Recenzja Horizon Forbidden West Burning Shores

Recenzja dodatku Horizon Forbidden West Burning Shores. Aloy w Hollywood

Palące słońce, drinki z palemką i zmechanizowane dinozaury. To wszystko brzmi jak wakacje życia. Recenzja Horizon Forbidden West Burning Shores odpowie na pytanie, czy warto spakować bagaże i wyruszyć wraz z Aloy zwiedzić Aleję Gwiazd w zniszczonym Los Angeles.

  • Recenzowana gra: Horizon Forbidden West Burning Shores
  • Ogrywaliśmy na: PlayStation 5
  • Data premiery: 19.04.2023 r.
  • Platformy: PlayStation 5
  • Deweloper: Guerrilla Games
  • Wydawca: Sony Interactive Entertainment Europe

Druga wycieczka do Los Angeles w tym miesiącu

Drugą połowę kwietnia spędzimy w głównej mierze na ulicach LA. Najpierw do Miasta Aniołów trafiliśmy bijąc zombiaki w Dead Island 2 (swoją drogą, w wolnej chwili możecie rzucić okiem na naszą recenzję DI2), teraz ponownie zostajemy wrzuceni do Hollywood przy okazji fabularnego dodatku Horizon Forbidden West Burning Shores. Apokalipsa apokalipsie nierówna, Dead Island 2 rozgrywało się chwilę po upadku cywilizacji, natomiast Horizon zabiera graczy w przyszłość, setki lat po zagładzie ludzkości. Natura przejęła kontrolę nad wulkanicznymi terenami Kalifornii, więc w tym przypadku nie możecie liczyć na szczegółowe odwzorowanie Los Angeles.

Największą atrakcją pierwszego fabularnego rozszerzenia do ostatnich przygód Aloy jest bez wątpienia zupełnie nowy region, do którego dostaniemy się dopiero po ukończeniu głównej historii rudowłosej bohaterki. Dostęp do dodatku odblokowany jest natychmiast po napisach końcowych, jako że Burning Shores jest bezpośrednią kontynuacją wątków przedstawionych w epilogu.

Znane przez nas LA zostało zniszczone przez erupcje wulkanów, co sprawiło, że z miasta nie zostało praktycznie nic. Dzielnica Hollywood została podzielona na wyspy, znaczną część dostępnej przestrzeni pokrywa woda, a to, co zostało z lądu, rzadko kiedy przypomina amerykańskie miasto. Od czasu do czasu można natrafić na elementy krajobrazu przypominające o dawnej cywilizacji, jednak to stanowczo za mało, żeby południowe tereny wyróżniały się na tle mapy znanej z podstawowej wersji gry. Dżungla i akweny, dżungla i akweny… Znając Forbidden West od podszewki, można poczuć zmęczenie materiału. Podczas grania w recenzowane Burning Shores nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to tylko recykling zachodnich terenów z „podstawki”.

Nie zmienia to jednak faktu, że Horizon Forbidden West jest nadal niewyobrażalnie przepiękne. Po ponad roku od premiery, gra magików z Guerrilla Games nadal nie ma sobie równych pod względem graficznym. Burning Shores prezentuje równie wysoki poziom oprawy, a przy tym dodaje kilka nowych elementów do panoramy świata. Deweloperzy poświęcili sporo mocy przerobowej, żeby stworzyć najbardziej realistyczne chmury, jakie mogliśmy do tej pory podziwiać w grach. Może na papierze nie brzmi to ekscytująco, ale zapewniam, że przemierzanie przestworzy, w tym dodatku, przyprawia o opad szczęki.

Z uwagi na zaawansowany system generowania cumulusów, Burning Shores ominęło PlayStation 4. Rozszerzenie wyszło wyłącznie na PS5 i, na szczęście, chodzi tak samo płynnie jak podstawowe Forbidden West. W trybie wydajności możemy liczyć na dynamiczną rozdzielczość 4K i 60 klatek na sekundę, przy bardziej dynamicznych starciach jakość obrazu może zostać zauważalnie obniżona. Dla osób, które cenią sobie najwyższą jakość natywnego 4K, nadal jest dostępny tryb zwiększający rozdzielczość, jednak tutaj trzeba pójść na kompromisy i pogodzić się z 30 FPSami.

Nowa historia, nowi towarzysze

Rozszerzenie rozpoczyna znany z poprzednich odsłon Sylens, informujący Aloy o kolejnym zagrożeniu, które pojawiło się na południu. Bez chwili namysłu bohaterka wskakuje na Solarptaka i rusza w podróż do Los Angeles, gdzie natrafia na Seykę z plemienia Quen. Historia ich ekspedycji była pobieżnie wspomniana w Forbidden West, a teraz mamy szansę, żeby na własną rękę przekonać się, jak wygląda życie w Rozbitkowie. Nadbrzeżne miasteczko będzie do samego końca służyło Aloy za bazę wypadową na kolejne wyprawy. Rozbitkowo oferuje wszystko to, co mogliśmy do tej pory spotkać w każdej większej osadzie. Kilku handlarzy, warsztat do rozbudowy rynsztunku i parę zadań pobocznych, dzięki którym zbliżymy się jeszcze bardziej do klanu rozbitków.

Przez całą podróż towarzyszy nam Seyka, młoda dziewczyna, próbująca uratować swoją siostrę z rąk fanatycznego kultu. Cel Seyki pokrywa się z zadaniem Aloy, więc protagonistki tworzą duet, mający na celu powstrzymać zagrożenie rodzące się w centrum Hollywood. Nie chcę się wdawać w szczegóły historii przedstawionej w Burning Shores, bowiem główna linia fabularna jest na tyle krótka, że zdradzenie czegokolwiek więcej może popsuć wrażenia płynące z odkrywania opowieści na własną rękę. Niemniej jednak relacja między obiema kobietami rozwija się z każdym kolejnym dialogiem. Rozkwit bohaterek poprowadzony jest żwawo, aż chce się śledzić, jak z początku nieufne względem siebie osoby zamieniają się w zgrany zespół.

Poza fabularnym rozwinięciem koncepcji z zakończenia Forbidden West i pogłębienia historii tego uniwersum, nie ma tutaj co liczyć na żadne większe zmiany. To cały czas ta sama gra. Jeśli lubicie tę serię, będziecie usatysfakcjonowani, bo dostaniecie po prostu więcej tego samego. Nadal rozwiązujemy proste zagadki środowiskowe, nadal gra wrzuca Aloy na areny z kolejnymi przeciwnikami. Schemat rozgrywki pozostał praktycznie niezmieniony. Co prawda walka z ostatnim bossem jest bezapelacyjnie najlepszą potyczką w całej serii i warto doświadczyć jej na własnym ekranie, ale Burning Shores nie sprawi, że osoby kręcące nosem na grę Guerrilla Games nagle zmienią swoje zdanie.

Na Płonących Brzegach wszystkiego jest za mało

Oczywiście zachowawczość w stosunku do samej rozgrywki, nie oznacza, że recenzowane Burning Shores nie oferuje żadnych nowości. Jest ich po prostu mało. Na przestrzeni całej przygody trafimy wyłącznie na trzech nowych przeciwników (nie licząc finalnego bossa), z których wyróżniają się jedynie gigantyczne ropuchy. Pozostała dwójka jest tak mało charakterystyczna, że aż musiałem sprawdzić w dzienniku gry, czy rzeczywiście już ich wcześniej nie było. Oprócz dodatkowych maszyn, Aloy spotka na swojej drodze znajdźki i minerały, które zamieni u handlarzy Rozbitkowa na uzbrojenie. Rozszerzenie oferuje kolejny typ strzał, kilka broni, pancerzy i wyższy próg zwojów, służących do podbijania statystyk rynsztunku.

Parę zmian doczekało się także drzewko umiejętności. W ramach Burning Shores Aloy może osiągnąć teraz 60 poziom i zdobyte punkty doświadczenia przeznaczyć na nowe ruchy. Jedną ze zdolności jest dobijanie ogłuszonych przeciwników za pomocą linki z hakiem, co ułatwia walkę na większy dystans – przed położeniem maszyny nie musimy już martwić się, że nie dobiegniemy na czas, żeby wykonać atak krytyczny.

W pewnym momencie historii wierzchowiec Aloy zostaje zamieniony na Nuroptaka, który, jak sama nazwa wskazuje, różni się od standardowego modelu możliwością… pływania pod wodą. Szybując w przestworzach możemy w dowolnym momencie obniżyć lot, przebić taflę wody i kontynuować swoją podróż w morskich odmętach. Do tej pory nurkowanie było ociężałe i bez odpowiednich czynników zewnętrznych, raczej rzadko kiedy z własnej woli zwiedzało się głębiny. Nuroptak usprawnia ten aspekt, podróż pod falami zajmuje tylko kilka sekund, a efekty wizualne towarzyszące takiej przeprawie są na tyle satysfakcjonujące, że zwiedzanie podwodnych lokacji cieszy nawet bardziej, niż hasanie po lądzie.

Czy warto zagrać w Horizon Forbidden West Burning Shores?

Burning Shores to poprawne rozwinięcie serii. Dla fanów Horizona pozycja obowiązkowa, szczególnie z uwagi na bycie fabularną kontynuacją zakończenia „dwójki”. Główny wątek można bez większych problemów ukończyć w jeden wieczór, co sprawia, że antagonista praktycznie nie dostaje szansy na rozwój. Rozszerzenie oferuje trochę nowości, tych jednak jest zdecydowanie za mało, żeby zamieszały w samej rozgrywce. Tereny Hollywood rzadko kiedy wyróżniają się na tle krajobrazów z „podstawki”, przez co bardzo szybko wkrada się poczucie odtwórczości. Świetnie poprowadzona relacja Aloy z Seyką przykuwa do ekranu do samego końca opowieści – niestety poza nią nie ma tutaj zbyt wiele do roboty.


Pre-order Horizon Forbidden West Burning Shores

Ocena: 7/10

Dla fanów serii pozycja obowiązkowa, chociaż fabularna kontynuacja „podstawki” nie wymyśla koła na nowo. Więcej tego samego i jednocześnie jakby wszystkiego za mało.


Co nam się podobało:

  • Dynamiczny rozwój relacji między Aloy i Seyką
  • Burning Shores rozwija ważne wątki fabularne, tworząc solidny grunt pod trzecią odsłonę
  • Horizon Forbidden West to nadal jedna z najpiękniejszych gier na rynku
  • Chmury robią piorunujące wrażenie
  • Kapitalna walka z ostatnim bossem
  • Aktywności poboczne wydłużają czas rozgrywki o kilka godzin

Co nie przypadło nam do gustu:

  • Nowy region praktycznie nie odróżnia się od mapy z „podstawki”
  • Rozczarowująco krótki główny wątek fabularny…
  • …przez który antagonista nie ma czasu, żeby zaistnieć
  • Zbyt mało nowości (m.in. tylko trzy dodatkowe typy wrogów)

Horizon Forbidden West Burning Shores od 82,70 zł w PlayStation Store

Fabularne rozszerznie Burning Shores możecie kupić już od 82,70 zł w PlayStation Store. Przypominamy, że DLC do poprawnego działania wymaga podstawowej wersji gry Horizon Forbidden West.

PlayStation 5 to ósmy cud świata i szczyt możliwości branży gamingowej 😉 Jeżeli myślisz podobnie, dołącz do facebookowej grupy zrzeszającej fanów konsol SonyŁowcy Gier Playstation.
Niektóre odnośniki w naszych artykułach to linki afiliacyjne. Klikając na nie, nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę Redakcji.