupełnie osobną kwestię i jeden z ważniejszych aspektów rozgrywki. Giniemy często, giniemy głupio, giniemy, bo akurat się zagapiliśmy. Śmierć czyha za każdym rogiem i jest bardzo bolesna. Rzadko występujące punkty kontrolne sprawiają, że pewne fragmenty będziemy już znać na pamięć (niech będzie przeklęty etap w klubie nocnym). W okolicach premiery tytuł nie pozwalał, ot tak, na wybranie poziomu niższego niż Normal w momencie rozpoczęcia nowej gry. Dopiero po zbyt wielu spotkaniach ze śmiercią, system proponował nam tryb Neko-chan, który znacznie ułatwia rozgrywkę. Łatwo rozpoznać, że jest on uruchomiony, ponieważ nasza bohaterka otrzymuje urocze kocie uszka. Easy Mode można włączyć także po wstukaniu w menu specjalnej sekwencji klawiszy. Jeśli znacie legendarny Konami Code, to domyślacie się już jak wygląda owa sekwencja – fajny easter egg.

Osobiście z tego nie skorzystałem i dotrwałem do napisów końcowych po bożemu, na normalnym poziomie trudności. Było ciężko, miejscami frustrująco, ale ukończenie Wanted: Dead przyniosło mi wiele satysfakcji i dobrej zabawy, a to chyba w grach najważniejsze. Jestem jednak świadomy, że wiele osób odrzuci to kompletnie, podobnie jak starcia z „szefami” czy brak automatycznej regeneracji zdrowia. Bossowie tutaj są niestety jedynie sztampą, bez żadnych fajerwerków. Pierwszy z nich to totalnie schematyczny olbrzymi mech bojowy. Walka z nim polega na bieganiu wokół areny w poszukiwaniu wyrzutni rakiet. Drugi z „szefów” to… [tutaj wstawcie sobie dowolne niecenzuralne określenie] Przeciwnik ten napsuł mi tyle krwi, że momentami miałem ochotę wyrzucić komputer przez okno. Zdradzę tylko, że broń palna w jego ręku sieje spustoszenie.

Pozostali wrogowie, wieńczący poszczególne etapy, to już wariacje na temat pojedynków w zwarciu i tutaj Wanted: Dead błyszczy. Jest efekciarsko i widowiskowo, mimo że ostateczne starcie zawodzi pod względem kreacji antagonisty. Należy również wspomnieć o tym, że New Game+ nie pozwala na wybranie większego poziomu trudności, więc jeśli ktoś chciałby przejść tytuł ponownie na wyższym poziomie trudności, to pozostaje mu męczenie się od początku. Gwarantuję, że Japanese Hard Mode doprowadzi Was do płaczu – tryb tylko dla zagorzałych masochistów kochających Ninja Gaiden. Przejście gry zajęło mi nieco ponad 11 godzin, jednak na niższym poziomie trudności czas ten można by zapewne skrócić o połowę.

Rzuciły się na mnie cienie

Fani zbierania osiągnięć, którzy próbowali swoich siły w grze Max Payne 3, zapewne pamiętają ten niesławny pucharek o enigmatycznej nazwie Rzuciły się na mnie cienie. Sam miałem z nim do czynienia i uważałem go za jedne z najtrudniejszych achievementów, jaki zdobyłem w swojej karierze. Wanted: Dead pokazało mi jednak, jak bardzo się myliłem. To jeden z tych tytułów, który utwierdził mnie w przekonaniu, że chęć wyleczenie się ze zbieranie platyn to bardzo mądre posunięcie. O ile główna rozgrywka daje w kość, tak zdobycie związanych z nią pucharków jest… (nie będę pisał, że łatwe, bo napociłem się przy tym dość mocno) w naszym zasięgu. Jednak to co twórcy zrobili w minigrach…! W piekle jest specjalne miejsce dla takich osób.

Zdobycie osiągnięć za perfekcyjne zjedzenie ramenu czy też zaśpiewanie w karaoke to koszmar. Rytmiczne gry na dwa zestawy klawiszy (WSAD oraz strzałki), gdzie jednoczenie trzeba nacisnąć niezgodne kierunkowo przyciski (choćby strzałkę w górę i S), w sytuacji gdy na pomyślunek mamy jakieś nanosekundy… No nie jestem w stanie wykręcić tam wymaganych wyników. Także jeśli jesteście fanami 100% osiągnięć – zdecydowanie odradzam. Możecie zajrzeć też na stronę TrueAchievements, mało kto podołał temu zadaniu. Mini gierki są więc szalenie frustrujące, ale pierwsze podejście do nich trzeba ukończyć, inaczej nie zobaczymy kolejnych misji. Najgorszą z nich jest jednak ta, która udaje popularny tytuł z automatów. Na poziomie Normal wymaga on niewyobrażalnej wręcz zręczności, a na horyzoncie majaczy jeszcze poziom Hard. Zupełnie odpuściłem maksowanie, ale jeśli znajdzie się osoba, która wbije w tym platynę, to osobiście jej pogratuluję.

Von Neun­und­neunzig Luftballons

Mimo że motyw przewodni, towarzyszący nam w menu głównym, od dawna mam na liście ulubionych utworów na Spotify, to jednak sama muzyka nie wbija się jakoś szczególnie w pamięć, ponieważ jest w głównej mierze nijaka. Menu Theme mocno wpada w ucho, niestety w trakcie zabawy raczej ciężko wyłapać jakiś charakterystyczny kawałek. Chyba że akurat używamy naszej umiejętności specjalnej. Wtedy akurat pojawia się kilka charakterystycznych nutek, nieco głośniejszych niż reszta dźwięków, co pozwala nam ocenić czy możemy już wcisnąć przycisk odpowiedzialny za wykonanie ciosów kończących.

W grze obecnych jest też kilka licencjonowanych utworów, ale osobiście wyłapałem tylko piosenkę wykonywaną w ramach karaoke. Mam słabość do lat 80. Mimo że urodziłem się znacznie później, to od razu wyłapałem piosenkę „99 Luftballons”. Nasza bohaterka wykonuje ją w duecie, śpiewając dokładnie tak jak Nena, po niemiecku. Jej wykonanie, szczególnie w momencie, gdy popełniamy błędy i nasza protagonistka fałszuje, skradło moje serce. To jeden z tych nielicznych momentów, gdy można powiedzieć, że dana scena ma duszę.

Nigdy nie zdejmuj różowych okularów

Akcja Wanted: Dead rozgrywa się w Hongkongu. Futurystyczna wizja miasta często jednak uderza w tony retro. Wspomniana juz piosenka „99 Luftbalons„, czy też pojawiające się w trakcie zabawy pojazdy policyjne z minionej epoki, choćby takie jak Maserati Shamal z 1990 roku, nadają tej grze specyficznego klimatu. Mnie ten zabieg kupuje, lubię takie wariacje na temat retrofuturyzmu rodem z lat 80. i 90. Na nic jednak nie zdadzą się kolorowe neony, lejąca się strumieniami krew czy kilka ciekawych efektów cząsteczkowych związanych z wybuchami, czy dymem, gdy tytuł zbyt dosłownie zabiera nas do ery PlayStation 3 i Xbox 360. Projekty lokacji są niestety bardzo biedne. Zarówno pod kątem braku wysokiej rozdzielczości tekstur, jak i ilości obiektów, których dość ubogie cieniowanie, sprawia, że tytuł prezentuje się miejscami bardzo płasko. Ani razu nie miałem ochoty zatrzymać się i zrobić zrzut ekranu ładnemu widoczkowi. Całość ratują na szczęście kapitalne animacje odbierania wrogom resztek sił witalnych. Twórcy ewidentnie poświęcili im najwięcej czasu, wiec w ciągu tych kilkunastu godzin zabawy nie poczujemy znużenia, wynikającego z oglądania po raz kolejny tej samej animacji śmierci.

Nawet uwzględniając fakt, że jest to produkcja z niższej półki gier AA, to jednak jakość oprawy graficznej pozostawia wiele do życzenia. Cały tytuł ma zupełnie liniowy charakter. Brniemy przed siebie i wycinamy w pień kolejne zastępy przeciwników. Zero różnorodności pod względem konstrukcji poziomów. Korytarzowe mapy prowadzące z punktu A do punktu B nie są już szczytem programistycznych możliwości. Choć tutaj muszę przyznać, że zmęczony rozdmuchanymi do granic absurdu tasiemcami pokroju gier Ubisfotu, poczułem ulgę, że nie przytłacza mnie ogrom zaprojektowanego świata. Nabazgrało Soleil ten list miłosny nieco niechlujnie. Tak jak wspomniałem, gra przypomina nam końcówkę ery PS3 i X360. Wygląda średnio, a działa jeszcze gorzej? Otóż nie i miło się zaskoczyłem, bo na mojej starej już R9 390 trzymała stabilne 60 klatek w FHD. Przynajmniej gra działa lepiej, niż wygląda, co w przypadku dzisiejszych standardów nie jest takie oczywiste.

Sztampa kina klasy B

Twórcy bawią się konwencją, próbują różnych mieszanek gatunkowych, ale w ogólnym rozrachunku nic to nie daje. Oczywiście nie oczekuję, że historia oddziału specjalnego złożonego z byłych więźniów skazanych za zbrodnie wojenne (przedstawiona w konwencji kina klasy B), przyniesie nam filozoficzne rozważanie. Niestety kilka klisz i miks motywów znanych z dużych ekranów nie wystarcza, tutaj potrzebny jest ciekawy pomysł, trzymający wysoki poziom od początku do końca. Miejscami uśmiechnąłem się pod nosem, bo akurat żart sytuacyjny był zabawny, czasem pomyślałem, że dany pomysł na wątek fabularny jest super, ale to były tylko przebłyski. W dodatku tytuł ma spory bałagan tonalny w sposobie opowiadanej historii i szarpaną narrację. Wyobraźcie sobie, że po każdej misji oglądamy kąpiel głównej bohaterki pod prysznicem, obserwujące jej pokryte tatuażami ciało. Przeciągnięte jest to w czasie maksymalnie, czujemy wręcz, że scenarzysta chce pokazać każdorazowo karykaturalną wręcz wizję katharsis protagonistki. Następnie mamy krótki etap zwiedzania posterunku, w którym za każdym razem pojawiają się nowe znajdźki, budujące nam świat gry.

Niestety wszystko to podane jest w tak nudny i sztampowy sposób, że wiele osób nawet nie pokusi się o zapoznanie się ze ścianą tekstu. Do tego losowe retrospekcje w formie animacji. Idę o zakład, że to nie kwestia budżetu, a kolejne japońskie dziwactwo. Wbrew oczekiwaniom twórców, taki zabieg zupełnie wybija z rytmu i ze znudzeniem marzyłem tylko, aby rozpoczęła się kolejna odprawa. Nuda pojawiająca się we fragmentach pomiędzy kolejnymi etapami jest nie do wybaczenia. Do tego jeszcze wspomniane wcześniej mini-gry, których ukończenie jest obowiązkowe… Dla znających i lubiących konwencje kina klasy B byłaby to w gruncie rzeczy dość przyjemna pozycja, jednak ogromna ilość wschodnich naleciałości mocno ogranicza nisze zadowolonych odbiorców.

W tym wszystkim najbardziej szkoda mi potencjału głównej bohaterki. Hannah Stone mogłaby być dużo ciekawszą postacią. Albo inaczej, dużo lepiej przedstawioną. Już sam niemiecki akcent, jaki słyszymy wyraźnie w jej głosie, nadaje jej niepowtarzalnego uroku. Sama historią porusza też watki wielkich korporacji, syntetycznych ludzi, robotów i roli człowieka w świecie przyszłości, ale nie spodziewajcie się fajerwerków. Wszystkie motywy są tylko pretekstem do eskalacji wylewającej się z ekranu przemocy. Sztampa to jednak za mało, by wywołać efekt zaskoczenia. Dobrze, że chociaż rzeź jest efektowna i satysfakcjonująca.

Nie jest źle, nie jest też dobrze… Jest średnio

Liczyłem, że będzie to coś na poziomie Dark Sector, średniaka z piękną duszą (jeśli nie znacie tej fantastycznej produkcji od studia odpowiedzialnego za Warframe – wstyd!). Niestety otrzymałem coś, co przypomina nieco lepsze Devil’s Third. Dużo tu narzekań na aspekty, które w ogólnym rozrachunku zupełnie mi nie przeszkadzały. Przez te kilkanaście godzin świetnie się bawiłem, doskonaląc swój refleks. Czerpałem też czystą radość z przechodzenia kolejnych etapów. Widocznie jestem przedstawicielem niszy, w którą celowało Wanted: Dead. List studia Soleil, adresowany do słusznie minionych generacji, łamie mi jednak serce. Większość graczy nie będzie widziała w tym tytule żadnych zalet, skupiając swoją uwagę na wadach i archaicznych rozwiązaniach zupełnie niepasujących do aktualnego rynku gier. Wspinam się wiec na szczyt mojego obiektywizmu i jednoznacznie określam Wanted: Dead jako średniaka AA. Produkcja idealna do wypróbowania w ramach abonamentu lub jako jedna z pozycji Humble Choice.


Ocena: 5,5/10

Soleil napisało niezgrabny list miłosny do minionej generacji konsol. Ten typ gier popadł już w zapomnienie, a Wanted: Dead nie przywróci mu chwały. Tylko dla osób, które z nostalgią patrzą na średniaki z PS3 i X360 lub kochają serię Ninja Gaiden 🙂


Co nam się podobało:

  • Oparty na zręczności gracza system walki wręcz
  • Wysoki poziom trudności, który daje satysfakcję
  • Duża dynamika starć z przeciwnikami
  • Świetne animacje przedstawiające ciosy kończące
  • Kilka fajnych umiejętności na drzewku rozwoju
  • Pomysł na futurystyczną wizję Hongkongu

Co nie przypadło nam do gustu:

  • Fatalny model strzelania i durne AI przeciwników
  • Mała ilość punktów kontrolnych
  • Konstrukcja poziomów przypominająca nieskomplikowane korytarze z ery PS3 i X360
  • Średniej jakości grafika, która nie robi żadnego wrażenia
  • Przesadzony poziom trudności mini-gier
  • Sztampowa fabuła, która słabo wykorzystuje konwencję kina klasy B
  • Dłużące się etapy pomiędzy kolejnymi misjami
  • Krótka kampania fabularna

Gdzie kupić Wanted: Dead?

Grę Wanted: Dead w wersji na Steam możecie zakupić już od 138,14 zł. Cena pudełkowego wydanie tytułu na konsole PlayStation 5 wynosi natomiast 189 zł:

PC: Sprawdź promocje na klucze Steam Wanted: Dead na GG.Deals
PS5: Wanted: Dead (PS5) – 189 zł – Allegro
PS4 / PS5: Wanted: Dead (PS4 / PS5) – 226,98 zł – Amazon PL
XOne / XSX: Wanted: Dead (XOne / XSX) – 254,42 zł – Amazon PL

PS Taka mała uwaga ode mnie. Obecne standardy recenzji sprawiają, że wszystkie tytuły poniżej 7/10 przepadają w odmętach zapomnienia. Skala ocen została kompletnie wypaczona, dlatego nie dajcie sobie wmówić, że gry 5/10 to niewarte uwagi crapy. To są średniaczki, idealna do Humble Bundle lub abonamentów, warto dawać takim tytułom szanse, nigdy nie wiecie co skradnie akurat Wasze serduszko 🙂

Sklepy: Tagi:
Niektóre odnośniki w naszych artykułach to linki afiliacyjne. Klikając na nie, nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę Redakcji.