Recenzja A Space for the Unbound

Recenzja gry A Space for the Unbound. To the Moon w indonezyjskiej prowincji

To the Moon swego czasu zawładnęło sceną gier indie. Świetna muzyka, sympatyczni bohaterowie, i najważniejsze, czyli ukazująca wspomnienia umierającego Johna i jego żony River, fabuła. Produkcja indonezyjskiego Mojiken Games jest przez wielu graczy określana jako takie właśnie „To the Moon 2.0”. Czy słusznie? Mamy nadzieję, że nasza recenzja A Space for the Unbound odpowie na to pytanie.

Recenzowana gra: A Space for the Unbound

Ogrywaliśmy na: PC

Data premiery: 09.01.2023 r.

Platformy: PS4, PS5, XOne, Xbox Series X/S, Nintendo Switch, PC

Deweloper: Mojiken Games

Wydawca: Toge Productions

Jestem ogromnym fanem produkcji Kana Gao. To the Moon poruszyło mnie doszczętnie, a Finding Paradise uważam za jedną z najważniejszych produkcji, jakie przyszło mi ograć w całym życiu. Nie zmieniła mojego gustu, ale była w stanie pomóc w ciężkich chwilach. Przy Impostor Factory twórca jednak widocznie złapał zadyszkę, bo o ile początek obiecywał ciekawą kryminalną intrygę, z czasem zaczął straszliwie rozwadniać wątki. Całość w efekcie prowadziła do mocno przekombinowanego zakończenia, któremu nie udało się uderzyć „prosto w uczucia”.  

Kiedy więc w moje ręce wpadło recenzowane A Space for the Unbound, tworzone przez niewielkie studio z Indonezji, liczyłem na powrót do najlepszych momentów, jakich mogłem przy wspomnianych w poprzednim akapicie produkcjach doświadczyć. Emocjonalną podróż, która sprawi, że będę myślał o niej jeszcze wiele dni po ukończeniu. Do tego całość podlaną niecodziennym dla przeciętnego Europejczyka umiejscowieniem akcji. Po ok. 10 godzinach jestem w stanie powiedzieć, że udało się… ale tylko częściowo.

Indonezyjskie To the Moon 

Fabuła w A Space for the Unbound opowiada o nastoletnim Atmie. Produkcja zaczyna się od jego rozmowy z młodą dziewczynką, Nirmalą, o jej niedokończonej jeszcze powieści. Wyraźnie widać, że nasza parka zna się już od jakiegoś czasu, bardzo dobrze się dogadując. Jest sielsko i radośnie, a klimat przywołuje najlepsze wspomnienia z okresów letnich wakacji. Wszystko jednak szybko trafia szlag, a w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń, główny bohater, próbując ratować Nirmalę, ląduje w porywistej rzece. Traci przytomność i budzi się jednak… nie, nie w szpitalu ani na losowej plaży, a w szkolnej ławce.

Mniej więcej w tym momencie zaczyna się prawidłowa opowieść. Skołowany Atma początkowo nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje, a kiedy uczennica z ławki naprzeciwko stwierdza, że jest jego dziewczyną, całość zdaje się jeszcze dziwniejsza. „Nowopoznana” koleżanka przedstawia się jako Raya. Atma nad bezsensem zaistniałej sytuacji nie zastanawia się długo, zwalając winę na „naprawdę solidną” drzemkę. Tak samo, zamiast udać się na konsultację do szkolnego psychologa w celu omówienia planów na przyszłe zawodowe życie, na odwrocie kartki tworzy z nową towarzyszką tzw. bucket list, czyli na nasze nieco drastyczniej nazwaną „listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią”. Wiecie, czynności takie jak skok ze spadochronem, odwiedzenie jakiegoś egzotycznego kraju itp. W ich przypadku to jednak naprawdę proste rzeczy, jak pobicie rekordu w pobliskim salonie gier, wygłaskanie najbardziej puchatego zwierzaka na świecie, zebranie kolekcji kapsli, czy wizyta w kinie. To ostatnie postanawiają wcielić w życie od razu, urywając się z zajęć.

Na tym chciałbym skończyć konkretniejszy opis samej fabuły, aby nie zepsuć wam frajdy z jej odkrywania, jest bowiem głównym daniem recenzowanego A Space for the Unbound. Początkowo beztroska opowieść szybko zaczyna być coraz bardziej tajemnicza, a początkowo wydające się dużymi, zwroty fabularne, okazują się być zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Nie znaczy to jednak, że ta podzielona na 6 rozdziałów historia trzyma stałe, równe tempo. Całość momentami nieco się wlecze, a część wstawek nie jest ani fajnych, ani nie wnosi do fabuły nic ciekawego.

Próbując odnaleźć cel w życiu

Łatwo jednak przymknąć na te wszystkie rzeczy oko, dając się ponieść klimatowi Indonezji z lat 90. ubiegłego wieku. Jest to co prawda miejsce odległe nam, Polakom, ale nostalgia skutecznie kłuje nas w serduszko, pobudzając te istniejące wspomnienia z młodości. Szkolne lata, stare salony gier, spędzanie czasu z kumplami ze szkolnej ławki, pierwsze miłości i strach o to, co przyniesie przyszłość. Bohaterowie powoli muszą próbować pożegnać się z (tylko pozornie) beztroską przeszłością, wyruszając w nieznaną, pełną niebezpieczeństw przyszłość. Chyba każdy z nas doświadczył (lub doświadcza) czegoś podobnego. Tutaj jest to tylko dodatkowo oprawione kilkoma wątkami nadnaturalnymi.

Szkoda więc, że całość nie okazała się właśnie takim typem opowieści. Jasne, wszystko to, o czym wspomniałem, gra w recenzowanym A Space for the Unbound istotną rolę, a rzeczy „nie z tego świata” są raczej drugorzędne. Szkoda jedynie, że jedne z najważniejszych zwrotów fabularnych są bardzo proste do przewidzenia już po kilku pierwszych minutach. Przez to zakończenie – choć dalej bardzo emocjonalne – niczym nie zaskakuje, bo i gracz dostaje dokładnie to, czego od samego początku się spodziewał. Nie chcę, abyście odebrali moją opinię jako próbę jakiegokolwiek wywyższania się, bo naprawdę do samego końca sądziłem, że zostaniemy czymś zaskoczeni. Postawiono na rozwiązanie (jak mi się zdaje) dosyć typowe, ale skutecznie oddziałujące na emocje gracza. Chciałoby się mimo wszystko czegoś więcej.

Cieszy jednak, że twórcy próbują zmierzyć się z tematami takimi jak społeczne wykluczenie czy depresja, o czym zresztą gra ostrzega przed samym uruchomieniem. Brak tutaj graficznego ukazania przemocy, a wszystko jest obrazowane raczej symbolami i licznymi alegoriami. Czasami są one wręcz zbyt dosłowne (szczególnie w końcówce) i odnosi się wrażenie, że można by pokusić się o nieco delikatniejszy, bardziej wysublimowany przekaz.

Ultra Future Fighter VI: Point’n’click Edition

W kwestii rozgrywki nastawiałem się na typowy „symulator chodzenia”, zostając jednak mile (przez większość czasu) zaskoczony. A Space for the Unbound okazało się być bowiem prostą grą przygodową, gdzie nie wystarczy po prostu chodzić „od człowieka do człowieka”, a rozwiązywać dosyć liczne (choć proste) zagadki. Część z nich polega na względnie standardowym „użyj tego przedmiotu tutaj, aby zdobyć inny przedmiot, którego użyjesz gdzie indziej”, ale zdecydowana większość wykorzystuje mechanikę tzw. Spacedive. Atma bowiem posiada pewną niezwykłą książkę, Red Magic Book (to nie żart, dokładnie tak się nazywa), która jest swego rodzaju pozostałością (aby nie wejść w spoilery, nie mogę powiedzieć więcej) jego znajomości z młodą Nirmalą. Dzięki niej jest w stanie wchodzić w umysły napotkanych ludzi, widząc nieco wykrzywiony obraz tego, jak postrzegają siebie i ludzi wokół. Puzzle, na jakie w tamtych miejscach napotkamy, są naprawdę ciekawe i różnorodne, nawet jeżeli raczej nie wytężą naszych szarych komórek. Najciekawsze okazały się „rozprawy” w stylu serii Ace Attorney, gdzie musimy udowodnić, że oskarżony mówi nieprawdę, zbierając dowody w prawdziwym świecie. Kultowe „Objection!” także pada, a jakże!

Reszta elementów gameplayu już niestety tak przyjemna nie jest. Sama eksploracja odbywa się w 2D, a mieścina, po jakiej się poruszamy, jest raczej niewielka, ale bieganie w tę i z powrotem, bo akurat czegoś zapomnieliśmy, potrafi zirytować, bo i Atma porusza się raczej powoli, a systemu szybkiej podróży brak. Mamy także prostą walkę polegającą na wciskaniu sekwencji QTE (spróbujcie swoich sił w salonie gier!), a także sekcje skradane. Właśnie one mogą napsuć nieco mniej wprawionym graczom sporo krwi, bo nie są ani przesadnie złożone, ani ciekawe, a zwyczajnie irytują i hamują progres. Szczególnie kiedy musimy unikać wzroku chociażby… kurczaka. Do tego mamy możliwość wykonania opcjonalnych zadań z „listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią”, jak zebranie wszystkich kapsli, czy liter układających się w słowo YOMAN. Zostaniemy za to nagrodzeni zarówno osiągnięciami, jak i dodatkowymi, poszerzającymi fabułę scenami. Tutaj jednak drobne ostrzeżenie: kilka zwierzątek wymagających pogłaskania bardzo łatwo pominąć, także miejcie oczy dookoła głowy. Ja niestety nie miałem.

Czy warto zagrać w A Space for the Unbound?

Stworzone przez niewielką grupę ludzi z Mojiken Studio, A Space for the Unbound okazało się solidną produkcją, ale raczej nie mającą możliwości zawalczyć o tron z To the Moon czy Finding Paradise. Na pewno odnajdzie grono oddanych wielbicieli, bo jest naprawdę świetną grą. Brakuje jej jednak tej „iskry”, która dzieło bardzo dobre jest w stanie przekształcić w wybitne. Jeżeli jednak szukacie pozycji z wyróżniającym się, bardzo nostalgicznym settingiem oraz wzruszającą fabułą – jest to coś zdecydowanie dla was. Mogło być jednak o wiele lepiej.


Ocena: 7,5/10

“Indonezyjskie To the Moon” okazało się grą „zaledwie” bardzo dobrą. Nie jest aż tak emocjonalną podróżą, dla fanów dobrych fabuł ma jednak do zaoferowania całkiem sporo.


Co nam się podobało:

  • To nie prosty symulator chodzenia, a pełnoprawna przygodówka
  • Oryginalne miejsce akcji
  • Urokliwa, pikselowa oprawa graficzna
  • Świetna muzyka
  • Mechanika Spacedive
  • Logiczne, ciekawie pomyślane zagadki
  • Fabuła intryguje, a zakończenie skutecznie gra na emocjach…

Co nie przypadło nam do gustu:

  • …ale jest mimo wszystko bardzo przewidywalne
  • Irytujące etapy skradankowe
  • Sporo zbędnego backtrackingu…
  • …przez co całość momentami bardzo wytraca tempo

Gdzie kupić A Space for the Unbound najtaniej?

Jeśli szukacie gry w wersji na PC, rzućcie okiem na GG.Deals, gdzie znajdziecie stale aktualne najlepsze oferty. Chcąc zakupić edycję konsolową, skorzystajcie z poniższych linków:

PlayStation Store: A Space for the Unbound – 89
Xbox Store: A Space for the Unbound 92,49 zł
Nintendo eShop: A Space for the Unbound 80 zł

Niektóre odnośniki w naszych artykułach to linki afiliacyjne. Klikając na nie, nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę Redakcji.