Czy The Last of Us Part I było potrzebne? Remake'i powoli zamieniają się w plagę

Remake, remaster, reboot. Coraz częściej jesteśmy świadkami wielkich powrotów powoli zapominanych gier. Odświeżenie zrobione po latach zapewnia niekiedy duże zmiany względem pierwowzoru, to jednak znacząca część twórców wybiera łatwiejszą drogę i skupia się głównie na ładniejszych widoczkach. Czy remake’i powinien ograniczać się jedynie do graficznego liftingu?

Różnice między remakiem i remasterem. Jak nie dać się nabrać na marketing?

Według podręcznikowej definicji, remaster oznacza poprawienie warstwy audiowizualnej danego dzieła, co w przypadku gier sprowadza się w głównej mierze do podbicia rozdzielczości i zwiększenia ilości wyświetlanych klatek na sekundę. Co ważne, te zmiany muszą zostać wprowadzone w kodzie i silniku graficznym z pierwszego wydania odświeżanej gry. Przyglądając się serii The Last of Us trafimy zarówno na remaster, jak i remake. Na samym początku żywota PlayStation 4 gracze otrzymali w swoje ręce odnowione wydanie ostatniego głośnego tytułu z PS3. TLoU Remastered oferowało – obok wspomnianej rozdzielczości i wyświetlanych klatek – zwiększoną szczegółowość modeli. Na poprzedniej generacji tytuł należało lekko pociąć pod tym względem z uwagi na ograniczenia sprzętowe. Przygotowując debiut Joela i Ellie na PS4 pracownicy Naughty Dog mogli dostarczyć na rynek płynniej działającą i lepiej prezentującą się grę. Tym samym, jako że usprawnień dokonano w obrębie tego samego silnika, marketingowa nomenklatura została zastosowania poprawnie. 

Teraz przenosimy się o osiem lat w przód, kiedy do napędów PS5 możemy już włożyć The Last of Us Part I. Gra pod względem zawartości i rozgrywki została praktycznie niezmieniona względem remastera. Z tą różnicą, że całość powstała na ulepszonym silniku The Last of Us Part II, więc wizualnie prezentuje wyższy poziom niż protoplasta. Przeniesienie całości na nowy silnik sprawiło, że gra mogła otrzymać metkę remake’u, pomimo raczej skąpych zmian. Nie wszystkie studia decydują się na pójście po linii mniejszego oporu i wykorzystują elastyczność naszego hobby na korzyść projektu. Tutaj coś przepiszą, tam wytną, tu dodadzą. Tworzenie od nowa tej samej gry po kilkunastu latach jest dla nich świetną okazją, żeby przekuć nostalgię w coś bardziej zjadliwego. I chociaż na rynku z każdym kolejnym rokiem pojawia się coraz więcej remake’ów, to nadal mało która firma decyduje się na dokonanie jakichkolwiek znaczących zmian. 

Na przestrzeni ostatnich lat pojęcia remake’u i remastera zostały mocno rozwodnione, niekiedy były nawet używane zamiennie. Głównie z powodu wydawców, którzy posługują się obiema nazwami jak im wygodnie. Zestawmy ze sobą The Last of Us Part I oraz Call of Duty Modern Warfare Remastered (nie mylić z rebootem serii). Obie gry na papierze są remakiem i rzeczywiście Sony w ten sposób TLoU Part I promuje, wycenia i sprzedaje. Z kolei przy Call of Duty znajdziemy dopisek “Remastered”. Skąd te różnice w nazewnictwie, skoro obydwie produkcje mogą pochwalić się podobnym zakresem zmian? Prawdopodobnie ze względów marketingowych. Najwyraźniej Excelowe słupki dały do zrozumienia, że potencjalni odbiorcy szybciej pochylą się w sklepie nad pudełkiem z logiem remastera, nawet jeśli w rzeczywistości kupują remake. 

Ale to już było. I wróci po raz kolejny…

Nasza branża rozwija się w kosmicznym tempie, legendarne niegdyś gry przykryła już gruba warstwa kurzu. Piętnaście, a tym bardziej dwadzieścia lat na rynku to cała wieczność, więc jak najbardziej jestem za przywracaniem na nasze ekrany uznanych staruszków. Szczególnie że wiele produkcji z ery przedsteamowej wyleciało z oficjalnej dystrybucji i poza używkami nie ma szans, żeby je dorwać z legalnego źródła. Problem w tym, że rzadko kiedy mamy do czynienia z remakiem gry, która rzeczywiście się zestarzała.  

I tutaj znowu wracamy do The Last of Us Part I. Niespełna dziesięcioletnia produkcja, cały czas dostępna w sprzedaży i działająca w ramach wstecznej kompatybilności na PS5 została zremakowana. Jasne, jak najbardziej rozumiem, że Part I powstało głównie po to, żeby gracze pecetowi mogli w końcu zapoznać się z Joelem, co bez zmiany w szacie graficznej byłoby teraz utrudnione. Dodatkowo za rogiem majaczyła premiera serialu HBO, który tym bardziej zwiększał zainteresowanie serią. I chociaż Sony w swoim portfolio ma wiele zapomnianych marek, to z powodów marketingowych specjalne traktowanie należy się całkiem nowej produkcji, którą nadal znajdziemy na półkach sklepów i odpalimy na najnowszym sprzęcie. 

Nie chcę, żeby to brzmiało, jakbym obrał sobie The Last of Us jako chłopca do bicia, po prostu to najświeższy i najgłośniejszy przykład tego, że niektóre remake’i są… zbędne. A sami twórcy nie chcą – lub nie mogą, jeśli decyzja idzie z góry – nad nimi odpowiednio popracować. Part I nie otrzymało nawet funkcjonalności dodanych wcześniej w kontynuacji. Jak stwierdził pracownik Naughty Dog na Twitterze: “czołganie zepsułoby rozgrywkę, ponieważ lokacje w jedynce nie były do tego przystosowane”. Tak jakby w remake’u nie można było przeprojektować miejscówek ani wprowadzić znaczących zmian w mechanice. Niestety do tego potrzebni są dodatkowi ludzie i większy budżet. Gra i tak była sprzedawana w niższej cenie, dlatego zrozumiałe jest, że… Nie, chwila. Nie była. Remaster The Last of Us jest normalnie dostępny na rynku, poza tym był wciskany do abonamentu Sony, dzięki któremu cały czas każdy posiadacz PS5 może go odebrać w ramach PlayStation Plus Collection. Pomimo tego gra wróciła na sklepowe półki z nową okładką i w cenie zarezerwowanej dla nowości, kiedy takie serie jak Resistance, czy Killzone leżą odłogiem. 

Innowacje są mile widziane, ale…

Przywracane do życia gry zasługują na lepsze traktowanie. Standardy w branży zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Potrzeba jednej pozytywnej ewolucji, żeby cała branża podłapała nową funkcjonalność. Dotyczy to nawet niezauważalnych detali. Pamiętacie, jak Grand Theft Auto V wprowadziło prostokątną minimapę zamiast standardowej okrągłej? Momentalnie inni twórcy również zaimplementowali tę zmianę (np. Watch Dogs i Mafia III). Po premierze Wiedźmina 3 blockbustery z otwartym światem zaczęły o wiele bardziej skupiać się na zadaniach pobocznych. Zmiany wpływające na ogólną jakość i komfort gry można wyliczać bez końca. Pościg za nowymi usprawnieniami doprowadza do tego, że coraz trudniej wracać do starszych tytułów, o ile oczu nie przysłania nam mgiełka nostalgii – z perspektywy nowego odbiorcy przestają być grywalne. 

Liczba graczy rośnie porównywalnie szybko, co cała branża. Gry weszły już na dobre do głównego nurtu popkulturowego. Teraz nikogo już nie dziwi, że ktoś spędza wolny wieczór z kontrolerem lub myszką w dłoni. Dlatego tak ważne jest, żeby przywracać starsze produkcje dostosowane do dzisiejszych standardów. Dzięki temu uwaga nowego pokolenia może zostać zwrócona na takie franczyzy jak Silent Hill, które powoli zanikają w naszej świadomości. Tylko że całkowite przebudowywanie niegdyś wielkich hitów to miecz obosieczny.  

Próbując gmerać w kultowych produkcjach, można narazić się na nieprzychylność zatwardziałych fanów i zła prasę jeszcze przed premierą. Silent Hill 2 Remake od Bloober Team już po pierwszym trailerze wzbudził obawy przed zbyt śmiałymi zmianami. I nic dziwnego, bowiem Team Silent (twórcy pierwszych Silentów) projektowali gry nad wyraz skrupulatnie, każdy element świata przedstawionego miał swoje podłoże w filozofii i psychologii. Na Cichym Wzgórzu nic nie pojawiało się przez przypadek. Próby dokonywania fundamentalnych zmian w czymś przemyślanym od A do Z mogą uchodzić w wybranych kręgach wręcz za bluźnierstwo. To spore ryzyko, które rzadko kiedy jest podejmowane przez zachodnie korporacje. Śmielej w tych rejonach poruszają się twórcy ze Wschodu. Projekty takie jak Resident Evil 2 czy Final Fantasy VII Remake dają do zrozumienia, że z odpowiednim poszanowaniem materiału źródłowego można przywrócić leciwym już grom ich dawną świetność. 

Kiedy zamiast sensownego remake’u dostajemy ładną wydmuszkę

Mimo wszystko, w niektórych przypadkach lepiej obrać bezpieczniejszą drogę, podrasować warstwę audiowizualną, a kluczowe mechaniki zostawić nienaruszone. Najmniej nadgryzione przez ząb czasu wydają się platformówki i gry z arcadowym stylem rozgrywki jak Tony Hawk’s Pro Skater 1+2. Toteż przy nich rzeczywiście wystarczy “jedynie” unowocześnić grafikę, a cała reszta nadal będzie tak samo dobra, jak dwie dekady wcześniej. Schody zaczynają się w momencie, kiedy w ten sposób przywracane są legendy w dużym stopniu zjedzone już przez archaizmy.

Chociaż ładne zwiastuny może i skuszą nowych odbiorców, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że od samej gry się odbiją. Pojawia się swego rodzaju dysonans poznawczy, na pierwszy rzut oka najnowsze remake’i sprawiają wrażenie gier nieodbiegających pod żadnym względem od konkurencji, ale w rzeczywistości ich rdzeń może trącić dwudziestoletnią stęchlizną. Przykładem takiego potraktowania mogą być Diablo II: Resurrected lub Demon’s Souls. Nad Diabołem nie chcę się za bardzo rozwodzić, żeby nie nadepnąć na odcisk niektórym bardziej gorliwym fanom. Zgodzę się za to, że pomimo pozostawiających dużo do życzenia animacji i przestarzałego algorytmu generowania lokacji, remake Diablo II nadal ma ten smaczny klimat retro action RPGa i pomimo archaizmów nadal może się podobać.

W ten sposób obronić nie można odnowionej gry From Software. Demon’s Souls już w momencie premiery na PS3 było lekko przestarzałe. W 2009 roku Japończycy dopiero rozwijali swoją wizję gatunku, który po latach jest określany jako souls-like, przez co Demonom było daleko do gry idealnej. Sztuczna inteligencja przeciwników kulała, przeciwnicy potrafią zaklinować się na byle kamyku, spora część bossów była co najwyżej średnio zaprojektowana, co w połączeniu z szalejącą SI potrafiło odebrać chęć do dalszej zabawy (Maneater, jak ja cię nienawidzę!). Audiowizualnie remake Demon’s Souls od Bluepoint Games to najwyższa półka, jednak ta gra ma zbyt wiele bolączek, żeby takie potraktowanie wystarczyło. Tym bardziej że między premierą remake’u i oryginału From Software wielokrotnie podnosili sobie poprzeczkę każdą kolejną grą, przez co Demony nie wyjdą obronną ręką nawet ze starcia z siedmioletnim Dark Souls 3.

Płyń pod prąd jak Nintendo 

Tak samo, jak Microsoft odświeżył Halo, a Sony pierwsze The Last of Us, również Nintendo wrzuca powtórnie na rynek swoje starsze hity. Japończycy z Big N mają w zwyczaju obieranie zupełnie innego kursu niż reszta konsolowej konkurencji. Switchowi gracze od czasu premiery konsoli mogli obserwować zalew gier portowanych z poprzednich generacji. Przeważnie oprócz bardziej stabilnych klatek i wyższej rozdzielczości nie było w nich większych zmian. Z jednym drobnym wyjątkiem.  

Nintendo za punkt honoru obrało sobie zadowolenie zarówno stałych, jak i nowych klientów. Nawet jeśli z danym tytułem mieliśmy już wcześniej styczność, to wydanie na NS oferowało w wielu przypadkach zupełnie nową zawartość. Tym samym Xenoblade Chronicles Definitive Edition otrzymało osobną kampanię Future Connected, będącą fabularnym pomostem między jedynką i trójką. W podobny sposób Super Mario 3D World zostało rozszerzone o Bowser’s Fury, zupełnie nową odsłonę Mario. Chociaż całość można było ukończyć w około sześć godzin, to mimo wszystko obecność Bowser’s Fury znacząco podwyższała wartość portu, dając motywację do kupna nawet największym fanom wąsatego hydraulika. Remake’u doczekało się The Legend of Zelda: Link’s Awakening, blisko trzydziestoletnia gra nigdy nie wyglądała i brzmiała tak dobrze jak na Switchu. Mnóstwo zmian Quality of Life sprawiło, że remake jest jedną z lepszych odsłon Zeldy oferującą rozgrywkę w perspektywie top-down.

Najlepszy remake i tak zrobią moderzy 

Czasami bywa też, że korporacje nie kwapią się do przywrócenia starych franczyz. Wtedy na scenę wkraczają oddani sprawie moderzy. Często na pierwszy rzut oka widać, że na każdy piksel takich produkcji przelewana jest tona miłości. Najlepszym przykładem potęgi fanowskiej pasji jest Black Mesa, które zaczynało jako nieoficjalny remake pierwszego Half-Life’a. Przeważnie tego typu projekty są szybko ubijane przez prawników, którzy w imieniu właścicieli praw autorskich grożą twórcom palcem i sporą grzywną.  

Również Black Mesa zostało dostrzeżone przez Valve. Jednak zamiast pozwu, twórcy otrzymali błogosławieństwo samego Gabe’a Newella i mogli naprawić wszystkie niedociągnięcia pierwszego “Połowicznego rozkładu”. Wprowadzono sporo zmian w strukturze lokacji, a znienawidzony przez wszystkich graczy etap w międzywymiarowym Xen został całkowicie przeprojektowany i nareszcie jest grywalny. W moim odczuciu to właśnie przykład remake’u perfekcyjnego. Wszystkie potrzebne zmiany zostały wprowadzone bez naruszenia ducha oryginału, co poskutkowało najlepszą możliwą wersją Half-Life’a.  

Co prawda nie ma gier idealnych, ale twórcy powinni dążyć do oddania w ręce graczy produktu jak najbardziej dopracowanego. Smuci mnie, kiedy kolejna gra zasługująca i – co najważniejsze – potrzebująca dużych zmian, zostaje jedynie podrasowana graficznie. Nie każdy remake wymaga ponownego przeprojektowania, ale wypuszczanie w ten sposób na rynek produktu z identyczną zawartością skutkuje obniżeniem jego atrakcyjności właściwie dla każdego gracza. Przez zaniedbania dochodzi w niektórych przypadkach nawet do zszargania dobrej opinii o studiu i franczyzie. GTA The Trilogy Definitive Edition po ponad roku od premiery nadal jest obiektem żartów. 

Horyzont usłany remakami

Remake remakowi nierówny, z jednej strony mamy, robione od zera Resident Evil 2, z drugiej The Last of Us Part I, które na dobrą sprawę mogło pozostać zwykłym remasterem. Liczę, że sukces tego drugiego nie sprawi, że w najbliższych latach dostaniemy jeszcze więcej remaków tworzonych na zasadzie kopiuj-wklej. Coraz trudniej jest mi znaleźć usprawiedliwienie na wycenianie takich projektów jak nowych gier. Na poprzedniej generacji Shadow of the Colossus, czy MediEvil kosztowały odpowiednio mniej względem “dużych” tytułów.

Skoro podczas produkcji odchodzą takie kwestie jak pisanie scenariusza, dialogów, komponowanie ścieżki dźwiękowej czy programowanie rozgrywki, to co sprawia, że mamy za to płacić pełną kwotę? Wycena remaków to tylko jeden z problemów tej branży, w dodatku znak czasów, więc może nie jest aż tak istotny, ale na pewno wart odnotowania. Inną kwestią jest fakt, że jako konsumenci zaczęliśmy przywiązywać większą wagę do swojej wygody. Gdybym miał ochotę na archaizmy rodem z 6. generacji konsol, po prostu odpaliłbym Silent Hilla 2 w ramach wstecznej na Xbox Series X, a nie nakręcał się zwiastunami od Bloober Team. 

Czekam i obserwuję, w tym miesiącu pojawił się remake Dead Space, który według zapewnień Motive Studio miał oferować całkiem sporo zmian w historii i misjach pobocznych. Zbliżająca się premiera Like a Dragon: Ishin to pierwsza okazja, żeby zapoznać się z grą na Zachodzie. Ostatnio też słychać coraz więcej plotek o nowych wydaniach pierwszych odsłon Metal Gear Solid. Po cichu nadal wierzę, że Ubisoft zdoła uratować Prince of Persia Sands of Time z deweloperskiego piekła i również ta seria otrzyma kolejną szansę. Jest tego sporo i będzie tylko więcej. Czasami odnoszę wrażenie, że segment AAA zjadł własny ogon i od lat gramy ciągle w to samo, a skostniałe remake’i w tej sytuacji wcale nie pomagają. Na szczęście jeszcze się nie wypaliłem i, mimo wszystko, ciekawi mnie co przyniosą kolejne lata.

Mam tylko nadzieję, że doniesienia o Horizon Zero Dawn Remake okażą się nieprawdziwe, bo nie ręczę za siebie.


Promocje na gry PC oraz konsolowe wspomniane w treści wpisu

Chyba nie ma lepszego sposobu na wyrobienie sobie zdania o tym, czy remastery oraz remake’i są potrzebne, niż zagranie w nie. Poza tym, jesteśmy Łowcami Gier, więc sekcji poświęconej aktualnym ofertom na gry, nie mogło zabraknąć.

Oferty na gry PC

Najlepsze promocje na gry PC znajdziecie dzięki porównywarce cen GG.Deals. Odnośniki do przeglądów ofert z cyfrowej dystrybucji znajdziecie poniżej:

Oferty na gry PS4 i PS5

Prezentujemy mini-przegląd najlepszych ofert na pudełkowe wydania remake’ów i remasterów gier na konsole PlayStation:

Oferty na gry Nintendo Switch

Nintendo jak to Nintendo… Gry na Switcha są dostępne w sprzedaży, tylko stosunkowo rzadko lądują na promocjach. W niższych cenach aktualnie kupicie między innymi remaster Skyward Sword.


Łowcy, jak Wy odbieracie The Last of Us Part I? Uważacie, że odświeżenie samej szaty graficznej jest wystarczające w przypadku remake’ów? Podzielcie się swoim zdaniem w komentarzach. 🙂

Sklepy:
Niektóre odnośniki w naszych artykułach to linki afiliacyjne. Klikając na nie, nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę Redakcji.